Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

NiOh 2 Recenzja gry

Recenzja gry 10 marca 2020, 23:00

autor: Szymon Liebert

Recenzja Nioh 2 – gry, w której chcesz zginąć tysiąc razy

Kiedy zabierałem się za pisanie tej recenzji kusiło mnie, żeby podążyć za przykładem Team Ninja i po prostu przekopiować całe akapity z tekstu o pierwszej grze, zmienić nagłówki oraz dodać parę małych zmian.

Recenzja powstała na bazie wersji PS4.

PLUSY:
  1. ciekawe historyczne tło opowieści;
  2. ewolucja rozbudowanego systemu walki;
  3. świetne projekty nowych przeciwników;
  4. podobne rozmiary gry – sporo treści;
  5. zmiany usprawniające rozgrywkę, np. zapisywanie konfiguracji postaci;
  6. masa zawartości, którą zwiększa jeszcze tryb New Game +;
  7. lepsza niż w „jedynce” muzyka;
  8. ciekawszy wygląd całości.
MINUSY:
  1. rozczarowujący więksi bossowie;
  2. kurczowe trzymanie się schematów;
  3. w dalszym ciągu słabsze misje poboczne.

Tak, Nioh 2 to gra zrobiona przez kalkę. Ma podobną oprawę, identyczną wręcz konstrukcję oraz ten sam charakter co część pierwsza. W podobnym stylu „dwójka” przedkłada podejście ilościowe nad jakościowe, zasypując gracza setkami sztuk broni z losowymi statystykami, raczej miałkimi zadaniami pobocznymi i pomniejszymi, mało znaczącymi mechanikami, pokroju układania herbacianej ceramiki na półce. Oglądając niepodpisane screeny z obu gier, sam miałbym problem, żeby rozpoznać, który z nich pochodzi z nowszej odsłony cyklu.

To wszystko brzmi jak niemała katastrofa, ale natychmiast uspokajam osoby wypatrujące kolejnej okazji do ściągnięcia repliki katany znad kominka. Nioh 2, mimo braku rewolucyjnych zmian i odważnych decyzji dewelopera, potrafi wciągnąć tak samo mocno i w dalszym ciągu ma duszę. Te niewielkie modyfikacje, o jakie się pokuszono, przynoszą nową warstwę taktyki, która stoi u podstaw systemu walki, ale też niespotykany wcześniej element nieco niezbalansowanego chaosu. Studio Team Ninja słusznie wyszło z założenia przyjętego już tysiące lat temu przez azjatyckich myślicieli, że mając dobrą grę, trzeba użyć wszystkich sił, by postarać się jej nie zepsuć.

Co się stało z „japońskim wiedźminem”?

Jedną z pierwszych rzeczy, jakie trzeba wiedzieć o Nioh 2, jest to, że rozstajemy się z bohaterem „jedynki”, czyli Williamem, który w naszym kraju bywa nazywany „japońskim Geraltem” albo „podrabianym wiedźminem”. Nioh 2 jest bowiem prequelem i wprowadza nowego śmiałka – bezimiennego wojownika, którego matka zostaje zamordowana przez tajemniczego mężczyznę z laską (nawiasem mówiąc, teraz możemy określić wygląd postaci w edytorze). Ów samuraj skrywa pewien sekret, gdyż nosi w sobie krew yokai, a więc demonów, z którymi ludzie toczą walkę. Bardzo szybko jednoczymy siły z Mumyo, przywódczynią Sohayo, frakcji skupiającej się na polowaniu na demony, oraz z Tokichiro, ambitnym najemnikiem i podróżnikiem, który poszukuje kamieni duszy dających moc.

Jak się to wszystko skończy, wiemy nie tylko na podstawie „jedynki”, ale i z lektury podobnych historii. Wspomniany minerał, owszem, gwarantuje powodzenie, ale nie za darmo. Kosztem potęgi jest utrata człowieczeństwa i pogrążanie się w ślepej chciwości. Ten trop fabularny wydaje się wyświechtany, ale w konwencji takiej gry jest zupełnie naturalny, tym bardziej że wszystko zostało przewiązane ładną wstążką nawiązań do pierwszej odsłony serii.

Na pozycji prequela druga gra z cyklu mości się komfortowo, pokazując początki dobrze znanych postaci, ale też wprowadzając nowe osobistości. Część z nich możecie znać z lekcji historii, bo podobnie jak pierwsza odsłona serii Nioh 2 do budowania dramaturgii wykorzystuje prawdziwe wydarzenia i postacie z dziejów Japonii, a konkretnie z okresu Azuchi-Momoyama. Przez znaczną część kampanii śledzimy na przykład próby zjednoczenia kraju przez Odę Nobunagę, jednego z wielkich japońskich przywódców, który zresztą wystąpił jako postać w wielu innych grach (np. w serii Samurai Warrior czy w strategicznym Nobunaga’s Ambition). Historia jego rządów pełna jest chwalebnych zwycięstw na polu bitwy, krzewienia kultury, ale też zakulisowych rozgrywek i intryg, włącznie ze zdradą, która doprowadziła do jego śmierci.

Przyznać muszę, że te historyczne akcenty Nioh są naprawdę świetne, bo w paru miejscach ładnie zbiegają się z rzeczywistymi wydarzeniami, na temat których można sobie doczytać. Demony pojawiające się w tle stanowią wręcz symboliczną reprezentacją wad ludzkiego charakteru, ulegającego pokusom władzy. Tyle tylko, że tu demony są prawdziwe i trzeba wbijać w nie ostre przedmioty.

Na tle ciekawych historycznych bohaterów walczących w imię dobra lub zła i zmagających się z wewnętrznymi demonami niknie nieco nasza „postać z edytora”. Pozbawiony głosu bohater potrafi tylko się przyglądać i próbować zrozumieć swoją rolę. Nie uważam tego jednak za duży minus, bo przecież naszym wkładem w grę ma być machanie mieczem, a nie charyzma i charakter. Dla mnie pewną wartość mają natomiast krótkie notatki na temat wspomnianych postaci historycznych, ale też demonicznych kreatur, jakie deweloperzy umieścili w tym uniwersum.

Oczywiście nie sposób traktować tego bezkrytycznie w kategoriach wiedzy kulturoznawczej, ale i tak twórcy zaserwowali sporo intrygujących ciekawostek na temat japońskich wierzeń czy zwyczajów. W chacie bohatera można na przykład ustawiać Licytowanie się, kto ma bardziej wystawną ceramikę do parzenia herbaty, opatrzone takimi parametrami jak „splendor”, „prostota” czy „oryginalność”. Wojna na wystawną ceramikę to rzecz w Polsce nie tak znowu obca, bo przecież, kiedy do domu przybywa zacny gość, na stół wjeżdża najdroższa zastawa, zwykle trzymana za szybą kredensu.

AFRYKAŃSKI SAMURAJ

Edytor postaci w Nioh 2 jest rozbudowany i pozwala na dużą dowolność. Ja na przykład próbowałem wykreować kogoś w stylu Michonne z The Walking Dead, czyli czarnoskórą wojowniczkę z kataną. Choć brzmi to jak absurd w jednorodnej kulturowo Japonii, z doniesień historycznych wiemy, że mogło być inaczej. Za czasów panowania przywódcy znanego jako Oda Nobunaga, o którym Nioh 2 po części opowiada, do Japonii przybył czarnoskóry wojownik, zatrudniony u włoskiego misjonarza. Nobunaga zaintrygowany jego postacią miał przyjąć go na służbę. Samuraj zyskał imię Yasuke i podobno służył temu przywódcy do samego końca. Zresztą, jeśli graliście w pierwszego Nioh, mogliście już skrzyżować z nim miecze.

Te drzwi otwierają się z drugiej strony

Kiedy mówiłem, że Nioh 2 jest jak odbity przez kalkę, nie żartowałem. Fani pierwowzoru od razu poczują się tu jak w domu i rozpoznają znajome widoki. Tytuł ten został oparty na mapach, z których odpalamy kolejne zadania główne i poboczne lub odwiedzamy naszą siedzibę w celu potrenowania czy podrasowania sprzętu u kowala. Z tego poziomu można też uruchamiać specjalne trudniejsze wersje misji, angażować się w rozgrywkę sieciową i korzystać z innych pobocznych atrakcji.

W odróżnieniu od Dark Souls jest to więc znacznie bardziej bezpośrednia gra, w której mamy konkretny zestaw rzeczy do odhaczenia i zaliczenia. Ten zestaw okazuje się zresztą dość obszerny, bo przejście całej kampanii, w ramach której wykonałem tylko część zadań pobocznych i pograłem dosłownie parę godzin w trybie online, zajęło mi porażającą ilość czasu: licznik z gry wskazuje ponad 80 godzin (zakładam więc, że samej kampanii głównej poświęciłem ich jakieś 60). Oczywiście takie wyliczenia zależą od umiejętności i domyślam się, że są osoby, które rozwalą grę w 35 godzin, ale typowemu zjadaczowi chleba Nioh 2 dostarczy sporo treści na dzień dobry.

Nioh różni się od takiego Dark Souls 3 przesunięciem wskaźnika z jakości w stronę ilości i widać to także w „dwójce”. Poszczególne zadania zostały zaprojektowane z pomysłem, ale jednak według podobnego schematu. Za każdym niemal razem zaczynamy przy kapliczce, obok której znajdują się zamknięte drzwi opatrzone typową dla soulslike’ów adnotacją: „Drzwi otwierają się od drugiej strony”. W pewnym momencie kampanii okazuje się to wręcz zabawne, ale w samej grze nie przeszkadza, bo mimo wszystko muszę przyznać, że Team Ninja dwoi się i troi, żeby jakoś zainteresować graczy.

Czasem więc błąkamy się po wielopoziomowych komnatach zamkowych, innym razem jesteśmy wypuszczani na bardziej otwarte przestrzenie, by staczać większe bitwy. Żeby urozmaicić proces eksploracji, twórcy stosują mechaniki pokroju szukania kluczy czy przełączników zmieniających układ mapy, ale najważniejsze wydaje się tak zwane „królestwo ciemności”. To specjalne obszary misji pozostające w mocy yokai, które możemy na stałe usunąć, jeśli pozbędziemy się źródła złej siły (najczęściej w postaci potężnego przeciwnika). Na tym terenie wrogowie są mocniejsi, a nasz bohater wolniej regeneruje siły, co początkowo wydaje się dużym utrudnieniem, ale zostało to zrównoważone pewnymi mechanikami lub właściwościami postaci do zdobycia.

Podsumowując, gra nie potrafi zaserwować prawdziwie błyskotliwych układów map, zapadających w pamięć jak niektóre konstrukcje FromSoftware, ale mimo wszystko prezentuje wystarczający poziom, żeby się tym za bardzo nie przejmować. Doceniam za to pójście w nieco bardziej różnorodną kolorystykę – mniej jest w Nioh 2 nocy, a więcej kolorów i akcentów. Przy czym – powiedzmy to sobie szczerze – nie jest to szczególnie ładna gra, co widać po paskudnych wręcz obrzeżach map.

W dalszym ciągu jesteśmy tu zasypywani ogromem lootu i opcji rozwoju postaci – w jednej misji można znaleźć grubo ponad setkę różnych sztuk pancerzy czy broni. Początkowo mnogość wypadającego sprzętu może przytłoczyć, ale w tym chaosie jest metoda. Produkcja ta została tak skonstruowana, że pozbycie się niepotrzebnych śmieci zajmuje kilka sekund, a z drugiej strony wielość różnych rodzajów broni i pancerzy otwiera mnóstwo możliwości konfiguracji postaci. Dodatkowo każdy element sprzętu, teraz także akcesoria pomocnicze, można za odpowiednią sumę dostosować do naszych potrzeb, podnosząc jego poziom kosztem innej sztuki ekwipunku, dosłownie „wypalając” w przedmiocie nowe właściwości (w ramach mechaniki, którą dodano w DLC do pierwszego Nioh) albo wręcz zmieniając jego wygląd. Kompletowanie zestawów sprzętu, które dają specjalne właściwości, przekuwanie mieczy w poszukiwaniu upragnionych rzadkich modyfikatorów czy polowanie na nowe rodzaje broni wzmocnione demoniczną siłą to zabawa, na której spędziłem sporo czasu i która oferuje multum opcji konfiguracji bohatera.

Jeśli chodzi o wbijanie poziomów naszego herosa, naprawdę nie trzeba tu nic dodawać. To system przeniesiony z „jedynki”, w ramach którego podwyższamy sobie statystyki, zabijając przeciwników, oraz zdobywamy nowe umiejętności w korzystaniu z poszczególnych rodzajów broni lub technik. Same drzewka zdolności na początku jak zawsze bywają przytłaczające, bo bardzo trudno jest wysupłać z nich elementy, które mogą realnie przydać się w walce. Pierwszy Nioh pokazywał pod tym względem parę fajnych opcji taktycznych, jak np. zadawanie ogromnych obrażeń od żywiołów czy zasypywanie wrogów shurikenami różnego rodzaju, i większość z nich powinna działać tu w podobny sposób. Tak naprawdę trudno zgłębić wszelkie kombinacje w ograniczonym czasie, bo odblokowanie dużej liczby z nich wymaga wielu godzin gry. Jak zawsze Team Ninja oferuje jednak możliwość zresetowania wydanych punktów, więc tworzenie rozmaitych buildów nie powinno stanowić problemu.

POMOCNICZE DUSZKI

W grze powraca motyw pomocników, na jakich można natrafić na mapach. Przede wszystkim są to duchy drzew zwane kodama, poukrywane w różnych zakamarkach. Zbieranie ich bardzo się opłaca, bo oferują błogosławieństwa. Poza kodamami spotykamy też sudamy oraz kotodrapy. Pierwsza istota to „spaczona” wersja kodamy, która uwielbia wymieniać się przedmiotami. Kotodrapy są natomiast… bardzo dziwnymi kotami, które pogłaskane dołączają na chwilę do gracza, przyjemnie mrucząc i stanowiąc wsparcie bojowe. W lokacjach poukrywano też lecznicze źródła.

Najskuteczniejszy atak wężem

Najważniejszy w grze takiej jak Nioh jest naturalnie system walki. Pierwsza odsłona serii błyszczała na tym polu, oferując ciekawą mieszankę kilku elementów: różnych typów uzbrojenia o specyficznych atakach, postaw bojowych, które można płynnie zmieniać, oraz specjalnych ciosów. Do tego dorzucono unikatowy pomysł w postaci „impulsu ki”, pozwalającego szybciej odnowić wytrzymałość postaci. Ta technika potrafi usuwać „kałuże yokai” tworzone przez demony, które wpływają negatywnie na bohatera. W rozgrywce da się też w dalszym ciągu czerpać z bogatego arsenału ninja, a więc korzystać z shurikenów czy pojemników z trucizną, a także z magii onmyo dającej dostęp do talizmanów wzmacniających bohatera lub osłabiających przeciwników.

Nioh 2 pozostawia wszystkie te elementy układanki na swoim miejscu, oferując tylko nieznaczne modyfikacje, więc w dalszym ciągu jest angażującą grą akcji, w której istotne okazuje się wyczucie rytmu ataku, improwizowanie oraz wymyślanie taktyk kontrujących zachowanie przeciwnika. Nie trzeba było tu nic zmieniać, żeby całość działała – i tu oczywiście przyklaskuję słusznej decyzji, żeby nie mieszać za bardzo w tym systemie.

Jeśli graliście w pierwszą część, poprzedni akapit macie zakodowany z tyłu głowy. Pomówmy więc o tym, co pojawiło się nowego. Cóż, japońskie studio postawiło na bardzo specyficzne podejście, które pewnie nie każdemu przypadnie do gustu. Zamiast zaoferować nowe rodzaje oręża z jakże bogatego arsenału historycznej broni samurajów czy ninja, skupiono się na atakach demonicznych. W praktyce dostajemy więc zaledwie dwie nowe sztuki uzbrojenia: siekiery i glewię, przypominającą broń z Bloodborne’a, oraz parę nowych umiejętności dla pozostałych ostrzy. Niewiele, ale do tego dochodzą tak zwane umiejętności aktywne, które odblokowujemy z drzewek poświęconych każdemu typowi oręża. Te zdolności da się przypisać do niektórych ataków, by wzmocnić ich działanie, np. dodając obrażenia od trucizny albo bonus oparty na konkretnej statystyce postaci.

Prawdziwą zmianę w rozgrywce przynoszą za to zdolności yokai, które zbieramy niczym w Castlevanii czy Bloodstained w formie rdzeni wypadających z wrogów. Te ataki są ekstremalnie różne od siebie i imitują zachowanie demonów w walce. Możemy więc przywołać gigantycznego węża pędzącego na przeciwnika, zamienić się w płonący kołowrotek zostawiający za sobą ognisty ślad albo… napierdzieć wrogom w twarz. Jest także coś, co w polskiej wersji nazywa się „kontrą rozprysków” – to kontra pozwalająca zablokować specjalny atak przeciwnika, opatrzony czerwonym oznakowaniem.

W największym skrócie wypada powiedzieć, że Nioh 2 jest grą podobną do „jedynki”, ale z rozbudowanym wachlarzem opcji taktycznych, co na pewno docenią miłośnicy kreowania wymyślnych buildów. Z myślą o nich przygotowano zresztą sporo ułatwień pokroju możliwości zapisania ustawień sprzętu czy postaci. Jedyny realny problem w całym tym bogactwie stanowi zbalansowanie tego wszystkiego.

Przyznam, że tu widać pewne elementy ponadprogramowego chaosu. Na przykład skuteczność wspomnianych ataków yokai okazuje się naprawdę przeróżna, w związku z czym niektóre są bardzo uniwersalne i potrafią uratować nam skórę, a inne sprawdzają się wyłącznie w mocno specyficznych sytuacjach. Jeden konkretny wężowy atak zdobyty na początku rozgrywki towarzyszył mi do końca zabawy, mimo niskiego poziomu względem nowszych umiejętności, bo był nadludzko dobry i dosłownie druzgotał wytrzymałość przeciwników, a nawet bossów.

Inne ataki, według opisu znacznie potężniejsze, okazywały się komicznie słabe. Oczywiście zawsze można postawić sobie za cel niekorzystanie z demonicznych zdolności, ale to raczej nie jest najlepsza droga. Mam wrażenie, że projektując ten nowy aspekt rozgrywki, twórcy nie do końca nad nim zapanowali, ale być może taka jest siła yokai, że nawet projektant wpada w stupor.

SAMURAJOWIE W SIECI

Nioh 2 zawiera opcjonalny tryb online z paroma dodatkami. Przede wszystkim możemy przyzwać dwóch graczy na pomoc lub sami dołączyć do innej osoby (gra pozwala tworzyć własne rozgrywki i zapraszać znajomych). Z funkcji online warto również wspomnieć o wojnach klanów, w ramach których można zdobyć bonusy do statystyk, czy chociażby o grobach pozostawionych przez poległych użytkowników. Aktywując taki grób, przyzwiemy ducha danego uczestnika zabawy, z którym możemy stoczyć walkę.

W trybie offline w grze znajdziemy kilka podobnych grobów przygotowanych przez samych twórców. Grając offline, przed każdym bossem możemy też przyzwać na pomoc jednego NPC. Nie uświadczyłem za to trybu PvP, który w pierwszym Nioh dodano w jednym z DLC.

Yokai na dychę

Wspominając pierwsze Nioh, trudno nie odnieść wrażenia, że twórcy dysponowali ograniczonym budżetem. Było to widoczne szczególnie w projekcie przeciwników, których nie pojawiło się w grze za dużo. Od pewnego momentu czuło się wręcz, że autorzy wystrzelali się z pomysłów i próbują to zamaskować, zasypując gracza hordami tych samych nieprzyjaciół. Szczerze mówiąc, „dwójka” jest tak podobna do „jedynki”, że i tu odniosłem identyczne wrażenie – po którejś misji gra przestała wprowadzać naprawdę unikatowych wrogów, oferując jedynie ich zmienione wersje.

Kluczowe okazuje się jednak to, że te zmienione wersje bywają naprawdę zabójcze, a ci zupełnie unikatowi przeciwnicy, których nie znajdziemy w pierwszym Nioh, są wręcz cudowni. Już najprostszy oponent, gaki, spodobał mi się tak bardzo, że zrobiłem o nim osobny film na tvgry. Ten pokraczny przykurcz niedbale krąży wokół gracza, po czym rzuca się wściekle z zębami. Albo przeciwnie: zaatakowany – odskakuje, wymiotując pod siebie kałuże paraliżujących plwocin. Cudowny i wkurzający typ. Są też mnisi przeistoczeni w szczury, którzy biegają po jakichś nieobliczalnych trajektoriach, a w momentach stresowych puszczają gazy, są pasożytnicze rokurokubi, znane z DLC do „jedynki”, czy moje ulubione ubume, kobiety trzymające kurczowo kamień duszy niczym dziecko, które zaatakowane rozrywają ekran wściekłym krzykiem (swoją drogą popularne straszydło z YouTube’a, Momo, powstało na bazie legendy o tych demonach). Spotykanie takich przeciwników i odkrywanie ich właściwości to fantastyczne przeżycie – szkoda więc, że ponownie w drugiej części kampanii trochę zabrakło pary na utrzymanie tak wysokiego poziomu zróżnicowania demonicznych maszyn do zabijania.

Dla wielu osób podobne gry mają tylko jeden sens: są symulatorem walki z bossami. Nioh oczywiście próbuje w tej materii różnych rzeczy i nie zawsze mu się to udaje. Od razu powiem, co mi się nie spodobało: starcia z dużymi przeciwnikami, które przywiodły mi na myśl gorsze momenty starszych odsłon God of War. W jednym z pojedynków tego typu zadanie polega dosłownie na okładaniu rąk gigantycznego demona, który nie stanowi większego zagrożenia. Komicznie wypada też potyczka z demonicznym żukiem wielkości boiska – wystarczy stać pod nim i niespiesznie tłuc to powolne cielsko.

Po Monster Hunter: World takie walki wydają się niezwykle banalne. Na szczęście repertuar przeciwników o bardziej ludzkich fizjonomiach jest już całkiem ciekawy. Mamy podrasowaną wersję Flexile Sentry z Dark Souls 2, czyli wroga stanowiącego połączenie dwóch ciał, z których każde ma inny zestaw ruchów. Jest kobieta-kot na płonącym rydwanie. Jest gigantyczna sowa. Albo demoniczna fretka, która machnięciami ogona powala drzewa. Szczerze powiem, że takie maszkary zawsze są mile widziane, chociaż najbardziej lubię pojedynki szermiercze, kiedy da się sensownie zastosować różne techniki. Pod tym względem Nioh 2 pozostawia nas z pewnym niedosytem, szczególnie po brutalnym Sekiro, ale i tak byłem usatysfakcjonowany – to całkiem niezły zestaw bossów, zważywszy na fakt, że tak wielu przeciwników z tej kategorii wypluły już z siebie gry typu soulslike.

CO ROBIĆ PO NAPISACH KOŃCOWYCH?

Pierwsze Nioh miał dość prosty, ale jednak rozbudowany moduł New Game+, w ramach którego mogliśmy przechodzić całą grę ponownie na coraz wyższych poziomach trudności (zaczynając od „marzenia samuraja”, a na „marzeniu nioh” kończąc). W Nioh 2 zastosowano identyczne rozwiązanie, co oznacza, że po ujrzeniu epilogu możemy kontynuować grę, wbijając nowe poziomy i zbierając jeszcze lepszy sprzęt. Studio Team Ninja nie zapowiadało jeszcze oficjalnie DLC, ale domyślamy się, że będą one rozbudowane.

Jest trudno?

Jak wobec tego wygląda poziom trudności? Ująłbym rzecz następująco: Nioh 2 to produkcja, w której ginie się często, ale której nie nazwałbym bardzo trudną (przynajmniej nie w podstawowej kampanii). Owszem, prawie każdy przeciwnik potrafi zabić nas jedną celną serią lub atakiem. To fakt, że niektórzy bossowie są nieludzko szybcy i brutalni. Przechodząc grę, tak naprawdę zablokowałem się jednak na moment tylko na dwóch bossach – istocie mającej węże zamiast rąk (tak!) oraz finalnym bossie, który w jednej z form miotał się wściekle po arenie. Bossowie nie są więc tak ciężcy do pokonania jak chociażby w Sekiro, ale też Nioh 2 oferuje znacznie więcej pomocnych systemów, bo możemy przyzwać kogoś na pomoc, próbować zmienić broń lub pancerz albo ratować się nieco niezbalansowanymi zdolnościami yokai.

Poziomy są często tak skonstruowane, byśmy mogli zakraść się opcjonalną ścieżką do przeciwnika albo wręcz ominąć całą problematyczną sekwencję z „królestwem ciemności”. Mnie ten stopień trudności wystarczał, bo – jak wspomniałem – oferował sporo brutalnych sytuacji, ale też nie przytłaczał momentami bez wyjścia i nadziei. Inną sprawą jest to, że „prawdziwy Nioh” zaczyna się zapewne po trzysetnej godzinie spędzonej w grze i odblokowaniu najwyższego poziomu trudności, ale doświadczenie tego w ciągu tygodnia, jaki miałem na recenzję, raczej nie było możliwe.

Obudź się, samuraju, to dobry sequel

Nioh 2, mimo wielu wtórnych elementów, wykorzystywania przez twórców podobnych schematów misji i braku wielkich wyzwań w drugiej części gry, był dla mnie fantastycznym doświadczeniem. Gra zrobiona niemal niczym gipsowy odlew pierwszej części w dalszym ciągu potrafi sprawić mnóstwo frajdy. Podobne do siebie, ale jednak pomysłowe lokacje, szczegółowo zaprojektowani groźni przeciwnicy czy wreszcie satysfakcjonujący system walki oraz rozwoju postaci składają się na pozycję, która pochłania na długie godziny.

Można więc śmiało powiedzieć, że formuła Nioh w Nioh 2 nie została wyczerpana i w dalszym ciągu jest aktualna. Ciekawy jestem natomiast tego, co twórcy ze studia Team Ninja zrobią z serią po tej części. W pierwszej i drugiej odsłonie cyklu zaprezentowali bodaj najbardziej burzliwy i ciekawy okres historyczny Japonii, po którym sytuacja się uspokaja. Wierzę jednak, że w potencjalnej kontynuacji nie będziemy skupiać się jedynie na parzeniu herbaty i układaniu utensyliów herbacianych na półce, tylko znów sięgniemy po demoniczną kusarigamę lub błogosławione odachi, żeby napierdzieć wrogom w twarz.

O AUTORZE

Nawet nie wiem, kiedy spędziłem z Nioh 2 ponad 80 godzin w ciągu zaledwie tygodnia, i czuję, że mógłbym utknąć w tej grze na drugie tyle, mierząc się z wyzwaniami dostępnymi po przejściu kampanii.

ZASTRZEŻENIE

Egzemplarz gry Nioh 2 otrzymaliśmy bezpłatnie od jej wydawcy.

Recenzja Nioh 2 – gry, w której chcesz zginąć tysiąc razy
Recenzja Nioh 2 – gry, w której chcesz zginąć tysiąc razy

Recenzja gry

Kiedy zabierałem się za pisanie tej recenzji kusiło mnie, żeby podążyć za przykładem Team Ninja i po prostu przekopiować całe akapity z tekstu o pierwszej grze, zmienić nagłówki oraz dodać parę małych zmian.

Eiyuden Chronicle: Hundred Heroes - recenzja gry. Legenda wróciła, ale strzyka ją w kościach
Eiyuden Chronicle: Hundred Heroes - recenzja gry. Legenda wróciła, ale strzyka ją w kościach

Recenzja gry

Duchowy spadkobierca serii Suikoden robi wszystko, by ożywić wspomnienia sprzed kilku dekad. Jest przy tym tak konsekwentny, że kontakt z nim wymaga zaakceptowania wielu archaizmów i rozwiązań rozwiniętych później przez licznych konkurentów.

No Rest for the Wicked - recenzja gry we wczesnym dostępie. Czeka nas hit, o ile twórcy faktycznie dopracują grę
No Rest for the Wicked - recenzja gry we wczesnym dostępie. Czeka nas hit, o ile twórcy faktycznie dopracują grę

Recenzja gry

Dla Diablo i Dark Souls można znaleźć jakiś wspólny mianownik. Twórcy No Rest for the Wicked nie podjęli tej próby pierwsi, ale robią to najzgrabniej. Jeśli podczas trwania wczesnego dostępu poprawią grę, czeka nas znakomite action RPG.