Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Final Fantasy XV Recenzja gry

Recenzja gry 7 grudnia 2016, 15:27

autor: Michał Chwistek

Recenzja gry Final Fantasy XV – triumfalny powrót serii kultowych RPG-ów

Część piętnasta to triumfalny powrót serii Final Fantasy do grona najlepszych gier RPG. Rewelacyjne postacie, przepiękny świat, cudowna muzyka oraz szybka i efektowna walka, to tylko najważniejsze z jej licznych zalet.

Recenzja powstała na bazie wersji PS4. Dotyczy również wersji XONE

PLUSY:
  1. rewelacyjnie wykreowana czwórka głównych bohaterów – ich śmieszny wygląd i dziwne imiona szybko przestają mieć znaczenie;
  2. ciekawa, choć nieco chaotycznie przedstawiona historia;
  3. dynamiczny i efektowny system walki w stylu Bayonetty czy Devil May Cry;
  4. zapadające w pamięć polowania na olbrzymie bestie;
  5. wspaniałe lokacje tworzące wiarygodną wizję współczesnego fantasy;
  6. konstrukcja świata, która zadowoli zarówno miłośników sandboksów, jak i sympatyków liniowych historii;
  7. satysfakcjonujący system rozwoju postaci;
  8. wspaniała ścieżka dźwiękowa – w trakcie zabawy usłyszymy też kawałki z poprzednich 18 odsłon.
MINUSY:
  1. momentami uciążliwa praca kamery;
  2. słabo przemyślane i irytujące finałowe walki;
  3. zbyt długi rozdział XIII;
  4. sporo mało ciekawych zadań pobocznych.

Minęło ponad dziesięć lat od pierwszej publicznej prezentacji Final Fantasy XV na targach E3 w Los Angeles. Gdy gracze z całego świata podziwiali efektowny zwiastun, były iracki dyktator Saddam Husajn wciąż żył, serwis nasza-klasa.pl dopiero szykował się do startu, a do premiery pierwszego Wiedźmina mieliśmy jeszcze ponad rok. W trakcie tej dekady gra studia Square Enix zmieniła nazwę, przeskoczyła jedną generację konsol oraz doczekała się nowego reżysera, który w międzyczasie zdążył przyczynić się do powstania pięciu innych tytułów. Czy warto było tyle czekać? Zdecydowanie tak, ale długi okres produkcji miał również kilka negatywnych skutków.

Nie taki boysband straszny

Najważniejszym i jednocześnie wzbudzającym największe kontrowersje elementem nowego Finala jest czwórka jego głównych bohaterów. Noctis, Gladio, Ignis oraz Prompto wyglądają niczym członkowie kapeli J-popowej i wydaje się, że zupełnie nie pasują do epickiej opowieści fantasy. Nic bardziej mylnego. Protagoniści ci to jedne z najlepiej zrealizowanych postaci w historii serii, które będziemy wspominać jeszcze długo po ukończeniu zabawy. Tak świetny rezultat twórcy gry uzyskali dzięki zastosowaniu kilku prostych, ale bardzo skutecznych patentów.

Limuzyna o nazwie Regalia towarzyszy nam przez większość przygody.

FF XV ma jedną z najdziwniejszych i jednocześnie najlepszych scen wprowadzających, jaką widziałem w grach. W jej trakcie możemy posłuchać utworu Stand by me w wykonaniu Florence and the Machine.

Przede wszystkim nasi bohaterowie stale ze sobą rozmawiają: wymieniają się uwagami na temat spotykanych postaci, żartują, kłócą się czy przypominają o potrzebie uzupełnienia zapasów lub zatankowaniu samochodu. Nie robią tego jednak tylko podczas spaceru. Dzięki ograniczeniu szybkiej podróży spędzamy z nimi sporo czasu w trakcie jazdy samochodem czy dosiadając kultowych dla serii ptaków chocobo. Aby zwiększyć poziom doświadczenia, zmuszeni jesteśmy również często biwakować bądź odwiedzać hotele, co stwarza kolejne okazje do interakcji między wspomnianą czwórką.

Na osobną uwagę zasługuje rewelacyjny pomysł z automatycznymi zdjęciami trzaskanymi przez Prompto. Chłopak każdego dnia robi kilka lub kilkanaście screenshotów, które możemy obejrzeć przed udaniem się na spoczynek. Czasami są to zwykłe ujęcia z walki, innym razem specjalnie pozowane selfie. Najlepsze fotografie da się potem zapisać, tworząc w ten sposób ilustrowaną kronikę wydarzeń. Oglądanie jej po napisach końcowych stanowi rewelacyjne doświadczenie – chętnie widziałbym coś takiego w innych tytułach.

Wszystkie te pozornie banalne dialogi i zachowania sprawiają, że składające się z polygonów postacie ożywają na naszych oczach, a im dłużej je znamy, tym bardziej nam na nich zależy. Śmieszny wygląd i dziwne imiona szybko przestają być istotne.

Recenzja gry Final Fantasy XV – triumfalny powrót serii kultowych RPG-ów - ilustracja #3

Twórcy już zareagowali na część zarzutów stawianych przez graczy i ogłosili plan przyszłych aktualizacji. W najbliższym czasie zmodyfikowany ma zostać rozdział XIII, który jest jednym z najsłabszych fragmentów gry. Dużo bardziej zaskakujące są natomiast późniejsze plany wprowadzenia zupełnie nowych scenek przerywnikowych, mających pomóc w lepszym zrozumieniu opowiadanej historii. Ostatnia, a jednocześnie najbardziej odległa aktualizacja umożliwi wcielanie się w spotykane podczas gry postacie niezależne i – być może – stworzenie własnego bohatera. Jeśli twórcy spełnią te obietnice, to dwa minusy z tej recenzji stracą na znaczeniu.

Final Fantasy: Uncharted

Spotykane w dziczy bestie potrafią być naprawdę olbrzymie.

Wzajemne relacje między czwórką bohaterów to zdecydowanie najmocniejsza strona scenariusza Final Fantasy XV, ale reszta również wypada całkiem nieźle. Przez kilka pierwszych godzin akcja rozwija się bardzo powoli, a nasi bohaterowie zachowują się raczej jak na wakacjach niż w trakcie emocjonującej przygody. Jest to też najlepszy czas na poboczne aktywności, np. łowienie ryb, polowanie czy zajmowanie się pomniejszymi zadaniami, które najczęściej są, niestety, bardzo proste i trywialne. W połowie gry zabawa nabiera jednak dużo szybszego tempa. Wtedy Final Fantasy XV zaczyna bardziej przypominać serię Uncharted niż często cechujące się niespiesznym rytmem produkcje RPG. Kolejne misje są tak przepełnione akcją, że oderwanie się od konsoli potrafi być naprawdę wyzwaniem.

Świetna historia ze skazą

W grze nie mogło zabraknąć kultowych dla serii Chocobo.

O ile początek przygody ma miejsce w ogromnym otwartym świecie, o tyle w dalszej części scenariusza przenosimy się do innych rejonów planety, w których dostępne przestrzenie są już dużo bardziej ograniczone. Sprawia to, że pomiędzy kolejnymi głównymi zadaniami nie jesteśmy rozpraszani przez żadne dodatkowe aktywności, jak np. w ostatnim Wiedźminie czy Dragon Age: Inkwizycji. Co prawda nowe lokacje pozbawione są odciągających naszą uwagę zajęć pobocznych, ale nic nie stoi na przeszkodzie, żeby w niemal dowolnym momencie wrócić na rozległe równiny Duscae. Dzięki takiemu rozwiązaniu zadowoleni powinni być zarówno fani liniowej historii, jak i miłośnicy eksploracji oraz kolekcjonerzy trofeów.

Recenzja gry Final Fantasy XV – triumfalny powrót serii kultowych RPG-ów - ilustracja #2

Final Fantasy XV to nie tylko gra. W tym samym uniwersum dzieje się również akcja pełnometrażowego filmu animowanego Kingsglaive oraz kilkuodcinkowego anime Brotherhood. Ten pierwszy przedstawia wydarzenia, które miały miejsce w Insomnii po opuszczeniu jej przez Noctisa na początku gry. Dowiadujemy się z niego, co dokładnie stało się w stolicy królestwa i jak potoczyły się losy Regisa czy Luny. Warto się nim zainteresować przede wszystkim ze względu grafikę, która jest absolutnie powalająca. Anime natomiast skupia się na początkach przyjaźni bohaterów i pozwala lepiej poznać wszystkie cztery postacie. Zarówno film, jak i serial polecam obejrzeć jeszcze przed rozpoczęciem rozgrywki. Pierwszy można kupić osobno lub jako część edycji specjalnej gry, a drugi dostępny jest za darmo w serwisie YouTube.

Tytuł nie jest jednak pozbawiony pewnych mankamentów. Podczas zabawy często czułem lekkie zagubienie i nie zawsze do końca rozumiałem aktualny cel czy przyczyny pewnych wydarzeń. Tak jakby twórcy dysponowali znacznie obszerniejszym scenariuszem, który musieli o połowę skrócić na potrzeby gry. Było to wrażenie podobne do oglądania słabej filmowej adaptacji bardzo grubej książki. Teoretycznie wszystkie wątki historii się zmieściły, ale część z nich została tak przycięta, że trudno je zrozumieć bez znajomości oryginału. Pewną wadą jest również fakt, że niemal wszystkie sceny przerywnikowe zostały wykonane na silniku gry. Są one co prawda nadal bardzo ładne, daleko im jednak do znakomitych filmów, z których zawsze słynęło Square Enix.

Na szczęście wymienione powyżej mankamenty fabuła nadrabia rewelacyjnym zakończeniem, które jest jednym z najlepiej zrealizowanych, jakie widziałem ostatnio w grach.

Japoński jest… tylko polskiego szkoda

W Final Fantasy XV można wybrać japoński dubbing – to gratka dla fanów serii. Szkoda tylko, że polski wydawca nie zdecydował się tłumaczenie „piętnastki”, choćby kinowe. Ta decyzja siłą rzeczy zmniejszy zainteresowanie grą w naszym kraju.

Piękny świat zamiast wesołego miasteczka

Krainy, które przychodzi nam zwiedzać, stanowią bardzo istotny element najnowszego Finala. W odróżnieniu od liniowej i zamkniętej w korytarzach części trzynastej Final Fantasy XV to gra z wielkim otwartym światem pozornie przypominającym strukturą Velen z Wiedźmina 3 czy śnieżną prowincję Skyrim. Na mapie znajdziemy sporo różnych znaczników, a po kilku godzinach gry nasz dziennik szybko zapełni się zadaniami pobocznymi. Gdy jednak spędzimy w świecie Final Fantasy XV nieco więcej czasu, przekonamy się, że ma on niewiele wspólnego z uniwersami konkurencji.

Co ja bym dał, żeby u nas też był tak ciepło za oknem...

Łowienie ryb to jedna z kilku dodatkowych aktywności dostępnych w grze. Prosta mini-gra potrafi być na prawdę wciągająca, podobnie jak poszukiwanie nowych łowisk.

Planeta Eos, na której toczy się akcja FFXV, nie została zaprojektowana jak wesołe miasteczko, w którym na każdym kroku czeka na gracza jakaś atrakcja i wydarzenie. Podróżując po dzikich ostępach krainy Duscae, możemy spędzić wiele minut, nie natrafiając na żadne wyzwanie czy sekret. Otwarty świat pełni tu funkcję tła, którego zadaniem jest wzmocnienie naszego poczucia immersji i sprawienie, że wydarzenia, w jakich uczestniczymy, staną się bardziej wiarygodne. Tak jak wyruszając na grzyby za miasto, nie spodziewamy się uwikłania w sprawę morderstwa, tak samo zwiedzając Eos, częściej będziemy odkrywać nowe miejscówki do połowu ryb niż skomplikowane i rozbudowane zadania poboczne. Świat Final Fantasy XV ma być przede wszystkim wiarygodny, a nie upstrzony pytajnikami. Nie oznacza to jednak, że nie spotkamy w nim żadnych atrakcji. Jest ich po prostu mniej i przybierają nieco inną formę. Najczęściej bardzo wielką formę!

Tym, co podczas zwiedzania tego uniwersum robiło na mnie największe wrażenie, jest zamieszkująca je fauna. Przebiegające przez autostradę stada przypominających żyrafy czworonogów, gigantyczny ptak lecący nad równiną czy wylegujący się na słońcu potężny kozioł, przed którym musiałem szybko uciekać, gdyż okazało się, że ma trzy razy wyższy poziom niż kierowana przeze mnie drużyna – nie są to zdarzenia obfitujące w dialogi i nagrody, a mimo wszystko na długo zapadają w pamięć.

Skoro jeździmy samochodem, to czasem musimy walczyć z robotami.

Twórcy Final Fantasy XV podeszli do idei otwartego świata w zupełnie inny sposób niż konkurencja z CD Projekt RED czy Ubisoftu. Choć nie każdemu takie rozwiązanie musi przypaść do gustu, przykład ten pokazuje, że możliwości sandboksów nadal nie zostały wyczerpane i że pozycje tego typu mogą przybierać bardzo różne formy.

Final bez tur, to lepszy Final

PKP działa też w Eos.

Najbardziej rewolucyjna zmiana w stosunku do poprzednich dużych odsłon serii zaszła w systemie walki. Reżyserem gry jest jeden z twórców Crisis Core: Final Fantasy VII, nie powinno więc dziwić, że porzucił on tury na rzecz szybkiej i efektownej akcji. Walka w Final Fantasy XV pod wieloma względami przypomina potyczki z takich tytułów jak Bayonetta czy Devil May Cry. Kierując bohaterem, możemy wykonywać szybkie cięcia, uniki, bloki czy kontry, a ich skuteczność zależy od zręczności naszych palców. Na szczęście margines błędu jest tu większy niż we wspomnianych produkcjach, a gracz ma możliwość zatrzymania akcji w dowolnym momencie, żeby skorzystać z przedmiotów leczących czy wzmacniających postać.

Początkowo system walki może wydawać się mocno chaotyczny, ale gdy uda nam się go opanować, sprawia mnóstwo frajdy i jest szalenie efektowny. Mocno nagradza udane zagrania i równie mocno karze za błędy. Wciskając bezmyślnie przycisk ataku, ryzykujemy szybkie korzystanie z przedmiotów leczących, nawet podczas starcia z dużo słabszym przeciwnikiem.

Pomysł ze zdjęciami robionymi przez Prompto sprawdza się naprawdę rewelacyjnie.

System rozwoju postaci wygląda podobnie do Sphere Grid z FF X, ale jest od niego dużo ciekawszy.

Piękne widoki.

Mimo że bezpośrednio kontrolujemy jedynie głównego bohatera, Noctisa, pozostali towarzysze odgrywają bardzo istotną rolę podczas walki. Z ich pomocą możemy wyprowadzać potężne ataki zza pleców przeciwnika lub porywać się na mające różne efekty akcje łączone, które poza zadaniem obrażeń potrafią również uleczyć całą drużynę. Członkowie naszego zespołu mają olbrzymi wpływ na przebieg starć, co z jednej strony powoduje, że walka jest dużo ciekawsza, z drugiej – zwycięstwo w niej mocno zależy od ich przetrwania. Jest to szczególnie dokuczliwe podczas zmagań pod koniec gry, gdy przeciwnicy stosują potężne ataki obszarowe, potrafiące w ułamku sekundy pozbawić naszych towarzyszy całego zdrowia. W takiej sytuacji sukces zależy bardziej od ilości posiadanych przedmiotów leczących niż od zręczności. Podczas pojedynków bardzo irytująca potrafi być również praca kamery, która niestety rzadko działa tak, jak powinna.

Pisząc o walce, trzeba też wspomnieć o systemie rozwoju postaci, który w Final Fantasy XV jest rewelacyjny. Do naszej dyspozycji oddano kilka różnych drzewek umiejętności, a w każdym z nich mamy do wyboru od kilku do kilkunastu wzmocnień. Mimo że wizualnie drzewka te przypominają nieco Sphere Grid z Final Fantasy X, są od tego systemu znacznie lepsze. Nie znajdziemy na nich pól minimalnie zwiększających jeden z kilku współczynników. Zamiast tego każde wzmocnienie jest naprawdę znaczące, a jego efekty natychmiast odczuwalne. Poszczególne drzewka nie wykluczają się też wzajemnie, więc nic nie stoi na przeszkodzie, żeby inwestować w kilka z nich. Dawno podczas grania w RPG tak długo nie zastanawiałem się nad rozwojem postaci i to nie dlatego, że bałem się coś zepsuć, tylko dlatego, że niemal każda zdolność wydawała mi się potrzebna i ciekawa.

Czego oczy nie widzą, to uszy słyszą

Wygląd dań przygotowywanych przez Ignisa, to prawdziwa uczta dla oczu.

Pod względem wizualnym nowy Final również wypada znakomicie. Mimo że akcja rozgrywa się w uniwersum fantasy, wiele lokacji bardzo przypomina miejsca z realnego świata. Na początku przygody zwiedzamy równiny wzorowane na pustynnej Arizonie czy bagna niczym wprost z Luizjany. Z czasem natomiast trafiamy do bardziej śródziemnomorskiego Lastalum czy będącej imitacją Wenecji Altissi. Każda z krain została pięknie wykonania i robi olbrzymie wrażenie. Podobnie zresztą jak walki z gigantycznymi potworami (summonami). Starcie z wężem morskim Leviathanem to jeden z najbardziej widowiskowych pojedynków w historii gier!

Recenzja gry Final Fantasy XV – triumfalny powrót serii kultowych RPG-ów - ilustracja #2

W obliczu dyskusji o dzieleniu przez Sony graczy na lepszych i gorszych, warto wspomnieć, że nawet w rozdzielczości 1080p grafika w Final Fantasy XV jest inna po odpaleniu gry na zwykłym PlayStation 4, a inna na PlayStation 4 Pro – nie są to jednak znaczące różnice. Przede wszystkim wersja na PS4 Pro ma lepsze wygładzanie krawędzi i lepiej prezentują się w niej odległe od bohatera obiekty.

Ostatnim, ale zdecydowanie nie najmniej istotnym elementem Final Fantasy XV jest ścieżka dźwiękowa. Seria od zawsze słynęła ze znakomitej muzyki i nie inaczej jest i tym razem. Nowy Final to prawdziwa uczta dla naszych uszu. Co ważne, jest to bardzo różnorodna uczta. Podczas zabawy słyszymy m.in. takie utwory jak doniosły i smutny „Somnus”, brzmiąca jak wyjęta wprost z królewskiego balu „Gratia Mundi” czy relaksujący motyw odgrywany w Hammerhead. Cała ścieżka dźwiękowa została też rewelacyjnie dopasowana do przedstawianych wydarzeń i lokacji. Jakby tego było mało, podczas jazdy samochodem czy w trakcie pieszych wędrówek możemy posłuchać muzyki z osiemnastu (!) innych odsłon cyklu oraz filmu Kingsglaive.

Powrót na tron

Część piętnasta to triumfalny powrót serii Final Fantasy do grona najlepszych gier RPG. Rewelacyjne postacie, przepiękny świat, cudowna muzyka oraz szybka i efektowna walka, to tylko najważniejsze z jej licznych zalet. Świat nowego Final Fantasy potrafi wciągnąć na długie godziny, a losy jego mieszkańców pozostają w naszej pamięci jeszcze długo po obejrzeniu napisów końcowych. Tytułowi doskwiera co prawda kilka mniejszych i większych bolączek, które uniemożliwiają mi wystawienie najwyższej noty, ale zdecydowanie powinien weń zagrać każdy sympatyk gatunku RPG. Dla fanów serii jest to zakup absolutnie obowiązkowy. Uratujcie Eos – warto.

O AUTORZE

Z grą spędziłem niecałe 40 godzin. Sam wątek główny zajął mi mniej więcej połowę tego czasu, resztę poświęciłem na zadania poboczne i zwiedzanie świata. Szacuję, że na wszystkie przygotowane przez twórców aktywności potrzeba około 60–80 godzin. Moją ulubioną odsłoną serii jest „dziewiątka”, a ostatni bardzo dobry Final to według mnie Crisis Core: Final Fantasy VII wydane na konsolę PSP.

ZASTRZEŻENIE

Kopię gry Final Fantasy XV otrzymaliśmy nieodpłatnie od polskiego wydawcy, firmy Cenega.

Michał Chwistek

Michał Chwistek

Lubi gry trudne, ładne lub z dobrą fabułą. Nie kończy ich przez LoL-a i Overwatcha. PS Vita FTW!

więcej

Oceny redaktorów, ekspertów oraz czytelników VIP ?

AntaresHellscream Ekspert 23 stycznia 2017

(PS4) Mało jest gier wideo, na które musieliśmy czekać tak długo. Po 10 latach od pierwszych zapowiedzi, Final Fantasy XV jest dostępne. Co najważniejsze, okazało się, że warto było na ten tytuł czekać. To naprawdę dobry action RPG z otwartym światem i przyjemną opowieścią o przyjaźni i dorastaniu.

8.5
Recenzja gry Final Fantasy XV – triumfalny powrót serii kultowych RPG-ów
Recenzja gry Final Fantasy XV – triumfalny powrót serii kultowych RPG-ów

Recenzja gry

Część piętnasta to triumfalny powrót serii Final Fantasy do grona najlepszych gier RPG. Rewelacyjne postacie, przepiękny świat, cudowna muzyka oraz szybka i efektowna walka, to tylko najważniejsze z jej licznych zalet.

Eiyuden Chronicle: Hundred Heroes - recenzja gry. Legenda wróciła, ale strzyka ją w kościach
Eiyuden Chronicle: Hundred Heroes - recenzja gry. Legenda wróciła, ale strzyka ją w kościach

Recenzja gry

Duchowy spadkobierca serii Suikoden robi wszystko, by ożywić wspomnienia sprzed kilku dekad. Jest przy tym tak konsekwentny, że kontakt z nim wymaga zaakceptowania wielu archaizmów i rozwiązań rozwiniętych później przez licznych konkurentów.

No Rest for the Wicked - recenzja gry we wczesnym dostępie. Czeka nas hit, o ile twórcy faktycznie dopracują grę
No Rest for the Wicked - recenzja gry we wczesnym dostępie. Czeka nas hit, o ile twórcy faktycznie dopracują grę

Recenzja gry

Dla Diablo i Dark Souls można znaleźć jakiś wspólny mianownik. Twórcy No Rest for the Wicked nie podjęli tej próby pierwsi, ale robią to najzgrabniej. Jeśli podczas trwania wczesnego dostępu poprawią grę, czeka nas znakomite action RPG.