Widzieliśmy The Settlers – ta reanimacja może się udać
Odetchnijcie z ulgą – The Settlers na razie robi wrażenie solidnego restartu serii, która od lat nie dawała o sobie znać. To dość bezpieczna gra, która raczej nie zrobi wielkiej furory, ale być może uratuje legendarną markę przed odejściem w zapomnienie.

Targi gamescom ledwo się zaczęły, a Ubisoft już odpalił prawdziwe fajerwerki – oto po ośmiu latach od premiery ostatniej pełnoprawnej części The Settlers seria nagle wróciła do życia. Trudno się więc dziwić miłośnikom marki, którzy na zapowiedź ósmej odsłony zareagowali w większości optymistycznie. Ale zwiastuny zwiastunami – a jak wygląda prawdziwe oblicze nowego dzieła studia Blue Byte? W Kolonii miałem okazję obejrzeć jego rozbudowany pokaz i mogę zapewnić, że choć nie wyszedłem z niego ze szczęką zwisającą do kolan, kolejne The Settlers zapowiada się co najmniej w porządku.
Cisza, spokój, nic się nie dzieje
THE SETTLERS TO:
- próba restartu niegdyś kultowej serii – ostatnia część debiutowała w 2010 roku;
- powrót do korzeni cyklu bez żadnych radykalnych nowości;
- strategia, w której gracz musi stworzyć od zera własną osadę i dbać o jej ciągły rozwój;
- gra wymagająca jednoczesnego stawiania kolejnych budowli, organizowania armii, zapewniania wyżywienia i pilnowania ekonomii;
- możliwość wpływania na nastroje w innych osadach przy pomocy pojedynków na arenach;
- śliczna pastelowa oprawa graficzna, natychmiast wprowadzająca gracza w błogostan.
Już od samego początku prezentacji gra zaskarbiła sobie moją sympatię tym, jak przedstawia się wizualnie. Mnie ta seria zawsze kojarzyła się z pewną błogością, sielanką, szczególnie w pierwszych fazach zabawy. I ósma część zdecydowanie potrafi wywołać ten efekt. Aż trudno uwierzyć, że Blue Byte pracuje na tym samym silniku, w oparciu o który powstało mroczne Tom Clancy’s The Division – dzieło studia to bowiem festiwal pastelowych, ciepłych kolorów, budynków i postaci o nieco komiksowej kresce i przeuroczych, a przy tym szczegółowych animacji zbierania jagód, treningu wojskowego czy produkcji broni. Temu wszystkiemu przygrywa oczywiście spokojna, podnosząca na duchu muzyka, więc atmosfera jest całkowicie bezstresowa.
Ale niech Was to nie zwiedzie, gdyż beztroska otoczka wcale nie oznacza, że nie trzeba się napocić, by odnieść sukces. Nasza grupa osadników od samego początku musi bowiem robić użytek z terytorium, na jakim wyląduje. Zaczynamy więc wysyłać ludzi, by zbierali drewno, przynosili jadalne rośliny, stawiali budynki, a także eksplorowali nieznany teren – bo na samym początku przestrzeń życiowa naszej osady jest bardzo mocno ograniczona. Szybko jednak zdobywamy jej więcej, wznosimy coraz bardziej złożone budowle, organizujemy armię, fortyfikujemy tereny i przekształcamy się z drobnej osady w prężnie działającą metropolię o kwitnącej ekonomii.

Ponieważ ostatnie lata były dla miłośników marki The Settlers wyjątkowo chude, Ubisoft postanowił podczas tego gamescomu nieco ich rozpieścić. I to nie tylko zapowiedzią nowej odsłony serii – oprócz niej twórcy ujawnili też plany wydania The Settlers History Collection, czyli kompilacji zremasterowanych siedmiu dotychczasowych części, zapewne ze wszystkimi dodatkami. Mają one działać bez problemu na współczesnych systemach i oferować nieco odświeżoną oprawę graficzną, a także szereg innych drobnych usprawnień. Cały zestaw zadebiutuje 15 listopada, natomiast podrasowaną „jedynkę” możecie kupić już teraz.
Panie, co ci osadnicy tak szybko pracują?
Jeśli zresztą miałbym mieć jakiś zarzut do deweloperów po prezentacji na gamescomie, to przyczepiłbym się właśnie do tempa rozwoju naszego miasteczka. W tym cyklu osiągnięcie pozycji państewka, z którym trzeba się liczyć, zawsze zajmowało jednak trochę czasu. Kiedy natomiast jeden z deweloperów wczytał rozgrywkę, która podobno trwała około dwóch i pół godziny, włości gracza rozciągały się już grubo poza horyzont, populacja liczyła około trzech tysięcy osób, a armia potrafiła przeprowadzać klasyczne oblężenia. Mam szczerą nadzieję, że to tylko kwestia targowych ograniczeń czasowych, bo tak błyskawiczne tempo rozwoju skutecznie burzy klimat wytrwałej, ale satysfakcjonującej pracy od podstaw.
Pomijając jednak ten jeden zgrzyt, The Settlers robi wrażenie strategii, która odpowiednio balansuje pomiędzy złożonością a przystępnością. Podstawy są na tyle proste, że raczej nikt się tu nie pogubi, ale trzeba będzie spędzić przed monitorem sporo czasu, by faktycznie wykorzystać zasoby do maksimum. Duże znaczenie ma rozmieszczenie budynków, przypisywanie odpowiedniej liczby osadników do konkretnych ról (te podzielone są na trzy główne kategorie: tragarzy, rzemieślników oraz żołnierzy, a każdy z zawodów wymaga szkolenia), rozbudowa sieci dróg, dbanie o właściwe wyżywienie pracowników, by każdy z nich miał siłę do dalszej pracy… Na brak głębi raczej nie powinniśmy narzekać.
Nie samą pracą osadnik żyje
Wraz z coraz silniejszą ekonomią i większą populacją otrzymamy dostęp do kopalni miedzi czy węgla, lepszych budynków, bardziej zaawansowanych jednostek oraz oczywiście nowych terytoriów. A że sami na mapie nie będziemy, prędzej czy później trafimy na inną osadę o niezbyt pokojowym nastawieniu. Najbardziej naturalne w tej sytuacji będzie chwycić za broń i wypowiedzieć wojnę – i The Settlers taką opcję również proponuje. Istnieją więc systemy fortyfikacji, możliwość zdobywania wrogich zamków, pojawia się nawet specjalna jednostka: berserkerzy – wyszkoleni we wspinaniu się na mury, by łatwiej pozbyć się łuczników.

Do prób wskrzeszania nieco zapomnianych już marek zwykliśmy podchodzić z odpowiednim dystansem, ale The Settlers nieśmiało budzi nasze nadzieje. I to nie tylko ze względu na obiecujące materiały, ale też na to, kto pracuje przy grze. A Ubisoftowi udało się nakłonić do współpracy Volkera Werticha, projektanta, który stworzył pierwszą odsłonę cyklu (jeszcze na Amigę!) i pomógł w produkcji części trzeciej, a później zajmował się między innymi serią SpellForce. Teraz powraca na stare śmieci jako dyrektor kreatywny „ósemki”.
Areny, niepokoje i zamieszki
Równie dobrze możemy jednak załatwić sprawę bez przelewania krwi. Jeżeli wcześniej wybudowaliśmy w swoim mieście arenę, dysponujemy opcją rzucenia rękawicy wrogiemu władcy. Wynik pojedynku między rządzącymi zależy naturalnie od naszych wcześniejszych doświadczeń, zakładając jednak, że zwyciężymy w tym – jak nazywają to deweloperzy – starciu o honor, podkopiemy nieco pozycję naszego rywala. Jeśli wróci on do swojej stolicy na tarczy, poddana mu ludność może zacząć kwestionować jego umiejętności, a konflikty społeczne, które nie zostaną odpowiednio szybko zażegnane, przerodzić się w pełnoprawne zamieszki, prowadzące do obalenia rządzącego i przyłączenia jego ziem do naszej metropolii. To z kolei zapewni dostęp do całej rzeszy nowych osadników oraz budynków nietkniętych przez wojenną pożogę.
Wyjątkowo podoba mi się ten bardziej cwany sposób poszerzania własnych terytoriów i mam szczerą nadzieję, że opcje politycznych podchodów nie skończą się tylko na tym. Jeśli ósme The Settlers zwiększyłoby rolę społecznych nastrojów, nadałoby to całej zabawie dodatkowy smaczek – ale obawiam się, że w tej części deweloperzy poprzestaną raczej na ograniczonej liczbie nowości.
To jednak niekoniecznie coś złego. W momencie premiery nadchodzącego dzieła studia Blue Byte od ostatniej pełnoprawnej odsłony cyklu będzie nas dzielić niemal dekada. Nikt nie nazwie więc tej bardziej klasycznej części odcinaniem kuponów – wręcz przeciwnie, to coś, czego miłośnicy marki wyczekują z utęsknieniem. Nowe The Settlers wydaje się dość bezpieczną próbą przywrócenia dawnego blasku zakurzonej, ale nadal kultowej serii, i jako takie robi na razie bardzo solidne wrażenie. Sielankowy klimat, ładne widoczki, a jednocześnie sporo głębi w zarządzaniu naszymi włościami oraz dodatkowe opcje zdobywania nowych terenów – są szanse, że wyjdzie z tego spektakularne zmartwychwstanie zamiast ostatnich podrygów klasycznej marki.
ZASTRZEŻENIE
Koszty wyjazdu autora tekstu na targi gamescom 2018 pokryliśmy we własnym zakresie.