autor: Luc
Testujemy grę Van Buren - tak wyglądałby Fallout 3, gdyby nie Bethesda
Gdyby nie zawirowania prawne i problemy finansowe, kolejne odsłony Fallouta zapewne wciąż wychodziłyby spod ręki Black Isle. Studio przed utratą marki zdołało stworzyć technologiczne demo, które pokazuje, jak wyglądałaby gra jego autorstwa.
Spis treści
- Testujemy grę Van Buren - tak wyglądałby Fallout 3, gdyby nie Bethesda
- Nowe wita stare
- Drzewko dialogów, o którym marzyliśmy?
Od chwili przejęcia marki Fallout przez Bethesdę wszystko się zmieniło. Twórcy The Elder Scrolls mają konkretną wizję tego, jak powinny przedstawiać się przygody na postapokaliptycznych pustkowiach, i choć nie wszystkim się to podoba, trzeba pogodzić się z faktami. O ile w przypadku Fallouta 3 oraz niedługo później wydanego New Vegas można było mieć jeszcze pewne złudzenia, co do tego, że „klasyka powróci”, niedawno debiutujący Fallout 4 rozwiał wszelkie wątpliwości. Co by jednak było, gdyby postnuklearna seria pozostała w rękach studia Black Isle? Jak wyglądałaby „trójka” robiona przez tychże twórców? To pytanie zadaje sobie chyba każdy fan uniwersum, postanowiliśmy więc na nie przynajmniej częściowo odpowiedzieć. I to nie jedynie czysto teoretycznie, a po prostu testując to, co deweloperom udało się stworzyć, zanim brutalnie odebrano im markę. Technologiczne demo Van Burena zostało zapomniane niemal przez wszystkich, okazuje się jednak, że wciąż krąży w internecie. W tym przypadku mamy do czynienia zaledwie z próbką, ale jedno dość szybko staje się jasne – to byłby całkowicie inny Fallout 3 niż ten, którego otrzymaliśmy.
Jeżeli chcesz samodzielnie wyrobić sobie zdanie o potencjale tkwiącym w Van Burenie, koniecznie zapoznaj się z omawianym demem technologicznym, które dostępne jest na naszych serwerach FTP:
- Demo technologiczne Van Buren (400 MB)
Życie poza i w schronie
O warstwie fabularnej można mówić w zasadzie jedynie teoretycznie. To, co pokazano w technologicznym demie, jest mocno okrojone i w ogóle nie miało być elementem głównej historii, niemniej daje przynajmniej niezły pogląd na to, w jaki sposób planowano poprowadzić narrację. Zanim jednak zagłębię się w szczegóły na temat tego, co w Van Burenie się znalazło, pokrótce o tym, co miało się pojawić w pełnoprawnej produkcji. Akcja gry rozgrywałaby się w roku 2253, zaś gracz zabawę rozpoczynałby od pierwszego, poważnego wyboru – czy trafi do jednego z więzień jako niewinnie oskarżony, czy też jako prawdziwy, bezwzględny morderca. W zależności od podjętej decyzji otrzymywalibyśmy dodatkowe perki oraz zdolności. Nasze życie za kratkami nie miało jednak trwać przesadnie długo – pewnego dnia z niewyjaśnionych przyczyn obudzilibyśmy się w całkowicie innym ośrodku, a chwilę później dobiegłyby nas odgłosy walki i po potężnym trzęsieniu cela stanęłaby przed nami otworem. Razem z pozostałymi uwięzionymi natychmiast ucieklibyśmy, choć niedługo później ruszyłby za nami w pościg patrol złożony z będących robotami strażników. Unikając ich oraz pozostałych niebezpieczeństw na pustkowiach, staralibyśmy się przeżyć i jednocześnie odkryć, co tak naprawdę się wydarzyło. Dlaczego nas przeniesiono? Skąd wzięła się potężna eksplozja? Czy plotki o poważnych problemach Republiki Nowej Kalifornii są prawdziwe? I co robi Bractwo Stali w tym regionie? Pytań oraz tajemnic byłoby coraz więcej, a wszystkie odpowiedzi poznawalibyśmy dopiero w momencie finału – jak na porządnego Fallouta przystało, liczba kombinacji potencjalnych zakończeń oscyluje w granicach kilkudziesięciu unikatowych historii.