Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Publicystyka

Publicystyka 14 grudnia 2015, 12:48

autor: Luc

Testujemy grę Van Buren - tak wyglądałby Fallout 3, gdyby nie Bethesda

Gdyby nie zawirowania prawne i problemy finansowe, kolejne odsłony Fallouta zapewne wciąż wychodziłyby spod ręki Black Isle. Studio przed utratą marki zdołało stworzyć technologiczne demo, które pokazuje, jak wyglądałaby gra jego autorstwa.

Spis treści

Od chwili przejęcia marki Fallout przez Bethesdę wszystko się zmieniło. Twórcy The Elder Scrolls mają konkretną wizję tego, jak powinny przedstawiać się przygody na postapokaliptycznych pustkowiach, i choć nie wszystkim się to podoba, trzeba pogodzić się z faktami. O ile w przypadku Fallouta 3 oraz niedługo później wydanego New Vegas można było mieć jeszcze pewne złudzenia, co do tego, że „klasyka powróci”, niedawno debiutujący Fallout 4 rozwiał wszelkie wątpliwości. Co by jednak było, gdyby postnuklearna seria pozostała w rękach studia Black Isle? Jak wyglądałaby „trójka” robiona przez tychże twórców? To pytanie zadaje sobie chyba każdy fan uniwersum, postanowiliśmy więc na nie przynajmniej częściowo odpowiedzieć. I to nie jedynie czysto teoretycznie, a po prostu testując to, co deweloperom udało się stworzyć, zanim brutalnie odebrano im markę. Technologiczne demo Van Burena zostało zapomniane niemal przez wszystkich, okazuje się jednak, że wciąż krąży w internecie. W tym przypadku mamy do czynienia zaledwie z próbką, ale jedno dość szybko staje się jasne – to byłby całkowicie inny Fallout 3 niż ten, którego otrzymaliśmy.

Jeżeli chcesz samodzielnie wyrobić sobie zdanie o potencjale tkwiącym w Van Burenie, koniecznie zapoznaj się z omawianym demem technologicznym, które dostępne jest na naszych serwerach FTP:

  1. Demo technologiczne Van Buren (400 MB)
Dialogi takie jakby... bardziej rozbudowane. - 2015-12-14
Dialogi takie jakby... bardziej rozbudowane.

Życie poza i w schronie

O warstwie fabularnej można mówić w zasadzie jedynie teoretycznie. To, co pokazano w technologicznym demie, jest mocno okrojone i w ogóle nie miało być elementem głównej historii, niemniej daje przynajmniej niezły pogląd na to, w jaki sposób planowano poprowadzić narrację. Zanim jednak zagłębię się w szczegóły na temat tego, co w Van Burenie się znalazło, pokrótce o tym, co miało się pojawić w pełnoprawnej produkcji. Akcja gry rozgrywałaby się w roku 2253, zaś gracz zabawę rozpoczynałby od pierwszego, poważnego wyboru – czy trafi do jednego z więzień jako niewinnie oskarżony, czy też jako prawdziwy, bezwzględny morderca. W zależności od podjętej decyzji otrzymywalibyśmy dodatkowe perki oraz zdolności. Nasze życie za kratkami nie miało jednak trwać przesadnie długo – pewnego dnia z niewyjaśnionych przyczyn obudzilibyśmy się w całkowicie innym ośrodku, a chwilę później dobiegłyby nas odgłosy walki i po potężnym trzęsieniu cela stanęłaby przed nami otworem. Razem z pozostałymi uwięzionymi natychmiast ucieklibyśmy, choć niedługo później ruszyłby za nami w pościg patrol złożony z będących robotami strażników. Unikając ich oraz pozostałych niebezpieczeństw na pustkowiach, staralibyśmy się przeżyć i jednocześnie odkryć, co tak naprawdę się wydarzyło. Dlaczego nas przeniesiono? Skąd wzięła się potężna eksplozja? Czy plotki o poważnych problemach Republiki Nowej Kalifornii są prawdziwe? I co robi Bractwo Stali w tym regionie? Pytań oraz tajemnic byłoby coraz więcej, a wszystkie odpowiedzi poznawalibyśmy dopiero w momencie finału – jak na porządnego Fallouta przystało, liczba kombinacji potencjalnych zakończeń oscyluje w granicach kilkudziesięciu unikatowych historii.