filmomaniak.pl Newsroom Filmy Seriale Obsada Netflix HBO Amazon Disney+ TvFilmy

Filmy i seriale

Filmy i seriale 22 listopada 2017, 13:57

autor: Filip Grabski

Recenzja filmu Liga Sprawiedliwości – podzieleni, ale zżyci

Zack Snyder znowu dowodzi statkiem pod banderą DC Extended Universe i musi wszystkim udowodnić, że braki filmu Batman v Superman były wypadkiem przy pracy, a Liga Sprawiedliwości stanie się tym dla filmów DC, czym Avengers jest dla Marvela.

PLUSY:
  1. kilka świetnych drużynowych momentów;
  2. w większości przypadków niewymuszony, naturalny humor;
  3. casting – Aquaman i Flash wyszli super;
  4. wąsy Henry’ego Cavilla.
MINUSY:
  1. wąsy Henry’ego Cavilla;
  2. stylistyczny, fabularny, emocjonalny i scenariuszowy bałagan;
  3. nudny złoczyńca ze źle nakreślonymi motywacjami;
  4. momentami zaskakująco słabe CGI.

Filmowy świat DC posiada olbrzymi potencjał, ale wytwórnia Warner Bros. ma wielki problem z jego poprawnym wykorzystaniem. Oczywiste odwołania do Marvel Cinematic Universe zostawię sobie na koniec, bowiem ważniejsze jest to, jakim filmem Liga Sprawiedliwości jest tak po prostu, a nie – jakim filmem jest w porównaniu z produkcją konkurencyjnego studia. A jest ona filmem z problemami, nawet w obrębie własnego, niedoskonałego otoczenia.

DC Extended Universe (DCEU) w moim zeszycie miało dotąd wynik 2 do 2. Człowiek ze stali i Wonder Woman to dobre przykłady kina o prawdziwych herosach, zaś Batman v Superman i Legion samobójców to dziwne hybrydy, w których niezłe elementy mieszają się z totalnymi bzdurami. Podobno za wiele błędnych decyzji nie odpowiadają sami filmowcy, tylko włodarze studia niepotrafiący zrozumieć materiału źródłowego i potrzeb publiczności. Liga Sprawiedliwości stoi gdzieś w rozkroku między tym, co jest fajne, sprawiające radochę i bardzo superbohaterskie, a totalnym filmowym bałaganem.

Po tym, jak Wonder Woman odniosła duży sukces w oczach krytyków i widzów, znowu pojawiła się nadzieja na lepsze czasy dla świata Batmanów, Supermanów i Flashów. Spotkanie person takiego kalibru nie może przecież zostać popsute, trzeba więc do sprawy podejść z namysłem. Niezła kampania marketingowa chowająca Kal-Ela i stawiająca na drużynową dynamikę pozostałych postaci tylko wzmocniła nadzieję na dobrą zabawę. Fabularne zagrywki nie były jeszcze znane, castingowe decyzje zebrały pochlebne opinie, zwiastuny może z butów nie wyrywały, ale wszystko to sprawiło, że ogólne nastawienie (moje) było takie: jest szansa, że wyjdzie z tego coś dobrego.

No ale potem pojawiła się przeszkoda życiowa, Zack Snyder musiał opuścić okręt przed zawitaniem do portu, a ster przejął twórca dwóch części Avengers, Joss Whedon. I teraz pojawia się pytanie – ile problemów widocznych w gotowym produkcie jest efektem tego, że nad filmem pracowało dwóch różnych reżyserów, z których ten drugi był zmuszony dokręcić sporo nowych scen, a ile wynika ze złego scenariuszowego założenia i braku jasno wytyczonej ścieżki, jaką ma podążać DCEU?

Dwóch reżyserów

Liga Sprawiedliwości oficjalnie jest dziełem Zacka Snydera. Reżyser jednak w trakcie kręcenia musiał zmierzyć się z rodzinną tragedią i wiosną 2017 roku zrezygnował z dalszej pracy. Wytwórnia na jego miejsce ściągnęła Jossa Whedona, który zajął się dokrętkami i składaniem filmu w całość – jego nazwisko widnieje jednak tylko przy scenariuszu.

W filmie Snydera Liga Sprawiedliwości to drużyna, jaką postanowił zebrać Batman celem zmierzenia się z wielkim zagrożeniem, które na pewno nadejdzie. Wonder Woman już została kumpelką od bicia, pozostało więc zwerbowanie innych herosów, takich jak: pochodzący z Atlantydy Aquaman, superszybki Flash i chodzący szesnastordzeniowy procesor zwany Cyborgiem. Superman nie żyje, więc jest tylko wspominany, zaś zagrożenie okazuje się być bliżej, niż się wszystkim wydaje. Steppenwolf i jego armia parademonów już zaraz wjadą na dzielnię i zrobią z niej finalną mapę z Diablo, trzeba więc zakasać rękawy i ruszyć do boju.

W dwóch godzinach filmu starano się zawrzeć maksymalnie dużo treści i dzieje się to ze szkodą dla całości. Liga niby jest piątym odcinkiem DCEU i podejmuje wątki pozostawione przez Świt sprawiedliwości (śmierć Supermana, znajomość Bruce’a i Diany), ale duża część fabuły albo bierze się w zasadzie znikąd – a dokładnie: ze znanej tylko części widowni rozszerzonej wersji starcia Batmana i Supermana (Mother Boxes) – albo jest w dziwny sposób pomijana (koszmar Bruce’a), przez co Justice League brzmi i wygląda raczej jak zamknięta całość, a nie kolejny krok ku rozbudowie uniwersum.

Historia sobie jest, główny zły się pojawia, wykrzykuje jakieś frazesy, finał okazuje się oczywisty do bólu i wszyscy żyją długo i szczęśliwie. Doniesienia z internetu dodatkowo wprowadzają zamieszanie, bo rzekoma oryginalna wizja głównego reżysera posiada dużo scen nadających lepszy kształt tej opowieści. Czyżby czekała na nas trzecia już rozszerzona wersja filmu wydana na DVD i BR?

Wąsy Supermana

Jednym z elementów, jakie pozwalają odróżnić materiał nakręcony przez Whedona od tego nakręconego przez Snydera, są wąsy Henry’ego Cavilla. A dokładnie – ich wyczarowany w komputerze brak. W czasie dokrętek Cavill był już na planie Mission Impossible 6 i wytwórnia Paramount nie pozwoliła mu zgolić wąsów, jakie nosił na potrzeby tego filmu. Czary-mary, wkracza CGI, ale efekt jest dość zabawny, stąd obecność wąsów zarówno w plusach, jak i minusach Ligi.

Tempo filmu jest dobre w takim sensie, że nie sposób się nudzić, ale bardzo rwane – wiele sekwencji aż się prosi o wydłużenie, rozwinięcie, zaś rozkrok między scenami poważnymi i zabawnymi jest aż nadto widoczny. Chcę przy tym jednak zaznaczyć, że luźniejsze podejście do tego uniwersum bardzo mi odpowiada, a wiele humorystycznych akcentów jest trafionych w punkt (jak chociażby cała osobowość Flasha czy scena z Aquamanem i lassem Diany). Gdzieś pod naporem montażowej sieczki i wyjątkowo nijakiego CGI kryje się bardzo fajna drużynowa naparzanka.

Batman trochę wyluzował i nawet jeśli przez to stał się mniej „batmański”, mnie to nie przeszkadzało. Flash jest świetnym nowym bohaterem i bardzo mocno kibicuję solowemu filmowi z tą postacią. Aquaman jako surfer z mocami też przypadł mi do gustu, Wonder Woman nadal pozostaje czarująca (przy okazji: widać, że na czele produkcją stali faceci, bo te wszystkie ujęcia pośladków Gal Gadot nie mogły być przypadkowe) i jedynie Cyborg – choć bardzo potrzebny w tej opowieści – wydał mi się nijaki i pozbawiony charyzmy. Wielka przy tym szkoda, że zupełnie nie wykorzystano postaci Jima Gordona, ale w końcu nie on jeden padł ofiarą cięć i dokrętek.

Gdy wydarzenia nabierają tempa, pojawia się kilka zupełnie dobrze zainscenizowanych drużynowych momentów – zarówno w scenach akcji, gdzie współpraca jest kluczowa, jak i przy zwykłych pogaduszkach pomiędzy kopaniem kosmicznych tyłków. Ogląda się to całkiem fajnie z dodatkowym wskazaniem na charakterystycznie wystylizowane Gotham City, ale często trzeba zapomnieć o zaskakująco słabych efektach komputerowych. Przez większość czasu Liga Sprawiedliwości wygląda dobrze, ale jak na tak drogi i wielkokalibrowy film momentami sprawia wrażenie taniej i niedopracowanej.

Oto cała Liga Sprawiedliwości – zestawienie kontrastów. Świetni aktorzy i fajne postacie wrzucone w słaby scenariusz. Dokrętki odstające wizualnie od tego, co sfilmowano wcześniej. Niezłe sceny akcji cierpiące z powodu zaledwie poprawnej strony wizualnej. W trakcie trwania filmu szczerze zaśmiałem się kilka razy, trafiły się momenty bardzo dobre, ale emocje towarzyszące mi przez 2 godziny seansu można określić jako umiarkowane. Bo też takie jest to dzieło – ani bardzo dobre, ani bardzo złe.

I teraz wrócę do Marvela. Siłą Avengers i wszystkich trzech faz tego uniwersum jest dużo lepiej nakreślona mapa fabularna i odpowiednie przygotowanie kolejnych rozdziałów opowieści. Gdyby szefowie Warnera zdecydowali się czerpać z doświadczenia kolegów i zbudowali postacie w solowych filmach, a dopiero później pokusili się o nakręcenie Ligi, byłoby dużo lepiej. Warto wrzucać do kotła składniki, które się już zna i lubi, niekoniecznie natomiast nowości bez zaplecza. Bawiłem się nieźle, ale 6 batarangów to ocena, którą wystawiam tylko z dobrego serca.

Filip Grabski

Filip Grabski

Z GRYOnline.pl współpracuje od marca 2008 roku. Zaczynał od pisania newsów, potem przeszedł do publicystyki i przy okazji tworzył treści dla serwisu Gameplay.pl. Obecnie przede wszystkim projektuje grafiki widoczne na stronie głównej (i nie tylko) oraz opiekuje się ciekawostkami filmowymi dla Filmomaniaka. Od 1994 roku z pełną świadomością zaczął użytkować pecety, czemu pozostaje wierny do dzisiaj. Prywatnie ojciec, mąż, podcaster (od 8 lat współtworzy Podcast Hammerzeit) i miłośnik konsumowania popkultury, zarówno tej wizualnej (na dobry film i serial zawsze znajdzie czas), jak i dźwiękowej (szczególnie, gdy brzmi ona jak gitara elektryczna).

więcej