A przecież dało się lepiej. Zły Kylo Ren był kluczem do powodzenia Star Wars
A przecież dało się lepiej
The dark side of the Force is a pathway to many abilities some consider to be unnatural.
Kanclerz Palpatine, Zemsta Sithów
To wszystko sprawiło, że zakopano wątki, które były o wiele ciekawsze i ważniejsze. Gwiezdne wojny to saga rodu Skywalkerów (i przede wszystkim Palpatine’a, ale o tym już pisałem). Przypomnijmy, że pierwszy z przedstawicieli tego rodu był bytem powołanym do życia przy użyciu mocy. To był mroczny, bluźnierczy eksperyment, na skutek którego stworzona została rodzina istot o niespotykanych możliwościach posługiwania się mocą.

Przyjrzyjmy się im. Pierwszy z nich został pchnięty w otchłań ciemnej strony przez Palpatine’a. Poznaliśmy go z dwóch stron – jako skrzywdzonego, zagubionego w wielkim świecie chłopca i jako bezlitosnego siepacza Imperium. Jego syn wierzył, że tkwi w nim dobro. Sam jednak miał mroczną stronę. Luke był postacią na wskroś dobrą i szlachetną dlatego, że umiał się kontrolować. Ale widywaliśmy i jego szał. W Powrocie Jedi, gdy padła groźba pod adresem Lei (no dobrze, groźba była tu raczej w domyśle), rzucił się na ojca w dzikiej furii. Opanował się, bo wiedział, że wystarczy jeden krok, a przekroczy linię i stanie się tym, z czym sam walczył.
Luke wiedział, że ten mrok w nim tkwi. Dlatego się odsunął, zniknął. Widział go także w Kylo Renie, a raczej jeszcze wtedy w Benie Solo. Luke wyznał Rey, że widział w nim mrok „przewyższający wszystko, co sobie wyobrażał”. Zatrzymajmy się tu. To człowiek, który spojrzał w duszę Lorda Vadera, dostrzegł tam iskierkę dobra, a potem rozdmuchał ją do wymiarów ogniska (a raczej stosu pogrzebowego). W duszy Kylo zobaczył tylko mrok, zniszczenie, ból i śmierć. W tym momencie Luke zachował się dokładnie tak, jak w sali tronowej Imperatora. Wyczuł istniejące zagrożenie wobec tych, których kochał, i mrok przejął kontrolę w nim samym.
Czy to znaczyło, że po dwóch pokoleniach, które z różnym skutkiem balansowały na granicy ciemnej strony, bluźnierczy eksperyment stworzył potwora? Luke współczuł samemu Lordowi Vaderowi, którego bała się cała galaktyka. W Kylo zobaczył coś tak strasznego, że postanowił go natychmiast zgładzić.

Może wcale nie było trzeba przywracać do życia (nie)świętej pamięci Imperatora? Kylo Ren był gotowy, żeby przebyć drogę od zagubionego, momentami śmiesznego młodzieńca do prawdziwego wcielenia zła. To miałoby sens. Wcześniej widzieliśmy, jak mroczny, groźny i bezlitosny Vader pokazuje twarz szlachetnego i w gruncie rzeczy dobrego Anakina. Teraz moglibyśmy zobaczyć odwrotny proces, w którym bohater, którego darzymy sympatią, traci ją, popada w szaleństwo i dąży do zguby wszystkiego wokół.
Ósmy epizod wyraźnie do tego dążył. Co więcej, to by się dobrze wpisywało także w prequele. Pamiętacie, zakon Jedi czekał na wybrańca, który przywróci równowagę mocy. A co, jeśli dziewczyna znikąd była tym wybrańcem? Anakin nim nie był – był efektem zaburzenia równowagi. Będący na wymarciu Sithowie stworzyli broń ostateczną, która miała im pomóc pokonać Jedi. Ten plan się powiódł, ciemna strona zatryumfowała. Teraz Moc się budzi i przysyła swojego wysłańca, który ma to naprawić.

Czy to ostateczne starcie dwóch istot zrodzonych przez moc nie powinno być finałem historii Skywalkerów? Historii o ludziach, którzy nigdy nie prosili się o swój los i którzy nigdy nie powinni istnieć?
Taki finał byłby zgodny z duchem sagi z jeszcze jednego powodu. Wielokrotnie pokazywano nam, że ciemna strona to coś więcej niż po prostu bycie złym. To jest ta otchłań, która patrzy w nas, kiedy my patrzymy w nią. Niektórym widzom brakowało sensu w przemianie Anakina. A to właśnie wpływ ciemnej strony wyjaśnia luki. Ona kusi, pochłania, wyżera duszę.
To w dziewiątym epizodzie mieliśmy szansę (straconą) zobaczyć to w pełnej, ale i przerażającej krasie. Mogliśmy spojrzeć na Kylo, którego polubiliśmy, a którego zło pęta, rozkłada, zmienia. Byłby jak Vader w swoich najgorszych czasach, tylko bez hełmu. Moglibyśmy spojrzeć mu w oczy, poczuć potęgę ciemnej strony. Adam Driver to świetny aktor i z pewnością udźwignąłby tę rolę.
Zobaczylibyśmy mroczną wizję ostatecznej, apokaliptycznej, niszczycielskiej wojny, którą rozpętał zatracony Ben Solo. Obejrzelibyśmy straszny koniec konfliktu, który zaczął się lata wcześniej i pochłonął galaktykę.
Może nawet powinniśmy być świadkami, jak wybrana przez Moc Rey poświęca się, przywracając równowagę? W końcu wtedy tytuł Ostatni Jedi miałby sens. Nie ma już Jedi, nie ma Sithów. Jest już tylko Moc i nowa, pusta karta, którą ocaleli mogliby napisać na ruinach świata zniszczonego przez Skywalkerów.
