Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Publicystyka 28 lipca 2009, 14:35

autor: Maciej Makuła

Halo 3: ODST - już graliśmy!

Serię Halo tyle samo osób zdaje się kochać co nienawidzić. W przypadku Halo 3: ODST firma Bungie postara się wzbudzić to pierwsze uczucie w tej drugiej grupie. Uda się?

Co jak co, ale to trzeba Microsoftowi przyznać, że jak na niemal ośmioletnią historię marki Halo kupony od jej popularności odcina dosyć powoli. Do tej pory ukazały się raptem cztery duże gry z tego uniwersum – trzy FPS-y i strategia. W drodze zaś mamy dwie kolejne produkcje, z których jedna funkcjonuje jako uzupełnienie Halo 3, czyli przedstawia wydarzenia, jakie miały miejsce między drugą a trzecią częścią serii. I w tę właśnie odsłonę, zatytułowaną Halo 3: ODST, udało nam się niedawno pograć.

Za literkami ODST kryje się nazwa elitarnego oddziału piechoty UNSC (czyli sił kosmicznych narodów zjednoczonych) – Orbital Drop Shock Trooper. Najbardziej charakterystyczną cechą tychże, naturalnie świetnie wyszkolonych i w ogóle do rany przyłóż, żołnierzy – jest sposób, w jaki przybywają na miejsce akcji. Zrzucani są mianowicie prosto z orbity w specjalnych, małych, jednoosobowych pojazdach. I jak Szanowni Czytelnicy zapewne się domyślili – w takiego właśnie żołnierza wcielimy się w Halo 3: ODST.

Bond bez Bonda to takie perfumy

Tym samym twórcy zdają się strzelać sobie w stopę – bowiem oznacza to ni mniej, ni więcej, tylko że w grze nie wcielimy się w główną atrakcję serii Halo – zielonego superżołnierza w kasku motocrossowym z bursztynową szybką, czyli w Master Chiefa. Postać niewątpliwie magnetyczną (i to zarówno w takim sensie, że i odpycha, i przyciąga), na której zasadniczo opiera się wiele pomysłów na rozgrywkę. Jak się jednak okazuje – twórcom udało się całkiem sprawnie wyłączyć lub zmienić wiele z tych patentów bez większego uszczerbku dla zabawy.

Zrzuty orbitalne. Miłe widoki, skórzane fotele,wideokonferencja na żywo z kolegami.

Gwoli wyjaśnienia – Master Chief posługiwał się każdym rodzajem broni (nierzadko dzierżąc po jednej w każdej z rąk), prowadził każdy pojazd (oraz dokonywał ich bardzo skutecznego abordażu), dysponował nadludzką siłą (rozrywał pancerze czołgów gołymi rękoma itp.), szybkością i skocznością. Do tego dosłownie kule się go nie imały, co jest zasługą jego specjalnej, samoregenerującej się osłony. Dziś takie końskie zdrowie to standard, jednak w momencie ukazania się części pierwszej było to prawdziwe novum na rynku. Więc niby potrafił to, co większość bohaterów innych gier wideo, jednak tutaj przynajmniej autorzy nie kryli, że ich heros z człowiekiem ma już niewiele wspólnego.

Tymczasem postać, której losami pokierujemy w Halo 3: ODST, jest stuprocentowym przedstawicielem gatunku homo sapiens, do tego przez kolegów z zespołu nazywanym pociesznie Rookie (co znaczy, powiedzmy, żółtodziób). Tracimy możliwość używania dwóch broni jednocześnie, siłę i osłonę – w zamian otrzymując otwarty świat i ciekawszą historię z lepszą narracją.

Opowiem ci bajeczkę, inaczej

Akcja gry przenosi nas do XXVI wieku. Ludzkość jest w stanie wojny, na domiar złego: wojny na tle religijnym, z całym sojuszem obcych ras zwanym Przymierzem. Jako że kosmici dysponują dużo bardziej zaawansowaną technologią – „nasi” wojnę przegrywają. Kolejne kolonie padają jak muchy i wszystko zaczyna sprowadzać się do tego, by nie dopuścić wroga do informacji o położeniu kolebki ludzkości – Ziemi. Niestety, w niewiadomy sposób „źli” jednak wpadają na jej trop i, o dziwo, na miejsce wysyłają śmiesznie małą flotę.

W nocy grafika Halo 3: ODST nabiera uroku.Jest naprawdę klimatycznie i zwyczajnie – ładnie.

O tych właśnie wydarzeniach traktuje druga część Halo. Przepędzamy w niej obcych z metropolii New Mombasa, doprowadzając do tego, że jeden z ich statków ucieka hen w nadprzestrzeń. W pierwowzorze w tym momencie nasz dzielny zielony superżołnierz wyruszał ze swą świtą w pościg za złoczyńcami, natomiast Halo 3: ODST wykorzysta całe zamieszanie i zniknięcie Master Chiefa – by pokazać dalsze perypetie ludzkości na Ziemi.

I już od samego początku widać zmiany na plus w stosunku do „trójki”. Chodzi przede wszystkim o dużo lepiej poprowadzoną historię. Na starcie poznajemy naszych kolegów z zespołu, którzy nie są, jak poprzednio, hurtowym mięsem armatnim. Mają wyraźnie zarysowane osobowości i nawet głosy podkładają im znane persony świata voice actingu. Jesteśmy świadkami krótkiej odprawy, po czym zostajemy zapakowani do zasobnika, który zrzuca nas z orbity i tak oto zaczynamy naszą przygodę.

Wszyscy skaczą

Halo 3: ODST ma najciekawszy wstęp od czasu pierwszej części Halo. Podczas gdy my uczestniczymy w desancie z orbity – wrogi statek dokonuje akurat wspomnianego skoku w nadprzestrzeń. Jest on katastrofalny w skutkach, doprowadzając do zniszczenia znacznej części, i tak poważnie zrujnowanego już przez wcześniejszy atak, miasta. Nam cudem udaje się przeżyć i lądujemy w dogorywającej, opanowanej przez obcych i spowitej mrokiem metropolii.

Pierwsze wrażenie – jest dużo mroczniej (w końcu mamy noc – choć tutaj pomaga specjalny tryb widzenia), nasza postać porusza się wolniej, skacze niżej i faktycznie może trzymać tylko jedną giwerę naraz. Z uwagi na mniejszą od Master Chiefa siłę fizyczną sens traci też walka wręcz, potwornie skuteczna wcześniej. Na otarcie łez powraca za to znany z pierwszej części i przeklinany przez orędowników balansu pistolet z celownikiem snajperskim, a do tego otrzymujemy nową zabawkę – lekki pistolet maszynowy z tłumikiem.

Za dnia, niestety, gra znowu zmienia się w coś takiego sobie.

Niestety, wbrew temu, co taka konfiguracja zdaje się zwiastować – czyli bardziej skradankową rozgrywkę – to nadal bezpardonowe Halo i nadal będziemy angażować się tu tylko w otwartą walkę. Co troszeczkę zawodzi, choć z drugiej strony – mogłaby być to zbyt drastyczna zmiana dla fanów. Rozgrywka wygląda bardzo podobnie jak dotąd, tyle że w wykonaniu innej, słabszej postaci.

Zagubiłem się w mieście

Prawdziwą rewolucją w skali całej serii jest za to sposób eksploracji świata. Od początku bowiem do naszej dyspozycji otrzymujemy miasto, po którym możemy poruszać się w miarę swobodnie. Szybko nawiązujemy kontakt z „opiekującą się” metropolią sztuczną inteligencją, od której otrzymujemy mapę z sugerowanymi miejscami, które powinniśmy zbadać. Fabuła pozostaje nadal trochę enigmatyczna i na razie twórcy zdradzają tyle, że tak naprawdę naszym zadaniem jest przeprowadzenie śledztwa w poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie – co też stało się z pozostałymi kolegami z naszego zespołu?

Włóczymy się więc po mieście, przedzierając do różnych jego rejonów, by na miejscu „przeprowadzić dochodzenie”. Przypomina ono zabieg znany z gry Cryostasis, mianowicie: znajdując jakiś trop, musimy „przeżyć” związane z nim wydarzenia w skórze danej osoby. Cofamy się wówczas w czasie i już z pierwszej ręki poznajemy kulisy całego zajścia.

A oto jeden z przerywników filmowych (na silniku gry).Żadnych zielonych superżołnierzy – tylko swojscy marines.

Przykładowo w zaprezentowanym fragmencie Halo 3: ODST nasz heros znajdował pozostałości po ładunkach wybuchowych. Po ich dotknięciu cofaliśmy się w czasie o ładnych kilka godzin, by poznać losy oddziału odpowiedzialnego za wysadzenie jednego z mostów. Po zakończonym sukcesem odegraniu scenki wracaliśmy do teraźniejszości. Podsumowując – wygląda to bardzo miło i nawet dość ciekawie, jednak cały czas jest to nadal mechanika gry z Halo – co dla wielu będzie plusem, a dla wielu minusem.

Jeden za wszystkich

Kampania dla gracza osamotnionego w swych bojach prezentuje się więc dużo ciekawiej niż w przypadku poprzednich dwóch części, jednak jak na tę serię przystało – o mocy gry decydować ma multiplayer. Tutaj jest zabawnie. Naturalnie już nawet samą kampanię możemy przejść, grając w kooperacji z trzema innymi osobami (do dwóch użytkowników przy podzielonym ekranie) – i to w taki sposób, że każdy z nas może prowadzić sobie niezależnie śledztwa (tzn. nie musimy trzymać się razem). W roli nowości występuje jednak tryb Firefight.

Opcja owa to, krótko mówiąc, wariacja na temat znanego i lubianego survivalu, ostatnio propagowanego przez takie gry jak Gears of War 2 (Horda) czy Call of Duty: World at War (Nazi Zombies). Co tu dużo gadać – gra się w to świetnie. Działając maksymalnie w czteroosobowym oddziale, ścieramy się z kolejnymi falami wrogów, walcząc na różnych planszach, aż do śmierci wszystkich członków zespołu. To po prostu nie mogło się nie udać.

Bardzo ciekawiło mnie, jak nowa mechanika (czyt. nowa słabsza postać) sprawdza się w trybach stawiających na wzajemne mordowanie się (tzn. w deathmatchach, w świecie Halo zwanych slayerami). Jednak szybko okazało się, że Halo 3: ODST nie stawia na ten element. Uruchamiając płytkę z grą, odpalimy więc tylko w kampanię solową i kooperacyjną oraz Firefight.

A teraz płyty mam dwie i troski dwie

Byłem tym faktem troszkę rozczarowany, ale jak się okazało – w skład zestawu Halo 3: ODST wchodzą dwie płyty. Na pierwszej znajdziemy wszystko to, co zostało opisane powyżej, natomiast na drugiej – kompletny tryb multiplayer z Halo 3 wraz z wszystkimi wydanymi do tej pory dodatkami. Z jednej strony to naturalnie dobrze – sam uważam bowiem opracowany przez Bungie tryb multi za jeden z najlepszych, jakie powstały (a fanem jestem także i Quake’a, i Counter-Strike) i takie podanie go w pigułce jest w sumie bardzo miłe. Lecz z drugiej – człowiek zawsze chce więcej czegoś nowego i świeżego.

Musimy jednak pamiętać, że Halo 3: ODST to koniec końców „tylko” dodatek, mission pack i jako taki sprawuje się całkiem nieźle. W sumie wszystko zostało rozegrane bardzo mądrze – fani z pewnością ucieszą się z możliwości przeżycia znanych wydarzeń z innej perspektywy, a osoby do tej pory nie mające do czynienia z serią być może przyciągnie do niej naprawdę bardziej przystępna narracja.

Rzym płonie. Neron gra na skrzypcach.

Całość naturalnie działa samodzielnie, do jej uruchomienia nie potrzeba wersji podstawowej Halo 3. Kolejnym argumentem dla fanów może być też ten, że do gry ma być dołączany kod, pozwalający na udział w testach beta kolejnej odsłony serii – Halo: Reach. Samo Halo: ODST jest dodatkiem bardzo solidnym, niemniej prezentującym się bez rewelacji. I – jeśli tylko kampania dla pojedynczego gracza okaże się wystarczająco długa – wartym samodzielnego wydania. Poprawiona grafika, sympatycznie poprowadzona fabuła, bogata zawartość multiplayera – jeśli zastanawiacie się nad rozpoczęciem przygody ze sławną serią Halo – cóż, być może kroi się Wam najlepsza okazja.

Maciej „Von Zay” Makuła

Halo 3: ODST

Halo 3: ODST