Dzień świstaka w starożytnym Rzymie. Pętle czasowe w praktyce: dlaczego The Forgotten City szanuje gracza, a 12 Minutes nie
Dzień świstaka w starożytnym Rzymie
W dalszej kolejności mogłem sprawdzić The Forgotten City… i to było już zupełnie inne doświadczenie na bardzo wielu płaszczyznach. Dzieło studia Modern Storyteller wyróżnia się na tle 12 Minutes już za sprawą rozmiarów samej pętli. Twórcy oddali nam bowiem do dyspozycji kompaktowy otwarty świat, który możemy swobodnie przemierzać, a dodatkowo przez większość czasu o tym, kiedy pętla czasowa zostanie zamknięta, możemy decydować samodzielnie. Deweloperzy nie wymuszają też pośpiechu, pozwalając nam we własnym tempie odkrywać kolejne tajemnice swojego dzieła.

Kiedy jednak po raz pierwszy doprowadziłem do zamknięcia pętli, przez co miałem wylądować na samym początku przygody, pomyślałem, że oto zbliża się moment, w którym mój zachwyt przeminie. Przygotowałem się na to, że przez backtracking i konieczność powtarzania tych samych czynności (których z racji na rozmiary świata gry, mnogość zamieszkujących go postaci i zlecanych przez nie zadań, jest tu znacznie więcej niż w 12 Minutes), gra zaraz przestanie mi się podobać. Jakie było moje zdziwienie, gdy okazało się, że to, co zrobiłem wcześniej, mogę złożyć na barki kogoś innego – pomocnego Galeriusa. Dzięki temu sam mogłem od razu ruszyć dalej, funkcjonując w świecie, w którym moje wcześniejsze działania przyniosły pewne konsekwencje i zapewniły mi dostęp do nowych misji i obszarów.
Wszystko to sprawiło, że grając w The Forgotten City, miałem poczucie, że to gra o pętli czasowej, której twórcy szanują mój czas. Poczucie, którego zabrakło mi podczas rozgrywki w 12 Minutes. Poza tym, choć to moje w pełni subiektywne odczucie i nie każdy musi się z tym zgadzać, pomimo znacznie mniej przyziemnej opowieści, finalny twist fabularny w The Forgotten City wydawał mi się znacznie ciekawszy niż to, co zafundował mi Luis Antonio w swoim dziele.
Szkoda tylko, że chcąc osiągnąć w stu procentach zamierzony efekt, konieczne było poprowadzenie ostatnich dialogów w ściśle określony sposób, właściwie bez żadnego miejsca na pomyłkę. Choć finalnie nieco odbiło się to na mojej końcowej ocenie, ostatecznie uważam, że to właśnie The Forgotten City, a nie 12 Minutes można by było postawić za wzór tego, jak powinna wyglądać gra o pętli czasowej. Nie żeby było ku temu szczególnie dużo okazji – deweloperów, którzy próbują wziąć się za bary z tym zagadnieniem, można policzyć na palcach jednej ręki (albo dwóch rąk pijanego drwala).

Na koniec dodam jeszcze, że co prawda w chwili pisania tych słów 12 Minutes nie jest dostępne w żadnym abonamencie, za to The Forgotten City można sprawdzić w ramach PlayStation Plus Premium oraz Extra.
