Kevin Spacey i Troy Baker – Call of Duty: Advanced Warfare. Nie tylko Keanu Reeves – aktorzy w grach

• Boski Keanu Reeves i spółka - znani aktorzy, którzy wystąpili w grach
• Jean Reno – Onimusha 3: Demon Siege
• Kevin Spacey i Troy Baker – Call of Duty: Advanced Warfare
• Josh Holloway – Command & Conquer 3: Tiberium Wars
• Sean Bean – Hitman 2
• Vin Diesel – Wheelman
• Jack Black – Brutal Legend
• Willem Dafoe i Ellen Page – Beyond: Two Souls
• Norman Reedus, Mads Mikkelsen i inni – Death Stranding

Kevin Spacey i Troy Baker – Call of Duty: Advanced Warfare

Możecie nie pamiętać tych czasów, ale kiedyś Call of Duty było lubianą i szanowaną serią – zanim gracze zmęczeni futuryzmem zrzucili lawinę hejtu na Call of Duty: Infinite Warfare. Oraz nim Black Ops 4 zmieniło się w maszynkę do drenowania portfeli graczy. Łzy wywołane tą nienawiścią twórcy i wydawcy ocierali zapewne studolarówkami, niemniej niesmak pozostał.

Co nie zmienia faktu, że w lepszych czasach pojawiło się bardzo przyzwoite, choć odrobinę nieociosane Advanced Warfare. Na tle reszty serii wyróżniała je świetna kampania dla jednego gracza i niesamowita obsada, nazwiska największego kalibru w małych i wielkich rolach. Przez grę przewinął się chociażby Kit Harrington w całkiem charyzmatycznej rólce, ale pierwsze skrzypce grał tu demoniczny Kevin Spacey, dziś aktor kontrowersyjny i z wątpliwą reputacją, wtedy – mroczne bożyszcze wyniesione na fali popularności House of Cards (i wszystkich poprzednich sukcesów, jak chociażby Siedem).

W Advanced Warfare odgrywał Underwooda na sterydach kina akcji. Dla niepoznaki twórcy przemianowali go na Jonathana Ironsa, CEO wielkiej korporacji militarnej Atlas, ale i tak sprzedawał postać w podobny sposób – jako żądnego władzy pragmatyka, który nie cofnie się przed niczym. Jego pracownikiem był Jack Mitchell (wyjątkowo dobry Troy Baker), główny bohater gry. Pozbawiony ręki weteran otrzymuje drugą szansę – i protezę – właśnie w Atlasie. Przez większość czasu tylko słyszymy Bakera, jednak w przerywnikach filmowych naprawdę się wykazał i tchnął trochę życia w typowego herosa kina akcji.

Michael Biehn i James Earl Jones – Command & Conquer: Tiberian Sun

Ciężko przekazać fabułę na mapie zmagań w RTS-ie. Oczywiście rozwój technologii dopomógł i w tym zbożnym dziele, ale przez wiele lat creme de la creme fabuły stanowiły przerywniki filmowe. Te z Warcrafta zachwycały „epickością”, StarCraft zaś wypracował swój mroczny, spacewesternowo-horrorowy i bandycki styl (dopóki nie przeobraził się w Dragon Balla), natomiast Command & Conquer... no, ta seria to dopiero miała charakter. Niskobudżetowego, uroczego serialu science fiction.

Takiego, w którym trzy kartony robią za statek kosmiczny, odkurzacz po lekkich modyfikacjach zmienia się w miotacz ognia, a kosmiczną bazę zbudowano z efektów CGI z epoki Money for Nothing Dire Straits (pierwszy komputerowo animowany teledysk). Po tłach tak złych, że aż dobrych, paradowali aktorzy, bożyszcza geeków w kreacjach... tak złych, że aż dobrych właśnie.

James Earl Jones, głos Dartha Vadera, robił tu za Jamesa Solomona, generała tych dobrych – frakcji GDI, która broniła się przed terrorystycznym NOD-em. Swoją postać grał z przesadnym wojskowym drylem i campowym zacięciem. To samo można było powiedzieć o większym niż życie Michaelu McNeillu (w tej roli Michael Biehn – obaj bohaterowie odziedziczyli imiona po aktorach). To z jego perspektywy obserwowaliśmy wydarzenia między misjami. Bez mrugnięcia okiem sypał czerstwymi one-linerami i ruszał do boju.

Dla takiego klimatu aż chciało się oglądać kolejne „odcinki” tej pasjonującej historii mającej miejsce między misjami całkiem przyzwoitego RTS-a z wielkiej serii.