filmomaniak.pl Newsroom Filmy Seriale Obsada Netflix HBO Amazon Disney+ TvFilmy
Filmy i seriale 15 sierpnia 2005, 13:59

Batman Begins - recenzja filmu

W tym roku mija dokładnie dziesięć lat od premiery filmu „Batman Forever”. „Batman Begins” od początku zapowiadano jako zaczyn zupełnie nowej jakości w filmach z Człowiekiem Nietoperzem w roli głównej.

W tym roku mija dokładnie dziesięć lat od premiery filmu Batman Forever, w którym za opowieść o perypetiach Mrocznego Rycerza wziął się Joel Schumacher. Obraz ten pamiętam głównie z jednego względu – po wizycie w kinie przysiągłem sobie w duchu, że już nigdy więcej nie wydam ani jednej złotówki na jakąkolwiek opowiastkę z obrońcą Gotham w roli głównej. Decyzja okazała się całkowicie słuszna, o czym przekonałem się po projekcji kolejnego dzieła Schumachera, zatytułowanego Batman & Robin. Filmowy Mroczny Rycerz osiągnął dno i raczej nic nie wskazywało, aby ten stan rzeczy miał się szybko zmienić.

Batman Begins od początku zapowiadano jako zaczyn zupełnie nowej jakości w filmach z Człowiekiem Nietoperzem w roli głównej. Świadczył o tym nie tylko charakter opowieści – czerpiącej garściami z serii Year One, która omawiała pierwsze dni z życia Mrocznego Rycerza, ale również zatrudnienie do pracy reżysera z innej bajki – Christophera Nolana. Brytyjczyk, który zwrócił na siebie uwagę w 2000 roku fantastycznym Memento, był kreowany przez fanów na rolę zbawiciela, wyciągającego Batmana z komercyjnej papki, okraszonej kolorowymi wodotryskami, jakie zaserwował nam niegdyś Joel Schumacher. Swoje trzy grosze do tematu dołożył również David S. Goyer – jeśli ktoś pamiętał doskonałe Dark City, mógł być niemal pewnym, że ten tandem stworzy z Batman Begins dzieło nietuzinkowe. Oczekiwania miałem więc spore i nie zawiodłem się... no, przynajmniej w wielu zasadniczych kwestiach.

Nowy Batmobil na pierwszy rzut oka nie spodobał mi się, ale po zobaczeniu go w akcji całkowicie zmieniłem zapatrywania.

W Batmanie Tima Burtona dowiedzieliśmy się, jakie były powody, dla których Bruce Wayne wcielił się w rolę zamaskowanego obrońcy Gotham. Nolan poszedł o krok dalej i przedstawił nam kompleksową genezę Mrocznego Rycerza. Z filmu dowiemy się, w jaki sposób Batman osiągnął doskonałą sprawność fizyczną, skąd wziął się Batmobil (trzeba przyznać, że pod względem wizualnym czegoś takiego jeszcze nie widzieliśmy), wreszcie – w jakich okolicznościach powstał kostium. To, co pominięto w obrazie Burtona, tutaj rozłożono na czynniki pierwsze. Dla ludzi oczekujących po nowym Batmanie efektownych fajerwerków, pierwsze pół godziny projekcji może okazać się zwyczajnie nudne, gdyż zarówno reżyser jak i scenarzysta bardziej skupili się na przedstawieniu osobowości Bruce’a Wayne’a, niż kaskaderskich popisach (choć i te ostatnie tu występują, wszak to właśnie morderczy trening jest istotą nadzwyczajnych możliwości Mrocznego Rycerza). Przyznam się szczerze, że przypadła mi do gustu taka forma. Problem z ekranizacją popularnych komiksów jest taki, że powstające filmy są na ogół płytkie i pozbawione specyficznej głębi. W przypadku Batman Begins jest zupełnie odwrotnie. Czy widz chce tego czy nie, Nolan pokazał coś więcej niż tylko zakutego w kostium błazna. I dobrze.

W utrzymaniu klimatu pomaga reżyserowi Christian Bale. Od czasu pierwszych wieści na temat tego filmu byłem niemal zachwycony faktem, że to właśnie Brytyjczyk wcieli się w rolę Batmana. Zimny i wyrachowany John Preston z Equilibrium to doskonały materiał na stanowczego i zdeterminowanego Bruce’a Wayne’a, który po raz pierwszy od 1989 roku niemal przez cały film zachowuje kamienne oblicze. Aktor ten jest przekonujący w swojej roli do tego stopnia, że kiedy przyjdzie mu się uśmiechnąć i udawać rozkapryszonego milionera, wygląda to przeraźliwie sztucznie – zapewne tak, jak wymarzył sobie Goyer w swoim scenariuszu.

Bale’owi w filmie towarzyszy cała plejada znanych aktorów. Mimo epizodycznych ról, na pierwszy plan wysuwają się tu Morgan Freeman (Lucius Fox) oraz Michael Caine (Alfred). Na barkach obu panów złożono nieliczne w tym filmie wątki komediowe, które nieco rozładowują przygnębiającą atmosferę całości. Niestety, oboje nie pokazują się tak często, jak byśmy chcieli. Zapewne w drugim filmie Nolana o przygodach Batmana, postaci te będą miały więcej do powiedzenia. W każdym bądź razie podstarzali aktorzy sprawiają sympatyczne wrażenie, dzięki czemu można ich z miejsca polubić. Nieźle wypadł również Gary Oldman w roli Jima Gordona, chociaż moim zdaniem scenarzysta niepotrzebnie stworzył z postaci wiernego sojusznika Batmana gapiowatego stróża prawa, który wie, że jego środowisko od środka zżera gangrena, ale nic nie potrafi z tym zrobić.

Rzadko w filmie Nolana zobaczymy Batmana w pełnej okazałości, ale kiedy już się pojawi – wzbudza respekt.

Osobny akapit należy poświęcić Liamowi Neesonowi oraz Katie Holmes. W pierwszym przypadku sprawa jest prosta – generalnie Irlandczyk kompletnie nie sprawdził się w roli mentora Bruce’a Wayne’a. Przez cały film nie mogłem pozbyć się dziwnego wrażenia, że oglądam Qui-Gon Jinna w garniturze. Nauczycielski ton Henriego Ducarda, wyjaśniającego przyszłemu Batmanowi sens walki z przestępczością, jak ulał pasuje tu do stanowczego i opanowanego Rycerza Jedi, który pokazuje Obi-Wanowi Kenobiemu tajniki jasnej strony Mocy. Również pod koniec filmu, kiedy Ducard ponownie staje się główną częścią fabuły Batman Begins, Neeson nie przekonał mnie do siebie. Zarówno powody, dla których pragnie zniszczenia Gotham, jak i dialogi pomiędzy nim a Brucem Waynem wydają się puste i pozbawione większego sensu.

W przypadku Katie Holmes jest jeszcze gorzej. Ta całkiem urodziwa niewiasta chyba już nigdy nie pozbędzie się wizerunku zakompleksionej nastolatki z Jeziora Marzeń. Osadzenie tak przeciętnej aktorki w istotnej dla fabuły roli jest moim zdaniem największą pomyłką w tym filmie. Holmes wypada bardzo blado, zwłaszcza w scenach pretendujących do miana wątku miłosnego. Dialogi pomiędzy nią a Balem są tak drętwe, że nie dziwię się, iż cały romans skończył się tylko na pocałunku. Konia z rzędem temu, kto wytłumaczy mi, dlaczegoż to Rachel Dawes nie chce być z Batmanem. Jej tłumaczenia na końcu filmu pasują do całości jak pięść do oka. Duża w tym wina Goyera, który najwidoczniej nie sprostał zadaniu napisania filmowej parze przekonujących dialogów.

Z ubolewaniem stwierdzam, że nie tylko scenarzysta ma w Batman Begins wyraźne potknięcia. Nolan całkowicie nie sprawdził się jako specjalista od scen walki wręcz. Wszystkie potyczki Mrocznego Rycerza są tak chaotyczne, że nawet piąta projekcja nie wystarczyłaby mi do zorientowania się, kto kogo okłada po twarzy. Zapewne jest to efekt zamierzony i znajdą się tacy, którzy sceny walki będą wychwalać pod niebiosa, ale jeśli chodzi o mnie, nie tędy droga. Dynamiczne, szybkie ujęcia oraz specyficzny montaż zabiły jakiekolwiek bijatyki w Batman Begins – ogląda się je źle i równie dobrze mogłoby ich nie być.

Scarecrow.

Cieszy mnie natomiast niezmiernie, że w nowym Batmanie przygotowano coś specjalnie dla fanów komiksu. W filmie na krótką chwilę pojawia się bowiem Victor Zsaz – psychopatyczny morderca, zaznaczający swoje kolejne ofiary za pomocą nacięć na skórze. Kiedy zobaczyłem wychodzącego z celi rzeźnika i sugestywny najazd kamery na jego naznaczony bliznami kark, ciarki przeszły mnie po plecach. Równie dobrze w roli drugoplanowej pokazał się Cillian Murphy, czyli Scarecrow. Co prawda myślałem, że zastraszający swoje ofiary psychiatra będzie grał pierwsze skrzypce po stronie super-łotrów, ale i tak jest nieźle. Dr. Jonathan Crane rządzi, Victor Zsaz zresztą też.

Kończąc wywody na temat nowego Batmana, wypadałoby odpowiedź sobie na podstawowe pytanie: czy warto wybrać się na ten film do kina. Odpowiedź może być tylko jedna: zdecydowanie tak! Mimo pewnych potknięć, mało przekonujących momentami dialogów i fatalnych scen walki, Batman Begins dobrze prorokuje kolejnym odsłonom cyklu. Dotychczasowi fani filmowych przygód Mrocznego Rycerza mogą czuć pewien niedosyt, że przez pierwszą godzinę projekcji więcej jest gadania niż akcji, ale tak naprawdę to właśnie dobrze opowiedziana historia a nie fajerwerki wizualne stanowią o sile tego filmu. Nigdy dotąd nie udało się nikomu stworzyć tak realistycznej opowiastki o przygodach Mrocznego Rycerza i choćby za to Nolanowi należy się szacunek. Pomiędzy dwoma ostatnimi odsłonami cyklu a Batman Begins rozciąga się po prostu przepaść i to niemal w każdej kwestii jaką weźmiemy pod uwagę. W przypadku filmów z Michaelem Keatonem sprawa nie jest już tak oczywista. Wbrew pozorom trudno porównać tę i tamte produkcje. Burton stworzył mroczny ale mimo wszystko bajkowy świat, w wizji Nolana zabrakło miejsca na kolorowe obrazki. Jeśli ktoś chce czegoś więcej niż tylko luźnej, komiksowej opowiastki, powinien wybrać się do kina bez wahania. Mniej wymagających widzów Batman Begins niestety nie oczaruje...

Krystian „U.V. Impaler” Smoszna

Krystian Smoszna

Krystian Smoszna

Gra od 1985 roku i nadal mu się nie znudziło. Zaczynał od automatów i komputerów ośmiobitowych, dziś gra głównie na konsolach i pececie w przypadku gier strategicznych. Do szeroko rozumianej branży pukał już pod koniec 1996 roku, ale zadebiutować udało się dopiero kilka miesięcy później, kilkustronicowym artykułem w CD-Action. Gry ustawiły całą jego karierę zawodową. Miał być informatykiem, skończył jako pismak. W GOL-u od blisko dwudziestu lat. Gra w zasadzie we wszystko, bez podziału na gatunki, dużą estymą darzy indyki. Poza grami interesuje się piłką nożną i Formułą 1, na okrągło słucha też muzyki ekstremalnej.

więcej