Tak się robi gry dla fanów. Po prawie 15 latach Ninja Gaiden wraca w świetnej formie
Seria Ninja Gaiden powraca w 2025 roku z kolejną pełnoprawną odsłoną, która przynosi wiele nowego, ale jest też świadoma tego, za co gracze pokochali ten cykl. Fani dynamicznej sieczki i obcisłych lateksowych kombinezonów powinni być zadowoleni.

Fani serii Ninja Gaiden byli praktycznie od 2013 roku bardzo zaniedbywani. Po drodze niby przydarzył się jakiś spin-off, ale nie było to nic, o czym zrobiłoby się jakoś specjalnie głośno. Sytuacja diametralnie zmieniła się w tym roku. Najpierw dostaliśmy nową, zremasterowaną wersję Ninja Gaiden 2 na Unreal Enginie, zatytułowaną Ninja Gaiden 2 Black, a chwilę później zapowiedziano Ninja Gaiden 4. Tak więc gra o japońskich mistrzach działania w cieniu, nastawiona na bardzo szybką akcję, wraca po prawie 15 latach. Ale czy w glorii? Czy udało się jej naprawić błędy Ninja Gaiden 3, tak bardzo przecież krytykowanego przez fanów? Tak się złożyło, że miałem szansę sprawdzić dwugodzinne demo Ninja Gaiden 4 i teraz postaram się Wam – i sobie przy okazji – odpowiedzieć na powyższe pytania.
Wersję preview testowałem na Xboxie Series X i nie uświadczyłem widocznych spadków klatek czy jakichś bugów. Gra oferowała również trzy tryby graficzne: lepszą oprawę w 30 klatkach na sekundę, 60 klatek z mniejszą rozdzielczością i tryb 120 fps.
Fabuła? A co to za ninpo?
Udostępniony mi wycinek Ninja Gaiden 4 składał się z czterech misji, z czego dwie były po prostu samouczkami, które dość sprawnie prezentowały nowe mechaniki, sposoby poruszania się i to, jak opowiadana jest tu historia. Wiem, że wielu fanów może w tym momencie kręcić nosem, ponieważ fabuła nigdy nie była mocną stroną serii Ninja Gaiden, po prostu przewijała się gdzieś tam w tle. „Trójka” próbowała wprawdzie podejść do opowieści o Ryu trochę poważniej, ale wyszło to nie najlepiej, delikatnie mówiąc. Tym razem mamy jednak całkowicie odwróconą sytuację, gdyż na samym początku moją uwagę przykuło to, że bohaterowie nareszcie posiadają jakąś osobowość.
I tak główny heros czwartej odsłony serii, Yakumo z klanu Kruka (ang. Raven), nie rzuca tylko suchymi tekstami na prawo i lewo. Chłopak ma misję i potrafi okazywać emocje, w które da się uwierzyć. Inne postacie również wydają się ciekawe, przy czym często ukrywają swoje prawdziwe zamiary. Szczerze powiedziawszy, oceniam tę zmianę dość pozytywnie – poza sytuacjami, gdy przez słuchawkę w uchu ktoś kontaktuje się z Yakumo i w trakcie rozmowy nasz młody ninja zaczyna iść naprawdę powoli. Normalnie bym się nie czepiał takiej drobnostki, ale w grach nastawionych na bardzo szybką akcję i jeszcze szybsze poruszanie się takie coś trochę wybija z rytmu. Lepsza fabuła jest mile widziana, jednak nie kosztem tempa rozgrywki.
Akcja, akcja i jeszcze raz akcja
Przejdźmy teraz do głównego dania. Pierwszym, co zauważyłem po odpaleniu gry, było szybsze tempo walki. Oczywiście mamy tutaj słabe i silne ataki, które możemy łączyć, wykonując złożone i widowiskowe combosy, które w NG4 są też bardzo brutalne – krew dosłownie zalewała mi ekran monitora. Ponownie dostajemy dostęp do mechaniki pozwalającej unicestwiać wrogów, których wcześniej pozbawiliśmy kończyn. Finiszery te są bardzo szybkie i nie psują tempa rozgrywki. Fani serii powinni również docenić to, że takie techniki jak Izuna Drop czy Flying Swallow są dostępne od samego początku.
Największą nowością w walce okazuje się Bloodraven Form. Yakumo potrafi niejako manipulować krwią, tak by wykrzesać jej ukrytą formę. I tak jak jedna z podstawowych broni staje się gigantycznym ostrzem, które bez problemu radzi sobie z obroną przeciwników, a także zapewnia silniejsze ruchy, tak do aktywacji tej formy potrzebujemy jednak zasobu, który gromadzimy za pomocą ataków i wspomnianych finiszerów. Stan owego zasobu śledzimy w lewym, dolnym rogu ekranu.
Przetestować mogłem dwa rodzaje broni. Jednym było ostrze przypominające rapier, które w trybie Bloodraven Form zmieniało się w ogromne wiertło, pozwalające z łatwością pozbawiać wrogów kończyn. Drugim orężem była podwójna katana, która w specjalnej formie przybierała postać wspominanego już gigantycznego ostrza. Zestaw ataków obu tych narzędzi walki bardzo się od siebie różnił – katany były szybkie, ale zadawały mniejsze obrażenia, „rapier” za to bił mocniej, ale był nieco wolniejszy. Tradycyjnie już zmienianie broni w środku starcia wymaga trochę wprawy, ale też zapewnia wiele satysfakcji i bardzo się opłaca. Ninja Gaiden 4 oferuje możliwość ćwiczenia ataków, ruchów specjalnych, kontrowania itd. w specjalnej symulacji, co też bardzo się przydaje.
Podczas walki możemy anulować zwykły atak przeciwników naszym zwykłym atakiem. A jeśli widzimy, że samuraj, który akurat stoi nam na drodze, odbija nasze ciosy, musimy wejść w stan Bloodraven Form i przebić się przez jego obronę. Wywijanie kataną w NG4 w porównaniu z Razor’s Edge zyskało dużo więcej drobnych zależności, które nie psują tempa, ale wprowadzają pewien próg wyzywania.
Zwykli przeciwnicy na poziomach normalnym i trudnym (czyli tych, które udało mi się wypróbować) nie są specjalnie ciężcy do pokonania, oczywiście o ile nie wciskamy guzików na oślep. Prawdziwe wyzwanie zaczyna się, gdy walczymy z bossami. W demie było ich dostępnych dwóch: generał samuraj oraz kitsune (kobieta-lis) – i oni już potrafią napsuć krwi szybkimi atakami i specjalnymi ruchami. Mają też wyraźnie zaznaczone dwie fazy walki, a jak wiadomo – druga jest zawsze trudniejsza od pierwszej. W udostępnionej wersji preview mogłem także sprawdzić tryb Boss Rush, dający szansę na ponowne zmierzenie się z uprzednio pokonanymi bossami. Tryb ten pozwalał na dostosowanie (między innymi) poziomu trudności czy tego, ile przedmiotów leczniczych zostanie udostępnionych w trakcie wyzwania.
W misjach fabularnych nie miałem szansy wcielić w Ryu Hayabusę, czyli bohatera trzech poprzednich odsłon serii. Za to mogłem wypróbować go w potyczkach z wcześniej wspominanymi bossami i nasz fan obcisłych, lateksowych kombinezonów zdecydowanie nie zapomniał, jak się walczy. Styl Ryu bardzo się różni od stylu Yakumo, jest jakby mocniej osadzony przy ziemi, ale absolutnie nie traci na dynamiczności. Hayabusa może również wejść w specjalny tryb walki, który bazuje na pasku ki zapełnianym, tak samo jak w przypadku Yakumo, przez udane ataki.
Powrót króla
PlatinumGames obrało nowy kierunek dla serii, ale zachowuje przy tym wszystko to, co fani uważają za najlepsze. W trakcie wykonywania misji takie urozmaicenia jak dobieranie sobie dodatkowych wyzwań z poziomu kapliczek (punkty kontrolne), ulokowanych w dość przemyślanych miejscach, wprowadzają powiew świeżości, jednocześnie dając możliwość spędzenia więcej czasu w cyberpunkowym Tokio, którego projekt potrafi zachwycić. Myślę, że wielu ucieszy się na wieść, iż nie musimy się już więcej martwić o kamerę podczas walki. Teraz oddala się ona na odpowiednią odległość, dając podgląd na całe pole bitwy. Został dodany również specjalny wskaźnik, który ostrzega o tym, że na przykład ktoś strzela do nas zza kadru. I – co najważniejsze – możemy od teraz namierzać wrogów, co przydaje się szczególnie podczas starć z bossami.
Czekam zatem z niecierpliwością na październik, kiedy to planowana jest premiera Ninja Gaiden 4, ponieważ bazując na tym, co zobaczyłem, mam powody zakładać, że nadchodzi pełnoprawna odsłona serii – że „czwórka” będzie tym, czym od początku mogło być NG3: szybką, krwawą jatką z dopracowanym designem bossów, świadomą tego, czym jest i jakie ma mocne strony.