Cztery godziny z Watch Dogs - testujemy głównego pretendenta do tytułu gry roku - Strona 3
Po zagraniu w Watch_Dogs możemy stwierdzić jedno: nowa produkcja Ubisoftu raczej nie zrewolucjonizuje branży gier, ale miłośnikom sandboksów dostarczy ogrom frajdy i wiele godzin zabawy.
Przeczytaj recenzję Recenzja gry Watch Dogs - Ubisoft ma już swoje GTA
Gracz ma w swoim zanadrzu tylko jeden dodatkowy atut, który jednak okazuje się być kluczowym. Umiejętnie hakując poszczególne kamery, wózki widłowe czy samochody można poradzić sobie dosłownie z każdym. Swoją pierwszą centralę ctOS oczyściłem z zagrażających mi strażników nawet nie wchodząc na teren placówki – wystarczyło kilka kamer, odpowiednio rozmieszczone elementy otoczenia i po paru minutach wmaszerowałem do środka niczym król, skradając się tylko dla przyzwoitości.
Tym większa szkoda, że to, co miało być główną zaletą tytułu – właśnie hakowanie – nieco rozczarowuje. Głównie dlatego, że przy zręcznym korzystaniu z dobrodziejstw smartfona Aidena gra staje się bardzo prosta. Samo forsowanie zabezpieczeń to bułka z masłem – wystarczy przytrzymać przycisk i voilá. Nie mówię oczywiście o tym, by skazywać graczy na mozolne wpisywanie linijek kodu, ale wydaje mi się, że szybkie zhakowanie pędzącego pociągu powinno wymagać nieco więcej wprawy, niż przeciążenie skrzynki elektrycznej. Widać, że Ubisoft postawił głównie na intuicyjność i w tym aspekcie trudno mu cokolwiek zarzucić – już po kilku minutach można nauczyć się sprawnej manipulacji sygnalizacją świetlną czy blokadami drogowymi. Niestety, bardziej wymagającym może to nie wystarczyć. Co prawda nasze możliwości ogranicza pojemność baterii smartfona, tą jednak można poszerzyć w oknie rozwoju postaci.
Choć Jonathan Morin zapewniał zebranych dziennikarzy, że prezentowana wersja Watch_Dogs jest już praktycznie ukończona, to pozostał jeden tryb multiplayer, do którego dostęp był zablokowany – free roam. Zapytany o niego dyrektor kreatywny Ubisoft Montreal odpowiedział, że będzie to po prostu plac zabaw dla grupy złożonej z maksymalnie ośmiu graczy. Sami wybierzemy, czy chcemy wywoływać chaos na ulicach samodzielnie, czy może w sojuszu z innymi; czy zajmiemy się swoimi sprawami, czy też postanowimy uprzykrzać rozgrywkę innym. Bez żadnych wyzwań, bez żadnych celów – tylko Chicago, ośmiu hakerów i ich wrodzone skłonności do destrukcji. Brzmi zachęcająco.

O skali projektu przemawia liczba różnych edycji, w jakich można będzie zakupić grę. Tych jest bowiem siedem. Wyłączając standardową wersję pudełkową oraz cyfrową daje nam to pięć opcji dla kolekcjonerów, którzy w zależności od swojego wyboru mogą dostać w zestawie specjalne odznaki, figurkę Aidena o wysokości 20 centymetrów czy czapkę oraz maskę protagonisty.
Nie myślcie bowiem, że Aiden Pearce od samego początku będzie miał do dyspozycji wszystkie umiejętności, jakie widzieliśmy w zwiastunach czy fragmentach rozgrywki. Możliwości ich poszerzania są szerokie i dzielą się na cztery grupy: hakowanie, jazda, walka oraz crafting. Najbardziej rozbudowane drzewko poświęcone jest oczywiście tej pierwszej zdolności, ale i w innych znajdziemy sporo ułatwiających rozgrywkę opcji: wydłużenie spowalniającego czas skupienia podczas wymiany ognia, zniwelowanie ryzyka przebicia opon, własnoręczna produkcja aktywowanych na odległość bomb... Na kolejne poziomy awansuje się szybko, bo twórcy nagradzają nas punktami doświadczenia na każdym kroku. A gdyby jakimś cudem okno rozwoju nie wystarczyło, mamy też sporo nagród za osiągnięcia w różnych dziedzinach. Bicie rekordów w minigierkach lub długotrwałe bawienie się w samozwańczego stróża prawa odpłaci się chociażby w bezpłatnym dostępie do nowych broni.