Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 6 sierpnia 2002, 13:30

autor: Krzysztof Mielnik

Virtua Tennis - recenzja gry

Virtua Tennis to PC-towa wersja jednej z najpopularniejszych gier sportowych stworzonych na konsolę SEGA DreamCast. W grze mamy okazję zmierzyć się z najsłynniejszymi tenisistami, jak Sampras, Moya czy Henman.

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

Idealne skonwertowanie danego tytułu, czy to z peceta na konsolę, czy też odwrotnie, niejednokrotnie już okazywało się dla producentów gier zadaniem niewykonalnym. Pół biedy, kiedy to konwersja odbyć miała się pomiędzy dwiema konsolami – wtedy prócz różnic w budowie samych platform, kłopotu nie sprawiało nic. Schodów pomiędzy konsolą, a komputerem jest już więcej: Odmienne specyfikacje sprzętu, zupełnie inny system sterowania, wreszcie zaś różny przedział wiekowy odbiorców to czynniki, które skutecznie odstraszają od uprawiania podobnych praktyk większość producentów. Czasem jednak i tu zabłyśnie iskierka zwiastująca nadejście lepszego – taką właśnie w ostatnim czasie okazał się być „Virtua Tennis”; wielki hit z Dreamcasta, który po dłuuugich dwóch latach od premiery możemy podziwiać także i na ekranach naszych monitorów!

I choć do rozhisteryzowanych fanów Pete’a Samprasa, Jima Couriera, czy chociażby nawet Anny Kournikovej nie należę, choć przed transmisjami telewizyjnymi jakichkolwiek turniejów tenisowych spędziłem w swym żywocie może z 10 minut, wreszcie choć i latanie z rakietą za żółtą piłeczką nigdy nie sprawiało mi większej radochy – „Virtua Tennis” mnie zauroczył! O ile to nie wystarczy jeszcze za rekomendację do bliższego zapoznania się z tą grą, zapraszam dalej...

Złe miłego początki

Pierwszy kontakt z produktem Segi nie okazał się dla mnie bynajmniej pozytywnym. Wszystko to z racji problemów, jakie grze sprawiają karty graficzne z rodziny TNT i TNT2. Aby uruchomić ją pod tym chipsetem, teoretycznie wystarczy wcisnąć odpowiednią ikonkę w menu start... Teoretycznie – w praktyce bowiem gra odpaliła dopiero na trzeciej konfiguracji sprzętu wyposażonego w kartę produkcji nVidii! Z tejże racji przed zakupem radziłbym posiadaczom wspomnianych kart w miarę możliwości sprawdzić, czy aby wydane przez nich pieniądze nie okażą się wyrzuconymi w błoto.

Niezrażony przeciwnościami losu w końcu uruchomiłem grę. Co prawda tu ponownie czekały mnie nie najmilsze zaskoczenia – brak intra, oraz napis „press start button”, świadczący o chyba troszkę zbyt dosłownej konwersji z konsoli (po „przestukaniu” całej klawiatury dowiedziałem się, że chodziło o klawisz „A” :>), niemniej od przekroczenia tego momentu wszystko się odmieniło i już do samego końca kontakty z „VT” dostarczały jedynie pozytywnych emocji!

Gem!

Menu nie wygląda na wielce rozbudowane. Tryby: Arcade, Exhibition Game, World Circuit i standardowe Options, to wszystko co w nim ujrzymy. Dwa pierwsze przejdziemy niemal od ręki. Arcade to tylko 5 meczy prowadzących do mistrzostwa; w zależności od poziomu trudności możliwe do przetrawienia nawet w kilkanaście minut. W trybie tym chodzi przede wszystkim o różnicę, jaką pokonamy przeciwnika (im mniej straconych gemów, czy setów, tym więcej pieniędzy/ punktów trafi na nasze konto), oraz czas, w jakim się z nim rozprawimy. Najlepsze wyniki zostają zachowane w Holu Pamięci. Exhibition to, jak sama nazwa wskazuje, mecz towarzystki, wykorzystywany z reguły tylko w początkowych kontaktach z grą. Możemy tu zagrać w singlu, bądź w deblu, doskonaląc swoje wątpliwe jeszcze umiejętności. Całą kwintesencję gry stanowi zaś tryb kariery, zwany World Circuit. Zaczynamy tu, jako szaraczek obsiadający 300 pozycję w rankingu ATP. Dzięki kolejnym zwycięstwom, udoskonalaniu własnych umiejętności, wykupywaniu coraz to mocniejszych partnerów do gry w deblu, oraz lepszemu sprzętowi, jaki znajdzie się w naszym arsenale, będziemy dążyć do ziszczenia swych wirtualnych marzeń i osiągnięcia pierwszej pozycji wśród tenisistów całego świata! Niby nic specjalnego, wszakże to nie pierwsza gra wykorzystująca podobny schemat – powie ktoś z Was.

Recenzja EA Sports FC 24 - nowa nazwa i (prawie) nowa gra
Recenzja EA Sports FC 24 - nowa nazwa i (prawie) nowa gra

Recenzja gry

EA Sports FC 24 to duchowy spadkobierca serii FIFA, który na każdym kroku stara się podkreślać swoją odmienność od poprzednich odsłon serii. Nie jest to jednak rewolucja, EA Sports nie wywróciło gry do góry nogami – i dobrze.

FIFA 23 - recenzja. Nie wyrabiam, ta gra jest jak TikTok
FIFA 23 - recenzja. Nie wyrabiam, ta gra jest jak TikTok

Recenzja gry

Ostatnia FIFA autorstwa EA Sports. Koniec pewnej ery. Przyszłość serii rodzi wiele pytań, więc wypada cieszyć się tym, co jest. Sęk w tym, że nie do końca potrafię. Dostałem grę, w którą chciałbym wsiąknąć, ale za nią nie nadążam. FIFA 23 jest jak TikTok.

Recenzja Mario Strikers: Battle League - świetnej gry zasługującej na żółtą kartkę
Recenzja Mario Strikers: Battle League - świetnej gry zasługującej na żółtą kartkę

Recenzja gry

Żółta kartka to nie żarty, ale Mario Strikers, pomimo całej swojej fajności, w pełni na nią zasługuje. W tytuł ten naprawdę dobrze się gra, a z piłką przy nodze łatwo jest się zatracić, ale po końcowym gwizdku człowiek traci chęci do dalszej zabawy.