autor: Krzysztof Mielnik
Virtua Tennis - recenzja gry
Virtua Tennis to PC-towa wersja jednej z najpopularniejszych gier sportowych stworzonych na konsolę SEGA DreamCast. W grze mamy okazję zmierzyć się z najsłynniejszymi tenisistami, jak Sampras, Moya czy Henman.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Idealne skonwertowanie danego tytułu, czy to z peceta na konsolę, czy też odwrotnie, niejednokrotnie już okazywało się dla producentów gier zadaniem niewykonalnym. Pół biedy, kiedy to konwersja odbyć miała się pomiędzy dwiema konsolami – wtedy prócz różnic w budowie samych platform, kłopotu nie sprawiało nic. Schodów pomiędzy konsolą, a komputerem jest już więcej: Odmienne specyfikacje sprzętu, zupełnie inny system sterowania, wreszcie zaś różny przedział wiekowy odbiorców to czynniki, które skutecznie odstraszają od uprawiania podobnych praktyk większość producentów. Czasem jednak i tu zabłyśnie iskierka zwiastująca nadejście lepszego – taką właśnie w ostatnim czasie okazał się być „Virtua Tennis”; wielki hit z Dreamcasta, który po dłuuugich dwóch latach od premiery możemy podziwiać także i na ekranach naszych monitorów!
I choć do rozhisteryzowanych fanów Pete’a Samprasa, Jima Couriera, czy chociażby nawet Anny Kournikovej nie należę, choć przed transmisjami telewizyjnymi jakichkolwiek turniejów tenisowych spędziłem w swym żywocie może z 10 minut, wreszcie choć i latanie z rakietą za żółtą piłeczką nigdy nie sprawiało mi większej radochy – „Virtua Tennis” mnie zauroczył! O ile to nie wystarczy jeszcze za rekomendację do bliższego zapoznania się z tą grą, zapraszam dalej...
Złe miłego początki
Pierwszy kontakt z produktem Segi nie okazał się dla mnie bynajmniej pozytywnym. Wszystko to z racji problemów, jakie grze sprawiają karty graficzne z rodziny TNT i TNT2. Aby uruchomić ją pod tym chipsetem, teoretycznie wystarczy wcisnąć odpowiednią ikonkę w menu start... Teoretycznie – w praktyce bowiem gra odpaliła dopiero na trzeciej konfiguracji sprzętu wyposażonego w kartę produkcji nVidii! Z tejże racji przed zakupem radziłbym posiadaczom wspomnianych kart w miarę możliwości sprawdzić, czy aby wydane przez nich pieniądze nie okażą się wyrzuconymi w błoto.
Niezrażony przeciwnościami losu w końcu uruchomiłem grę. Co prawda tu ponownie czekały mnie nie najmilsze zaskoczenia – brak intra, oraz napis „press start button”, świadczący o chyba troszkę zbyt dosłownej konwersji z konsoli (po „przestukaniu” całej klawiatury dowiedziałem się, że chodziło o klawisz „A” :>), niemniej od przekroczenia tego momentu wszystko się odmieniło i już do samego końca kontakty z „VT” dostarczały jedynie pozytywnych emocji!
Gem!
Menu nie wygląda na wielce rozbudowane. Tryby: Arcade, Exhibition Game, World Circuit i standardowe Options, to wszystko co w nim ujrzymy. Dwa pierwsze przejdziemy niemal od ręki. Arcade to tylko 5 meczy prowadzących do mistrzostwa; w zależności od poziomu trudności możliwe do przetrawienia nawet w kilkanaście minut. W trybie tym chodzi przede wszystkim o różnicę, jaką pokonamy przeciwnika (im mniej straconych gemów, czy setów, tym więcej pieniędzy/ punktów trafi na nasze konto), oraz czas, w jakim się z nim rozprawimy. Najlepsze wyniki zostają zachowane w Holu Pamięci. Exhibition to, jak sama nazwa wskazuje, mecz towarzystki, wykorzystywany z reguły tylko w początkowych kontaktach z grą. Możemy tu zagrać w singlu, bądź w deblu, doskonaląc swoje wątpliwe jeszcze umiejętności. Całą kwintesencję gry stanowi zaś tryb kariery, zwany World Circuit. Zaczynamy tu, jako szaraczek obsiadający 300 pozycję w rankingu ATP. Dzięki kolejnym zwycięstwom, udoskonalaniu własnych umiejętności, wykupywaniu coraz to mocniejszych partnerów do gry w deblu, oraz lepszemu sprzętowi, jaki znajdzie się w naszym arsenale, będziemy dążyć do ziszczenia swych wirtualnych marzeń i osiągnięcia pierwszej pozycji wśród tenisistów całego świata! Niby nic specjalnego, wszakże to nie pierwsza gra wykorzystująca podobny schemat – powie ktoś z Was.