autor: Krzysztof Gonciarz
Grand Theft Auto IV - recenzja gry
Świat gier video wygląda dziś trochę inaczej.
Od redakcji: Tryb rozgrywki wieloosobowej w GTA IV został omówiony w osobnym artykule.
Kiedy pada deszcz, przechodnie wyciągają parasole. Kiedy przebijesz sobie oponę, po pewnym czasie spadnie ona z koła, a felga zacznie iskrzyć pocierając o asfalt. Jeśli wyrzucić kogoś z jego własnego samochodu, być może spróbuje on go odzyskać, rozpaczliwie trzymając się lusterka, podczas gdy przytrzymasz pedał gazu. Cykl dobowy to nie tylko dzień i noc, nie tylko efekty atmosferyczne jak deszcz czy mgła – to cały system zachmurzenia i zmiennego koloru światła. Jeśli najedziesz na hydrant, ciśnienie tryskającej z niego wody minimalnie podniesie zawieszenie twojego wozu. Kiedy siedzisz w aucie, a zadzwoni ci telefon, usłyszysz charakterystyczne, pyrczące spięcie z samochodowym głośnikiem. Witajcie w GTA IV, najbardziej napakowanej detalami grze w historii.
Rockstar wykonał tytaniczną pracę. To po prostu niewiarygodne, jak wiele *wszystkiego* udało się tym ludziom zmieścić na jednej płytce. Dialogów, przerywników, muzyki, programów telewizyjnych, modeli postaci, tekstur, *wszystkiego*. GTA IV to jednak coś więcej, niż „tylko” rozbudowanie udostępnianej graczom piaskownicy do granic możliwości. To przede wszystkim Grand Theft Auto, które wyzbywa się wad, które niemal od zawsze towarzyszyły tej serii. Jeśli w poprzednich grach denerwował cię system celowania, konieczność częstego jeżdżenia w kółko od A do B, ciągłego sprawdzania mapy w poszukiwaniu najkrótszej trasy – Rockstar pomyślał o Tobie, graczu.
Walka użytkownika z interfejsem dobiegła końca. Nigdy więcej nie będziemy przeklinać misji, których wykonanie zostało straszliwie utrudnione przez niedopracowane sterowanie. Wszystko działa tu sprawnie, płynnie, gładko. Po pierwsze: model jazdy. Kojarzy się nieco z Driverami, wymaga przyzwyczajenia i spokoju, ale po kilku godzinach ma się go w małym palcu i maksymalne rozpędzanie motocykla na prostej przestaje być samobójstwem. Auta są niejako jaśniej zdefiniowane, każdy model ma pewną tożsamość. I choć stwierdzenie, że „każdym jeździ się inaczej” byłoby mocnym sucharem, to przez cały czas musimy być świadomi możliwości sprzętu, którym sterujemy. I nie chodzi tu tylko o zestawienie Patriota (odpowiednik Hummera) z Banshee (taki jakby Viper), ale też o mniej przeciwstawne sobie fury. Za fizykę otoczenia odpowiada premierowy silnik Euphoria (wkrótce w Force Unleashed), który już przyjemne sterowanie dodatkowo przyprawia fajnym poczuciem masy i bezwładności. Większość pojazdów ma bardzo miękkie zawieszenie, trochę aż nierealistycznie, ale to bardziej gadżet wizualny, aniżeli praktyczny.
Na mini-mapce, którą widzimy w lewym-dolnym rogu ekranu, zaznaczana jest dokładna droga prowadząca do celu – tym z kolei może być albo lokacja związana z aktualnym questem, albo też ręcznie nałożony na główną mapę marker. Ba, niektóre samochody mają nawet aktywny GPS, który na głos czyta wskazówki a’la „za 200 metrów skręć w lewo”. Znaczniki na mapach nabierają więc nowego znaczenia, choć w oczach co bardziej hardkorowych fanów mogą uchodzić za zbyt duże ułatwienie, bardzo spowalniające proces uczenia się rozkładu ulic. Powiązaną z nimi atrakcją są taksówki. Gdy sobie taką zamówimy, będziemy mogli jako punkt docelowy wybrać dowolny odkryty przez nas sklep/punkt usługowy w mieście, a także własnoręcznie zaznaczony marker. Podróżowanie nigdy nie było w GTA tak proste, zwłaszcza że za dodatkową opłatą możemy skipować czas przejazdu. Zamykając temat: w mieście jest też kolejka, a w późniejszej części pojawiają się helikoptery i motorówki.