autor: Jakub Kralka
UEFA Euro 2008 - recenzja gry
"Z pewną dozą nieśmiałości wyznam, że parę fajnych nowości w UEFA Euro 2008 da się znaleźć. Sam jestem nieco zdziwiony, że w tytule, który gracze z góry skazali na „powtórkę z roz(g)rywki”, spotkamy nowe patenty."
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Krótko po tym, gdy w sieci pojawiło się demo UEFA Euro 2008, gracze wydali natychmiastowy i bezlitosny werdykt: totalna porażka. Mało zmian, tragiczna grafika i przede wszystkim cena – prawie 100 złotych – już na początku zniechęcały do obcowania z pełną wersją gry. Jednakże, czy diabeł aby na pewno jest aż tak straszny, jak go malują?
Mistrzostwa Europy w piłce nożnej to prawdziwe święto wszystkich miłośników tego sportu. W czerwcu zasiądą oni przed telewizorami (najwięksi szczęśliwcy nawet na stadionach), a już od połowy kwietnia dzięki EA Sports mogą rozegrać własne Euro 2008. Wprawdzie wirtualne, ale najwięksi fani serii FIFA z pewnością zdecydują się na zakup.
Nie jest tajemnicą, że UEFA Euro 2008 bazuje na grze FIFA 08, dlatego przemilczę wszystkie oczywiste podobieństwa, postaram się za to dostrzec drobne różnice. Pierwsza i najważniejsza – całkowita dominacja drużyn narodowych. Klubów nie uświadczymy, nie będzie też transferów. Nie znajdziemy tu Ronaldinho czy innych graczy spoza kontynentu europejskiego. Z drugiej jednak strony – twórcy zaserwowali nam 53 europejskie drużyny narodowe – zaczynając od Włoch, Francji czy Anglii, na San Marino i Malcie skończywszy.
Każda kadra składa się ze swoich rzeczywistych zawodników z mniej lub bardziej wiernie odwzorowanymi statystykami umiejętności. Myślicie sobie, że taka kadra to dwudziestu chłopa z lekką górką? Skądże! Twórcy dla każdej z drużyn przygotowali dużo szersze zaplecze, bo aż kilkudziesięciu graczy. W efekcie skład ekipy narodowej może być zupełnie inny niż domyślnie ustawiony na początku zabawy. Zwłaszcza, że autorzy pamiętali o zaimplementowaniu „niespodzianek” w postaci mniej znanych graczy o nieprzeciętnych umiejętnościach. Jest to naprawdę fajna sprawa, można poczuć „ducha” prawdziwego selekcjonera, który ma rzeczywisty wybór, bez konieczności decydowania się na pupilków Beenhakkera czy innych trenerów.