Recenzja Hogwarts Legacy - gra, która oczaruje także mugoli
Dziedzictwo Hogwartu to pierwsza z wielkich gorących premier tego roku. Czy słusznie zdobyła pierwsze miejsce na liście najbardziej wyczekiwanych tytułów i jest potencjalnym kandydatem do GOTY? Oto nasza opinia – Revelio!
Trudno uwierzyć, ale uniwersum Harry’ego Pottera jest z nami już ponad 25 lat. Wychowane na nim pokolenia zdołały przez ten czas dorosnąć i założyć własne rodziny – zupełnie jak główni bohaterowie tej serii. A te młodsze odkrywają je w swoim czasie i wciąż ulegają fascynacji magicznym światem Hogwartu, czy to dzięki książkom, czy świetnie zrealizowanym filmom. O sile marki niech zaświadczy choćby fakt, że Dziedzictwo Hogwartu wygrało plebiscyt na najbardziej oczekiwaną grę tego roku i wśród członków naszej redakcji, i wśród Was – czytelników serwisu GRYOnline.pl.
W sumie nie ma się co dziwić, bo przez te wszystkie lata nie dostaliśmy naprawdę dobrej „epickiej” gry osadzonej w uniwersum Harry’ego Pottera. Poza jaką taką wtedy Komnatą Tajemnic z 2002 roku i zawsze uroczymi pozycjami z serii LEGO dzierżące prawa do marki Electronic Arts serwowało wątpliwej jakości przeciętniaki, z kuriozalną parodią strzelanki w obu Insygniach Śmierci na czele. Po tak słabym pożegnaniu można było już stracić nadzieję na udany powrót do tego cyklu, aż tu na horyzoncie pojawiło się Dziedzictwo Hogwartu studia Avalanche Software – gra z otwartym światem, która odrzuca ograniczenia filmowych scenariuszy i pozwala stworzyć własnego czarodzieja oraz przeżyć nowe, nieznane przygody w Szkole Magii i Czarodziejstwa. Czy warto było tyle czekać?
Dziedzictwo Hogwartu – zajęcia z magii pytań ciekawskich:
Czy to gra RPG w świecie Szkoły Magii i Czarodziejstwa?
Niezupełnie. To bardziej przygodowa gra akcji z bardzo drobnymi elementami RPG, takimi jak np. rosnące poziomy elementów wyposażenia, loot, levelowanie postaci, wybory kwestii w dialogach. Pod tym względem Dziedzictwo Hogwartu przypomina bardziej ostatnią grę z serii Far Cry niż klasyczne RPG.
Czy jest tu multiplayer albo gra w co-opie?
Nie. To stricte singlowe doświadczenie.
Czy po ukończeniu fabuły można grać dalej?
Jak najbardziej. Gra ma kilka nieformalnych finałów. Jeden kończy główną fabułę. Oprócz tego są jeszcze trzy zwieńczenia wątków relacji z przyjaciółmi bohatera, ceremonia zakończenia roku szkolnego po osiągnięciu 34 poziomu oraz zaliczenie wyzwań i aktywności z przewodnika po Hogwarcie.
Czy wybory mają wpływ na rozgrywkę?
Zwykle nie i ograniczają się do tego, czy upomnimy się o nagrodę za wykonanie misji pobocznej, czy zrobimy to ze szlachetnych pobudek. Istotne, nieodwracalne wybory pojawiają się w wątku Sebastiana, ale tylko w przypadku jednego z nich konsekwencją jest nienauczenie się jednego z zaklęć.
Zwykły, ale jednak magiczny open world
- ogromne, wspaniale odtworzone, baśniowe uniwersum z filmów o Harrym Potterze – z Zakazanym Lasem i wioską Hogsmeade na czele, które eksploruje się z czystą przyjemnością;
- imponujący pod każdym względem, pełen detali, sekretów i zagadek Hogwart;
- wciągający, budzący ciekawość do samego końca główny wątek fabularny...
- ...i jeszcze lepsza, wypełniona moralnymi rozterkami, długa historia poboczna Sebastiana i Anne;
- satysfakcjonujący system walki za pomocą czarów, mimo z góry narzuconych ograniczeń;
- mnóstwo zagadek środowiskowych, wymagających czasem pomyślenia lub odkrycia rozwiązania w świecie gry;
- istotna rola znajdziek i zaliczania wyzwań, które odczuwalnie ulepszają mechaniki rozgrywki;
- niezliczone możliwości personalizacji stroju, różdżki, miotły i swojego Pokoju Życzeń;
- mnóstwo smaczków i ciekawostek do odkrywania przez fanów uniwersum.
- kiepsko rozwiązany system lootu i ulepszania sprzętu;
- praca kamery podczas lotu na miotle mogłaby być lepsza;
- animacje twarzy niektórych NPC, zwłaszcza uczniów, wyraźnie różnią się jakością od tego, co prezentują główni bohaterowie historii.
Piszę bardziej jako mugol niż potteromaniak, bo 20 lat temu jakoś nie dałem się porwać temu „szaleństwu”. Nie czekałem o północy pod księgarnią czy kinem na premierę kolejnych części – ale po zagraniu w Hogwarts Legacy trochę jednak żałuję, że przegapiłem potteromanię. Dziedzictwo Hogwartu zauroczyło mnie bowiem kompletnie, jakby rzucając na mnie swoje najpotężniejsze zaklęcie! Bo nie będę nikogo czarował, że znane i rewelacyjnie odtworzone uniwersum nie robi tu połowy roboty. Możliwość wsiąknięcia w ten baśniowy świat, wzięcia udziału w tych samych lekcjach, wyprawach i myszkowaniu nocą po tej samej szkole, co Harry, Ron i Hermiona, działa jak magnes i nie pozwala oderwać się od konsoli.
A jak ktoś jest wyjątkowo odporny na tę magię, na nieco infantylne, baśniowe uniwersa, na umowną, bezkrwawą przemoc w walkach i przystępność, czyli jednym zdaniem – bliżej mu do Dursleyów – otrzyma całkiem poprawny open world, który wygląda i brzmi jak kolejna filmowa superprodukcja o Harrym Potterze. Taką klasyczną grę z otwartym światem, jego znanymi od dawna mechanikami i nawet paroma notorycznymi wadami. Bardzo podobną do Horizon Forbidden West, tyle że chyba z nieco ciekawszą fabułą, zwłaszcza biorąc pod uwagę dodatkowy wątek poboczny. Hogwarts Legacy nie przeprowadza żadnych gameplayowych rewolucji, nie szuka swojej drogi, ale znane mechaniki bardzo pomysłowo integruje ze światem gry, co na pewno pomaga budować klimat.
Przykłady? Liczne zakładki menu to strony księgi – przewodnika po Hogwarcie, jaki dostajemy na początku zabawy. Szybka podróż? Oczywiście, ale nie dzięki devom chcącym usprawnić rozgrywkę, tylko przez sieć Fiuu! „Wiedźmiński wzrok” ujawniający ślady podczas tropienia i interaktywne przedmioty w okolicy? Jak najbardziej, ale wyłącznie po użyciu czaru Revelio! Znana od dawna magia Hogwartu, a tu dołączona do rozgrywki jakby „w komplecie” do gry, znakomicie pomaga w odbiorze kolejnego sandboksa ze znacznikami na mapie, przy okazji maskując parę drobnych wad.
Hogwart jak żywy
Z drugiej strony książkowej magii bardzo pomogli graficy i projektanci lokacji. Wszystko tu wygląda jak w filmie. Hogwart jest ogromny! Zachwyca majestatycznością i ilością detali! Schody przesuwają się na naszych oczach, każdy portret jest „żywy”, po korytarzach suną duchy, sale i pokoiki wypełnione są szpargałami i przeróżnymi detalami, niektóre obiekty „żyją” lub są interaktywne. Wszędzie czekają jakieś zagadki środowiskowe do rozwiązania, ukryte przejścia i zagubione strony przewodnika zdradzające informacje o tym uniwersum.
Przyjdzie nam więc wybrać różdżkę u Ollivandera, przesadzać wyjącą mandragorę, warzyć eliksiry, pojedynkować się na zajęciach obrony przed czarną magią, uczyć latania na miotle, skradać nocą do sekcji ksiąg zakazanych w bibliotece i... mógłbym długo wyliczać, co jeszcze. Budynek Hogwartu z jego znajdźkami, misjami i zagadkami ogólnie dałby radę istnieć jako osobna gra, a to przecież dopiero jeden z jej elementów! Za nim jest oczywiście Zakazany Las i przeurocza wioska Hogsmeade oraz ogromna przestrzeń klimatycznych szkockich Highlands.
Ilekroć nasz bohater zawita do jakieś osady, mówi, że jest tam jak w bajce, którą czytał. I ma sto procent racji! Świat Hogwarts Legacy z tymi baśniowymi chatkami, ruinami zamczysk i twierdz, samotnymi wieżami, mgłą w lesie, bagnami, jeziorami, łąkami i wybrzeżem prezentuje się tak zjawiskowo, że z miejsca chciałoby się tam zamieszkać. W dodatku zmieniają się pory roku. Po zielonym lecie wszystko robi się rudo-pomarańczowe, a potem krainę przysypuje śnieg, w Hogwarcie i Hogsmeade pojawiają się choinki – naprawdę, nie sposób stwierdzić, kiedy uniwersum gry wygląda najlepiej.
I wszędzie czekają zagadki środowiskowe, znajdźki, ktoś zlecający zadanie poboczne, przydrożny kupiec, obozy bandytów, siedliska zwierząt, a najwięksi fani Pottera z pewnością wypatrzą tu mnóstwo ciekawostek i nawiązań do rzeczy znanych z książek i filmów. Zdradzę, że w bibliotece jest nawet uczennica, która robi nam quiz ze szczegółowej wiedzy o tym uniwersum! Co więcej, do odkrywania sekretów otwartego świata zachęcają tu aż cztery wątki fabularne – jeden główny i trzy stojące gdzieś pomiędzy pierwszoplanową opowieścią a pobocznymi historiami.
Z wielką mocą wiąże się wielka odpowiedzialność
Tą właściwą osią fabularną jest oczywiście nasza historia – głównego bohatera, który trafia do Hogwartu już jako nieco starszy uczeń, od razu na piąty rok zajęć. Wykazuje podatność do władania potężną, starożytną magią, ukrywaną od dawna, a pech chce, że do źródeł tejże magii pragnie się dostać również złowrogi goblin Ranrok do spółki z pewnym czarnoksiężnikiem. A jak wiadomo „z wielką mocą wiąże się wielka odpowiedzialność”, więc nie dość, że musimy przygotować się do przyjęcia tej magii w serii prób, to jeszcze nadrabiać materiał w szkole i ścigać się z Ranrokiem w dotarciu do źródeł prastarej mocy.
Rozłożona na około 20 godzin opowieść ma swoje słabsze momenty, zwłaszcza w połowie, gdy ważny etap okazuje się recyclingiem poprzedniego, ale na szczęście potem wszystko wraca do normy. Na pierwszy plan wysuwa się dawna, odkrywana stopniowo historia niejakiej Izydory, która nie tylko ciekawi aż do końca, ale i uświadamia naszemu bohaterowi, co może go czekać. Dzięki temu jest w tym wątku nieco więcej głębi niż tylko konieczność pokonania kolejnego arcywroga w kolejnej grze. Dostajemy w nim też najbardziej niezwykłe i oryginalne zadanie w całym Hogwarts Legacy, którego na szczęście nie pokazują zwiastuny, bo nawet jeden kadr byłby tu dużym spoilerem.