autor: Przemysław Zamęcki
Recenzja gry Gears 5 – tryby w maszynie wskakują na swoje miejsce
Lubimy, kiedy twórcy wyciągają wnioski ze swoich potknięć. Gears 5 porzuca harcerską otoczkę wyprawy bandy wymoczków z poprzedniej odsłony i serwuje nam „twarde kino akcji”.
Marcus Fenix to żołnierz legenda, który próbował ratować kampanię w Gears of War 4. Tylko dzięki jego obecności przez większą część zabawy dało się wytrzymać kiepskie dowcipy jego syna JD i spółki. Nie wiem, co sobie myśleli twórcy z The Coalition, kreując bohaterów tak miałkich w porównaniu z weteranami z pierwszej trylogii, ale wiem, że z tamtej wpadki wyciągnęli odpowiednie wnioski, bo Gears 5 to krok we właściwym kierunku. Te same postacie w końcu nabrały charakteru na tyle, że nawet brak Marcusa przez zdecydowaną większość gry kompletnie nie przeszkadza w osiągnięciu prawdziwego stanu zen.
Ciąg dalszy koszmaru
- bardzo dobra kampania, często odwołująca się do pierwszej trylogii;
- bohaterowie przestali być kompanią wymoczków;
- odświeżenie formuły poprzez dołożenie quasi-otwartych etapów w II i III akcie;
- dodanie nowych umiejętności Jackowi;
- jak zawsze świetnie przygotowane tryby wieloosobowe – zarówno PvE, jak i PvP;
- muzyka Ramina Djawadiego.
- niewykorzystany do końca potencjał otwartych etapów w kampanii;
- trochę zagmatwana formuła odblokowywania nowych rzeczy w multiplayerze;
- raz czy dwa zacinająca się animacja w cut-scenkach.
Choć słowo wojna wypadło z oficjalnego tytułu gry, konflikt z tzw. Szarańczą trwa w najlepsze. Poczwary kierowane wolą swej królowej rozpanoszyły się na całej planecie, a w miastach toczone są regularne walki. Wygraną ludzkości może zapewnić tylko ponowne uruchomienie Młota Świtu, czyli potężnej broni energetycznej umieszczonej na orbicie. To główna oś kampanii nowych Gearsów, zaraz obok próby rozwikłania tajemnicy pochodzenia Kait i jej matki.
Jeżeli Gears 5 będzie Waszym pierwszym podejściem do serii, zdecydowanie polecam jednak wstrzymanie się chwilę i ukończenie najpierw przynajmniej części czwartej. Fabuły obu tych produkcji są ze sobą ściśle powiązane, a „piątka” rozpoczyna się tuż po zakończeniu poprzedniej odsłony cyklu. Wprawdzie twórcy przytomnie umieścili w menu dwa filmiki prezentujące pobieżnie to, co wydarzyło się zarówno w Gears of War 4, jak i w pozostałych grach z serii, ale nie ma to jak organoleptyczne, osobiste doświadczenie. Tym bardziej że nawet w wersji na Xboksa tytuł ten można kupić dosłownie za grosze.
Trudno raczej oczekiwać chwytającej za serce, pasjonującej opowieści w zwykłej strzelance, w której najważniejszym elementem jest samo naciskanie spustu. O historii w grze mogę jednak powiedzieć, że jest satysfakcjonująca. Dość prosta, żołnierska, a jednocześnie na tyle tajemnicza, że z przyjemnością się w nią zagłębia. Pod koniec zabawy pojawia się nawet pewien wybór moralny, z którym twórcy będą musieli sobie jakoś poradzić w części szóstej. A ta wyjdzie na pewno, bo opowieść kończy się lekkim cliffhangerem.
Wielkie, puste lokacje
W kampanii, bawiąc się w pojedynkę, wcielamy się w dwie postacie. W pierwszym akcie jest to JD, syn Marcusa Fenixa i główny bohater poprzedniej części. W drugim akcie pałeczkę (już do samego końca) przejmuje Kait. Zmienia się też od tego momentu podejście serii do sposobu rozgrywki. Przy czym nie mam tu na myśli mechaniki starć z przeciwnikami. Gears 5 to taki sam cover shooter jak pozostałe odsłony cyklu, pojawiają się jednak duże, otwarte lokacje, po których podróżujemy żaglowymi saniami.
Z jednej strony to na pewno jakieś urozmaicenie zabawy i przełamanie ograniczeń związanych z korytarzową rozgrywką. Z drugiej – niewykorzystany potencjał i pomysł, który w gruncie rzeczy sprowadza się do tego, że teraz musimy „doszlusować” w jakieś miejsce, zanim zaczniemy w nim tradycyjną rozwałkę. Podkreślam, że rozwałkę w fantastycznym wykonaniu, niemniej wydaje mi się, że samo przemieszczanie się po tych quasi-otwartych lokacjach można by uczynić ciekawszym, bardziej interaktywnym.
Hit the road Jack
Tak naprawdę największą zmianą w rozgrywce okazuje się uczynienie lewitującego wokół drużyny robocika czymś więcej niż odźwiernym. Bo do tej pory głównie tym był nasz mechaniczny towarzysz. Natomiast teraz możemy nauczyć go kilku pożytecznych sztuczek, zaczynając od aportowania porozrzucanej po lokacjach broni, przez umiejętność czasowego maskowania całego oddziału, aż po możliwość stawiania bariery, od której odbija się nadlatujący ołów. Stopniowe ulepszanie Jacka ma istotny wpływ na jakość zabawy i nie jest to li tylko niepotrzebny dodatek do wykorzystania w kilku oskryptowanych miejscach.
Coraz potężniejszy Jack to pełnoprawny członek oddziału. Co więcej, w przypadku rozgrywki kooperacyjnej jeden z graczy może wcielić się w robota, penetrując pole bitwy z zupełnie nowej perspektywy. Rozwijanie umiejętności urządzenia odbywa się w systemie kilku prostych drzewek technologicznych, zapełnianych znajdowanymi w świecie przedstawionym komponentami. Bardzo fajny i dobrze zrealizowany pomysł.