Recenzja gry Assassin's Creed Odyssey – zamach na tron Wiedźmina 3
Zrobiwszy udane przymiarki z AC Origins, Ubisoft posłał wszystkie swoje siły do boju z rozkazem: „Zróbcie mi pogromcę Wiedźmina 3!”. Ze starcia z polskim RPG Assassin’s Creed Odyssey nie wychodzi zwycięsko – ale i tak wraca z niego z tarczą.
- monumentalna rekonstrukcja starożytnej Grecji – z pierwszorzędnym klimatem, piękną oprawą i kapitalną muzyką;
- absorbująca eksploracja, w której różne elementy gry sprytnie się przenikają;
- przyjemna mechanika walki, znacznie usprawniona względem AC Origins;
- wciągające zbieranie, wymienianie i ulepszanie ekwipunku;
- główni bohaterowie, których trudno nie polubić;
- opowieść potrafi zaangażować i wzbudzić emocje (dzięki porządnym cut-scenkom)...
- ...ale jest mocno rozciągnięta i zmusza do grindu;
- Ubisoft musi nauczyć się jeszcze paru rzeczy o wyborach, dialogach i romansach w RPG;
- na dłuższą metę brakuje różnorodności w zadaniach i lokacjach;
- niezbyt rozgarnięta sztuczna inteligencja i natrętni najemnicy.
„Ubisoft robi wszystko na jedno kopyto!” „Ich gry w ogóle się nie zmieniają!” „Nic, tylko odcinają kupony”. Są na sali osoby, którym zdarzyło się wypowiedzieć podobne słowa pod adresem francuskiego giganta? Oczywiście, że są, pełno ich w każdym zakątku internetu. Ubiegłoroczne Assassin’s Creed Origins było dobrą okazją, by zweryfikować poglądy i dać się przekonać, że nawet Ubisoft może zdobyć się na radykalne zmiany w sprawdzonej formule gry – ale na pewno wielu wciąż kręci nosem na politykę Francuzów. Teraz „narzegraczy” zdeterminowanych, by bronić swego przekonania o stagnacji panującej wśród gier tej firmy, czeka jeszcze jedna ciężka próba – Assassin’s Creed Odyssey jest kolejnym mocnym ciosem w uświęcone tradycje, na których dotąd wyrastały ubisoftowe gry.
Krótka piłka – Odyssey to już pełnoprawne RPG. Zwyczajnie i po prostu. A przynajmniej tak pełnoprawne, jak pełnoprawnym reprezentantem tego gatunku jest Wiedźmin 3. Począwszy od poziomu złożoności rozwoju postaci, przez model zarządzania ekwipunkiem, po stopień rozgałęzienia dialogów i fabularną głębię zadań – w każdym z tych obszarów Ubisoft starał się jak najwierniej podążyć ścieżką wytyczoną przez CD Projekt RED. Z jakim skutkiem – to już osobna kwestia, którą omówimy za moment. Największa różnica tkwi w rozłożeniu akcentów.
Wiedźmin 3 posłużył się otwartym światem jako tłem dla opowiedzenia angażującej historii. AC Odyssey, choć też ma fabułę, której wcale nie musi się wstydzić, pozostało wierne sandboksowym wzorcom – to piaskownica, w której główna linia fabularna jest tylko jedną z wielu aktywności do wyboru. Kojarzy się Wam to z czymś? Otóż to, nowy „Asasyn” okazuje się na pewnych płaszczyznach zaskakująco podobny do Skyrima – i Ubisoft wyszedłby na tym lepiej, gdyby od początku do końca czerpał z gry Bethesdy (zwłaszcza w zakresie swobody eksploracji), zamiast próbować robić jednocześnie i naśladowcę Wiedźmina 3, i erpegowy sandbox totalny.
AKTUALIZACJA (5.10.2018 r.)
Podkręciwszy ilość czasu spędzonego z AC Odyssey do ok. 60 godzin i ukończywszy główną linię fabularną, czuję się gotowy na wydanie finalnego werdyktu.
Wprawdzie pod koniec opowieści o rodzinie Aleksiosa/Kassandry zacząłem wreszcie odczuwać długo oczekiwane konsekwencje swoich wyborów, ale w ostatecznym rozrachunku finał okazał się rozczarowujący, bo... wcale nie był finałem. By zobaczyć „prawdziwe zakończenie”, musiałbym jeszcze dokończyć zbieranie artefaktów Pierwszej Cywilizacji i czyszczenie listy czcicieli – innymi słowy: grindować przez dalsze 15–20 godzin.
No cóż, Ubisoft zrobił grę-usługę z prawdziwego zdarzenia. To tytuł, od którego gracze nie odejdą tygodniami, pochłonięci wbijaniem poziomów i mozolnym odkrywaniem kolejnych fragmentów fabuły. Nie miałbym nic przeciwko temu, gdyby cała zawartość AC Odyssey była świeża, dopieszczona i niepowtarzalna. Niestety, taka nie jest. Zadania, najemnicy, podboje, forty, czciciele i inne atrakcje potrafią doskonale bawić przez 20–30 godzin – ale nie przez 50+. Oczywiście problem mogłoby zniwelować rozbite w czasie, oszczędne dawkowanie sobie Odysei... albo sięgnięcie do portfela i mikrotransakcyjne przyspieszenie „levelowania”. Jednak ani pierwszego rozwiązania, ani tym bardziej drugiego nie sposób uznać za zadowalające.
Podsumowując, Ubisoft stworzył bardzo dobrą grę, lecz popełnił błąd, próbując zmusić graczy do spędzenia w niej jak najdłuższego czasu. Gdyby zdecydował się chociaż trochę złagodzić panujący tu poziomowy rygor (wystarczyłoby zmienić balans różnych cyferek), z czystym sumieniem dodałbym pół oczka do oceny. Dla mnie AC Odyssey to powtórka ze Śródziemia: Cienia wojny – i jako taką polecam tę pozycję głównie osobom, które mają niezachwianą pewność, że są gotowe oddać jej niemały wycinek swojego życia.

Nie sądziliście chyba, że w grze o starożytnej Grecji zabraknie igrzysk olimpijskich? Szkoda, że nasz udział w nich ogranicza się do pankracjonu (walki wręcz).
Najlepsze wakacje w Grecji ever
Skala tej gry jest absolutnie porażająca. Ubisoft zrekonstruował prawie cały obszar starożytnej Grecji – od Macedonii na północy po Kretę na południu, od Kefalonii na zachodzie po Samos na wschodzie. Oczywiście wszystko jest odpowiednio przeskalowane, ale i tak zostajemy rzuceni na gigantyczny obszar, zapełniony niezliczonymi miastami, wioskami, świątyniami, ruinami, fortami, portami i innymi lokacjami, między którymi podróżujemy pieszo, konno lub na statku. Oczywiście w każdym z tych miejsc jest coś do roboty. Grecy chętnie zlecają bohaterowi (lub bohaterce – na początku przygody wybieramy jedną z dwojga grywalnych postaci) zadania poboczne, na tablicach ogłoszeń zawsze wiszą jakieś małe sprawy do załatwienia, a każda odkryta atrakcja kusi skarbami (nierzadko strzeżonymi) do zdobycia.
Co tu dużo mówić – w pierwszych godzinach AC Odyssey jest jednym z najlepszych eksploracyjnych doświadczeń, z jakimi kiedykolwiek miałem do czynienia w grach. Rzecz jasna duża w tym zasługa samej Grecji. Ubisoft wykonał tytaniczną pracę, budując z pietyzmem ten bezkres starożytnego świata i przesycając go jedyną w swoim rodzaju atmosferą. Na każdym kroku widać, że deweloper poprzedził tworzenie gry tygodniami studiów historycznych, by umieścić na mapie autentyczne miejsca i zaludnić ją prawdziwymi postaciami, nie zapominając przy tym o wszystkich zjawiskach charakterystycznych dla cywilizacji sprzed prawie dwóch i pół tysiąca lat (choć pewne rzeczy zostały oczywiście nagięte do konwencji opowieści o asasynach i templariuszach). A jaka towarzyszy temu wszystkiemu muzyka! Jakie widoki! Doprawdy, biuro podróży Ubisoft znowu pozamiatało.

Marzyła Wam się popijawa ze starożytnymi filozofami i dramaturgami? Jeśli tak, to Ubisoft spełnił Wasze sny.
Zwiedzanie starożytnej Grecji jest tym bardziej wciągające, że różne elementy gry wzajemnie się przenikają w trakcie eksploracji. Oto przykład. Otrzymawszy od buntowników list z prośbą o pomoc, płyniesz na wyspę Mykonos. W toku wykonywania lokalnych zadań dowiadujesz się, że władzę, przeciw której występują rebelianci, sprawuje czciciel – jeden z kilkudziesięciu członków kultu Kosmosa (to kolebka późniejszego Zakonu), których eliminowanie jest jedną z głównych aktywności w Odysei, a także sposobem na odblokowywanie coraz potężniejszych umiejętności postaci.
Przy okazji, plądrując forty, zabijając żołnierzy i niszcząc zapasy, obniżasz siłę regionu, przygotowując go na podbój, tj. spektakularną bitwę, po której Sparta odbierze Atenom kontrolę nad tym terenem (akcja gry toczy się w trakcie wojny peloponeskiej). Do tego wszystkiego dochodzą jeszcze najemnicy. My sami wcielamy się w jednego z nich i powoli awansujemy w ich hierarchii, a jednocześnie jej członkowie polują na nas, jeśli władze wyznaczą cenę za naszą głowę. Im więcej przestępstw popełnimy (kradzieży lub zabójstw), tym bardziej zawzięte będą łowy na naszego bohatera. Słowem, trudno narzekać na nudę.
ILE JEST W TYM WSZYSTKIM MITOLOGII?

Walka z Meduzą, którą Ubisoft pochwalił się w jednym z przedpremierowych zapisów rozgrywki, zrodziła obawy, że tym razem Francuzi nie wykażą się takim przywiązaniem do historii jak dotychczas i nawrzucają nadprzyrodzonych elementów do starożytnego świata. Na szczęście nic takiego nie nastąpiło. Oczywiście mitologicznych nawiązań jest tu cała masa, bo bohater(ka) obraca się wśród ludzi, którzy lękają się gniewu Zeusa i wierzą w resztę greckiego panteonu, a sprawy takie jak pojedynek Tezeusza z Minotaurem traktują zupełnie serio. Jednak „fizycznej” manifestacji mitów jest bardzo mało – co najwyżej w ramach endgame’u można zmierzyć się z kilkoma legendarnymi bestiami (których istnienie jest tłumaczone działaniem artefaktów Pierwszej Cywilizacji).