Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Final Fantasy XIV: Stormblood Recenzja gry

Recenzja gry 5 lipca 2017, 16:30

Recenzja gry Final Fantasy XIV: Stormblood – fabuła godna „siódemki”

Niedawno zadebiutowało najnowsze rozszerzenie do sieciowego Final Fantasy XIV od Square Enix, zatytułowane Stormblood. Przekonajmy się, czy dwie nowe klasy oraz kontynuacja fabuły są warte 35 euro.

Recenzja powstała na bazie wersji PC. Dotyczy również wersji PS4

PLUSY:
  1. świetna warstwa fabularna;
  2. dziesięć nowych poziomów do wbicia;
  3. dwie odmienne klasy postaci;
  4. trudni przeciwnicy w dungeonach i zmiany w PvP;
  5. barwne lokacje, zupełnie inne od dotychczas dostępnych;
  6. jeden z najciekawszych soundtracków w gatunku.
MINUSY:
  1. przede wszystkim dla fanów;
  2. mało satysfakcjonujące pływanie i nurkowanie;
  3. brakuje czegoś rewolucyjnego.

Witajcie, Wojownicy Światła. Dzisiaj będziemy kontynuować przygodę, która (pełnoprawnie) rozpoczęła się w 2013 roku. Na początku musieliśmy uratować świat Eorzea przez zapędami imperium Garlean. W 2015 roku dodatek Heavensward wprowadził do fabuły smoki, przed którymi również trzeba było się bronić. Teraz mamy rok 2017 i twórcy postanowili, że bohaterowie mogą sami poprowadzić ofensywę. A wiadomo, że najlepszą obroną jest atak.

Stormblood to najnowsze rozszerzenie do Final Fantasy XIV: A Realm Reborn. Dokonuje pewnego rodzaju rewolucji w serii, bowiem fabularnie zrywa z utartym schematem, obecnym w grze od 4 lat. Zamiast reagować na wydarzenia, bierzemy los w swoje ręce i wszczynamy bunt przeciwko imperium Garlean. Do odbicia mamy znajdujące się na wschodzie miasta Ala Mhigo oraz Doma, które od wielu lat kontrolowane są przez imperatora Varisa zos Galvusa. Nie on jednak jest naszym głównym przeciwnikiem – podczas zabawy wielokrotnie mierzymy się z jego synem, Zenosem yae Galvusem.

Z przyjemnością powiedziałbym coś więcej, ale nie chcę nikomu popsuć zabawy. Sukces Final Fantasy XIV opiera się w dużej mierze właśnie na fabule. Zdradzanie jej elementów pozbawi Was radości z odkrywania wielu smaczków zawartych w głównym scenariuszu. Spokojnie, nie zabraknie zwrotów akcji, melodramatycznych wątków oraz powrotu kilku znanych postaci. Podczas gry niejednokrotnie miałem wrażenie, że uczestniczę w jakimś serialu – i to trwającym ponad 40 godzin. Śmiem nawet twierdzić, że dodatek oferuje jedną z najlepszych historii w całej serii Final Fantasy. Tak, najnowsze rozszerzenie pełne jest wzruszających i tragicznych momentów, które przyrównać mogę jedynie do śmierci Aeris z Final Fantasy VII.

Scenariusz jest mocną stroną dodatku

Niezależnie od powyższych wywodów na temat fabularnego kunsztu omawianego dodatku nie mogę jednak zataić przed Wami pewnej wady. Otóż, chcąc cieszyć się scenariuszem rozszerzenia, trzeba przejść podstawkę oraz Heavensward. Nie tylko dlatego, że historie te są ze sobą powiązane i bez znajomości motywów niektórych postaci zwyczajnie nie połapiemy się w całości. Przejście fabuły wymusza na nas również sama gra. Nie można uczestniczyć w przygodzie, jaką oferuje Stormblood, jeśli nie zaliczy się poprzednich opowieści.

Takie rozwiązanie jest normalne i w zasadzie nie ma się czemu dziwić. Niemniej początkujący, dla których będzie to pierwszy kontakt z Final Fantasy XIV, mogą się zniechęcić. Czeka ich bowiem wiele godzin grania i wykonywania sporej liczby zadań. Nie chodzi tu nawet o próg poziomowy (nowy dodatek rozpoczyna się od 60 levelu), tylko o odblokowanie wszystkich elementów i rozwinięcie historii. Twórcy udostępnili wprawdzie drogę na skróty, ale jest ona odpłatna. Polecam zatem zacisnąć zęby i poświęcić się, bowiem fabuła Wam to wynagrodzi.

Przerywniki filmowe robią wrażenie.

Niestety, dodatek równocześnie cierpi na przypadłość każdego kolejnego Final Fantasy. O ile główna protagonistka rozszerzenia, Lyse, zasługuje na uwagę graczy, tak sporo pozostałych postaci ma typowe problemy emocjonalne. W efekcie momentami odnosi się wrażenie, że reprezentują one młodzieżową subkulturę emo – na szczęście takich momentów nie ma aż tak wiele. Innym problemem Stormblood jest fakt, że zadania spoza głównego scenariusza są słabe. O ile misje fabularne serwują zróżnicowane wyzwania, budzą emocje oraz mają pewien poziom trudności, tak wszystkie pozostałe okazują się typowymi „przynieś, wynieś, pozamiataj”.

Na początku się tego nie dostrzega, ale z czasem rzeczywiście staje się to irytujące. Dodatek zwiększa maksymalny poziom z 60 do 70. Przy rozwijaniu pierwszej postaci koncentrujemy się na głównym scenariuszu, wiec nie ma problemu. „Ekspiąc” jednak kolejne klasy, zaczynamy zgrzytać zębami, bowiem cały czar pryska. Na szczęście twórcy postarali się rozwinąć dungeony, triale oraz PvP, dzięki którym żmudny proces wbijania kolejnych leveli nie jest aż tak uciążliwy.

Kugane to baza operacyjna tego dodatku.

PvP w końcu sprawia satysfakcję

Stormblood odchodzi od przyjętego w tym MMORPG schematu „atakuj, ruszaj się”. Zamiast tego wyzwania PvE wymagają od tanków więcej uwagi, a od pozostałych członków drużyny zwiększonej koordynacji. Niestety, rajdy nie zostały jeszcze otwarte, więc nie miałem okazji sprawdzić, czy zdają egzamin. Liznąłem jednak potyczek między graczami i przyznaję, że po raz pierwszy w całym Final Fantasy XIV jestem wniebowzięty. Deweloperzy dotrzymali słowa, obiecując wzięcie na warsztat PvP. Jaki jest efekt ich pracy? W końcu mamy dynamiczną walkę, która rzeczywiście sprawia satysfakcję. Gracze otrzymali oddzielne paski na zdolności do PvP, które również załapały się na lifting. Dzięki Stormblood potyczki z innymi przestały być sztywne, a ponadto są dobrym sposobem na zdobywanie doświadczenia!

Swoją drogą, nie tylko w PvP przerobiono walkę. Wszystkie klasy (jobs) w Final Fantasy XIV: Stormblood (właściwie w aktualizacji 4.0) załapały się na zmiany. Sporo czarów połączono, a kilka usunięto, dzięki czemu ekran monitora nie jest już w połowie zajęty zdolnościami. Nie oznacza to, że walka została spłycona – nadal oczekuje się od gracza koordynacji ruchowej i zapamiętywania odpowiedniej rotacji umiejętności. Niemniej całość została nieco uproszczona, by początkujący nie przerazili się, że mają do opanowania 30 ataków.

Wskaźniki rzeczywiście spełniają swoje zadanie.

Ponadto wszystkie klasy otrzymały specjalny wskaźnik, związany z ich specjalizacją. Dzięki niemu mogą śledzić ważne informacje dotyczące ich postaci. Już tłumaczę. Nowa klasa w Stormblood, Red Mage, to ciekawa hybryda walcząca na dystans, chociaż czasami wyprowadza ataki w zwarciu przy pomocy rapiera. Korzysta z dwóch rodzajów magii: białej (White) oraz czarnej (Black). Grając tą postacią, należy dbać, by wskaźniki obu typów były na tym samym poziomie – informuje nas o tym czerwony kryształ pośrodku. Dzięki temu nasz Red Mage otrzymuje dostęp do specjalnej zdolności. Warunkiem jest jednak zachowanie równowagi. Każda klasa w Final Fantasy XIV dostała swój własny, indywidualny wskaźnik.

Patryk Manelski

Patryk Manelski

Chciał być informatykiem, potem policjantem, a skończyło się na „dziennikarzeniu” na UŚ. Tam odkrył, że można połączyć pasję do grania z pisaniem. Następnie bytował w kilku redakcjach, próbując przekonać wszystkich, że gry MMO są najlepsze na świecie. Tak trafił do działu publicystyki na GOL-u, gdzie niestrudzenie kontynuuje swoją misję – bez większych sukcesów. W przerwach od walenia z axa hoduje cyfrowe pomidory, bawiąc się w wirtualnego farmera. Nie mając własnego ogródka, zadowala się opieką nad drzewkiem bonsai. Kręci go też jazda na rowerze, zaś czytać lubi mangę i fantastykę. A co najważniejsze, pochodzi z Sosnowca, gdzie zresztą mieszka i z czego jest dumny!

więcej

Recenzja gry Broken Roads - to nie zastąpi ani Fallouta, ani Disco Elysium
Recenzja gry Broken Roads - to nie zastąpi ani Fallouta, ani Disco Elysium

Recenzja gry

Broken Roads miało zjednoczyć pod swoim sztandarem wielbicieli Disco Elysium, Tormenta i pierwszych Falloutów. Założenie było karkołomne, ale nigdy bym nie pomyślał, że ciągnięcie trzech erpegowych srok za ogon może pójść aż tak kiepsko.

Recenzja gry Rise of the Ronin - soczysty system walki w nie najlepszej oprawie
Recenzja gry Rise of the Ronin - soczysty system walki w nie najlepszej oprawie

Recenzja gry

Otwarty świat Rise of the Ronin potrafi wciągnąć, a mocno osadzona w historii i polityce XIX-wiecznej Japonii fabuła zaciekawić. Tym, co zapamiętam z nowej gry studia Team Ninja, jest jednak znakomity system walki, dający masę satysfakcji.

Recenzja gry Dragon's Dogma 2 - RPG w otwartym świecie, który tętni życiem
Recenzja gry Dragon's Dogma 2 - RPG w otwartym świecie, który tętni życiem

Recenzja gry

Czujecie ten podmuch gorąca? To smocze płomienie, w jakich wykuto Dragon’s Dogma 2 – grę, która nie boi się robić rzeczy po swojemu i gdzie najciekawsze przygody czekają na tych, którzy chodzą własnymi drogami. [Tekst recenzji został zaktualizowany.]