autor: Szymon Błaszczyk
Silent Hill Origins - recenzja gry
Zaryzykuję stwierdzenie, że Origins jest najlepszą częścią serii Silent Hill. Gdyby producent dotrzymał słowa i spełnił wszystkie obietnice, jego dzieło otarłoby się o najwyższą notę.
Recenzja powstała na bazie wersji PSP.
Pierwszy wzmianki o Silent Hill Origins trafiły do sieci przeszło półtora roku temu. Punktem przełomowym były targi E3 2006, w trakcie których przedstawiciele koncernu Konami oficjalnie oświadczyli, że zupełnie nowa historia o miasteczku Silent Hill zmierza na PlayStation Portable. Czy warto było czekać? Na tę chwilę nie mam już żadnych wątpliwości, że jak najbardziej tak. Co prawda nie wszystkie obietnice twórców znalazły pokrycie w rzeczywistości, ale element najważniejszy każdego Silent Hilla – mroczny klimat – nie został zniszczony przez przenosiny na mały ekranik. A nie da się ukryć, że to budziło wśród fanów największe obawy. Pozostaje się tylko cieszyć, że zespół Konami podołał zadaniu. Ciche Wzgórze pozbawione atmosfery grozy i niepewności straciłoby duszę. Na szczęście Origins straszy jak za starych dobrych czasów, kiedy prym wiodła konsola PSX, a o takich cudach jak przenośna maszynka do grania o tak potężnych możliwościach nikt nawet nie śnił.
Najnowsza odsłona, której konwersja na PS2 wciąż stoi pod dużym znakiem zapytania, ukazuje wydarzenia poprzedzające pierwszą część serii wydaną jeszcze w poprzedniej dekadzie. Jest to więc prequel. Fabuła opowiada historię kierowcy ciężarówki, Travisa Grady’ego. Czas akcji zostaje umiejscowiony w stosunkowo niedalekiej przeszłości. Travis jest akurat w trakcie wykonywania zlecenia i pędzi na złamanie karku przez gęstą śnieżycę, kiedy zaczyna się dziać coś niedobrego. Otóż bolesne wspomnienia z okresu dzieciństwa opanowują umysł głównego bohatera w najmniej stosownym momencie. Szybko okazuje się, że był to znak zwiastujący koszmar. Potwornie zmęczony Travis w ostatniej chwili zauważa na drodze dziwny kształt przypominający człowieka. Niestety udaje mu się zahamować. Niestety, bo krótko potem popełnia on największy błąd swojego życia – opuszcza ciepłą kabinę ciężarówki i idzie sprawdzić, co to było. Zanim dociera do tajemniczej postaci, spostrzega stojącą nieopodal przerażoną dziewczynkę, która niewiele się namyślając, ucieka. Sumienie nakazuje Grady’iemu za nią pobiec, wplątując się w najbardziej chorą historię, jaka kiedykolwiek przydarzyła się człowiekowi.
Fabuła zawsze była bardzo mocnym punktem serii Silent Hill. Tak mocno trzymającym w napięciu i przewrotnym scenariuszem może się pochwalić niewiele produkcji. W Origins na każdym kroku dochodzi do niespotykanych, wręcz nieprawdopodobnych zdarzeń. Budząc się w miasteczku, doświadczamy strachu, pomimo że wokół nie ma żywej duszy. Powodem takiego odczucia jest unosząca się nad Cichym Wzgórzem przerażająca do szpiku kości mgła. Jest to zarazem znak rozpoznawczy każdej części Silent Hilla. Co prawda na zewnątrz przez praktycznie cały czas jest dosyć jasno, ale nie zmienia to faktu, że gracz po prostu nie jest w stanie pozbyć się uczucia zagrożenia i zamknięcia na obszarze, na którym może nigdy nie stanął żywy człowiek.