
Tales of the Shire: Gra ze świata Władcy Pierścieni Recenzja gry
autor: Sonia Selerska
Nowa gra ze świata Władcy Pierścieni przypomniała mi, że prawdziwy hobbit nigdy się nie spieszy. Recenzja Tales of the Shire
Tales of the Shire jest grą wyczekiwaną – zarówno ze względu na jej przekładaną premierę, jak i fakt, że ukazuje świat Śródziemia w świeży sposób: znacznie spokojniejszy i bardziej pogodny. Do mnie takie przedstawienie tego uniwersum zdecydowanie trafia.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Od razu podkreślam jednak, że Tales of the Shire to typowa gra w stylu cozy – nie mówimy tu o wysokim poziomie trudności czy widowiskowych bataliach, więc jeśli jest to dla Was wyznacznik jakości tytułu, nasze odczucia mogą być bardzo odmienne. Jeżeli jednak jesteście gotowi na relaks w nowej, angażującej formie, staniecie przed naprawdę zbalansowaną kompozycją jej smaków i aromatów, przyprawionych malowniczymi widokami. Dodam jeszcze, że grałam na komputerze przy pomocy pada, co poza przetestowaniem owej możliwości pozwoliło mi wczuć się w leniwy klimat hobbickiego życia. Jako że serdecznie polecam zapoznanie się z tą pozycją, nie znajdziecie w poniższym tekście poważnych spoilerów, zwłaszcza tych dotyczących dalszych etapów rozgrywki.
Zostań pociesznym hobbitem
Jest ciepłe lato. Pośród śpiewu ptaków i szumu liści możesz uciąć sobie drzemkę... do czasu, aż pewien dostojny czarodziej nie znajdzie Cię i nie przypomni o Twoim celu – rozpoczęciu życia w Bywater. To w telegraficznym skrócie początek rozgrywki w Tales of the Shire. Warto docenić, że gra od pierwszej sekundy bez reszty wciąga nas w opowieść, już zapowiadając głębię immersyjnego doświadczenia, które nas czeka.
Na tym etapie mamy również okazję stworzyć naszą własną postać. Sam system jest dość prosty, niemniej zadowalający, a garderobę kostiumów możemy rozbudować z czasem. Wpasowuje się to mimo wszystko w klimat settingu – wszyscy nasi bohaterowie przypominają komiczne, małe gnomy, a wodze fantazji możemy popuścić na przykład... przy okazji wyboru ich charakterystycznych fryzur na stopach. To zabawne dodatki, które cieszą. Jedyne, co mnie rozczarowało, to niezrozumiałe ograniczenie palety kolorów, na przykład przy wyborze włosów.
W tym momencie muszę poruszyć kwestię estetyki całej gry. Wybrany przez twórców styl graficzny jest dość prosty, barwny i bajkowy. Po pierwszych zwiastunach zauważyłam w sieci narzekania wielu osób, jednak mnie w trakcie rozgrywki grafika wydała się absolutnie pasująca do całokształtu tytułu. Widoczki są naprawdę urocze, hobbity pocieszne, a animacje proste, czym produkcja ta przypomina wiele innych dzieł stawiających na kojącą atmosferę. Świat Tolkiena zdążył na poletku growym zostać opakowany w kilka wizualnych koszmarków, ale zupełnie nie uważam, że to kolejny z nich. Zdarzają się wprawdzie pewne glitche, związane z przenikającymi modelami, jednak w szerszej perspektywie całość naprawdę pozwala zatopić się w przedstawianej fantazji.
To świat, w który warto uwierzyć
Przygoda w Tales of the Shire jest podzielona na pory roku oraz mijające bez związku z naszymi akcjami dni, trwające ok. 30–40 minut czasu rzeczywistego (w zależności między innymi od tego, kiedy położymy się spać). Osobiście nierzadko mam problem z pozycjami narzucającymi presję czasu, ponieważ psuje mi to ten beztroski klimat przytulnego grania, jednak w tym przypadku zostało to naprawdę dobrze przemyślane.
Uciekający czas zupełnie nie odbiera możliwości wykonywania fabularnych zadań, wpływając przede wszystkim na dostępność pozyskiwanych zasobów czy rytm dnia innych mieszkańców okolicy. Zmieniająca się pogoda, poza wizualnym zróżnicowaniem, oddziałuje także na funkcjonowanie naszego hobbita – np. odciążając go z konieczności podlewania roślin w trakcie deszczu. W każdym momencie samo spojrzenie na niebo daje wystarczający wgląd w to, jak wiele zostało nam czasu, zanim powinniśmy wrócić do domu.
Naprawdę łatwo rozplanować sobie cele do osiągnięcia w tym stałym rytmie, zawsze znajdując przy tym chwilę na nieoczekiwane atrakcje w otwartym świecie. Sprawdza się to doskonale w przypadku takich tytułów jak ten, w których z zasady nie staramy się spieszyć i do których powinniśmy wracać na dłuższe czy krótsze sesje przez wiele dni.
Historia pewnego sąsiedztwa
Unikając przesadnych spoilerów, jestem także sporą fanką otoczki fabularnej Tales of the Shire. Nie spodziewajcie się tu melodramatycznych zwrotów akcji i walki ze złem zagrażającym wszechświatowi, jednak snuta w grze opowieść naprawdę się sprawdza.
Przyziemna historia o problemach i radościach małej, zamkniętej społeczności pozostawia nas z wrażeniem właśnie tego – swojskich, sąsiedzkich zawirowań. Są tu kłótnie o mąkę i nostalgiczne wspominki, przedstawiane przez zgraję dość przerysowanych postaci: od miłej, acz stanowczej gospodyni, przez sprzedawcę krętacza, po ekscentrycznego starego rybaka. Dialogi, tytuły czy opisy zostały podane w stylu, który od razu kojarzy się z hobbitami i wywołuje uśmiech na twarzy oraz naprawdę daje radę nawet w polskiej wersji językowej (mimo że wyłapałam kilka błędów, wydają się stosunkowo nieistotne w ogólnym rozrachunku).
W tychże realiach osadzono misje rozwijające fabułę. Stawiają nas w roli typowego outsidera, starającego się zasymilować z nową społecznością i zrozumieć jej bolączki, mające początek na długo przed naszym przyjazdem. W ten sposób gra oferuje rozrywkę osobom w każdym wieku, choć nie sposób nie dostrzec całkiem sporej liczby uciążliwych z czasem zadań w stylu „przynieś, wynieś, pozamiataj”. Niemniej to problem związany z czymś innym niż sama fabuła, co do której naprawdę trudno mieć jakiekolwiek zastrzeżenia. Warto ją poznać, zwłaszcza we własnym tempie.
Tak wiele do zrobienia i... zjedzenia
Rozgrywka w Tales of the Shire najbardziej przypomina mi połączenie Stardew Valley i Animal Crossing w bardziej fabularyzowanym, „erpegowym” wydaniu. Jak już ustaliliśmy, gameplay dzieli się na dni i pory roku, jest fabularnie motywowany przez sąsiedzką opowieść, ale to przede wszystkim rozbudowany farming sim. Chociaż samo uprawianie roślin nie stanowi centralnego punktu naszych poczynań, gra posiada praktycznie wszystkie elementy kojarzone właśnie z tym gatunkiem.
Na pierwszy plan zdecydowanie wysuwa się tu gotowanie, które spaja wszystkie inne systemy. Jest proste do zrozumienia, a przy tym na tyle rozwinięte, by uwzględniać łączenie składników, smaków, tekstur oraz różne metody podawania dań. Sam fakt położenia tak dużego nacisku na ten nieoczywisty w tym gatunku element jest moim zdaniem godny uznania – bo jak wiele znacie gier, które nie są pierwszoosobowymi symulatorami restauracji, a oferują taką możliwość?
Na pochwałę zasługuje także sens, jaki został nadany gotowaniu. Poza byciem sympatyczną minigierką pełni ono funkcję budowania relacji z innymi bohaterami (którzy z wdzięczności za zaspokojenie ich apetytu mogą ofiarować nam prezenty), pretekstu do dekorowania naszych wnętrz, motywacji do zbierania, hodowania i kupowania roślin czy łowienia ryb, a także potrzebnego utrudnienia w ustalaniu planu na każdy dzień. Naprawdę praktycznie każdy z tych elementów da się ostatecznie powiązać z wręcz świętą w Shire instytucją wspólnego jedzenia posiłków.
Wspomniane wszystkie inne możliwości stoją przy tym na równie przyjemnym poziomie. Skoro powołałam się już na Stardew Valley, dodam, że choć jestem naczelnym krytykiem mechaniki łowienia w grach, w Tales of the Shire naprawdę mi ono nie przeszkadzało, oferując większą głębię niż kliknięcie jednego przycisku w odpowiednim momencie. Uprawianie roślin także zostało urozmaicone, np. przez system synergii lokowanych obok siebie sadzonek, jednak nie było dla mnie aż tak wciągające ze względu na alternatywy dla ogrodnictwa – kupowanie czy znajdowanie rosnących w różnych zakątkach mapy składników. Tak pewne zawartości swojej spiżarni osoby jak ja mogą jednak zdecydować się na przyciągający głównie wzrok ogród kwiatowy.
Customizacja naszej nory też okazuje się naprawdę klimatyczna i zaawansowana, dając praktycznie pełną kontrolę nad jej wyglądem – od koloru ścian, podłóg i sufitów po ustawianie dużych mebli i bibelotów. Baza, którą otrzymujemy, nie jest jednak pusta i powinna zadowolić tych, którzy nie mają duszy dekoratora wnętrz.
Praktycznie każdy z tych elementów zostaje wykorzystany w fabularnych misjach, co dobrze obrazuje ich zakres. Fani gier typu cozy szybko odnajdą się w tym zamieszaniu i z pewnością docenią uwagę poświęconą przez twórców nawet małym szczegółom. Trudno uznać to za coś innego niż świetną interpretację podstawowych założeń kojących tytułów.
Wzloty, upadki, potknięcia
W tym wszystkim tkwi jednak chyba największy zarzut, jaki mogę wystosować pod adresem Tales of the Shire – to nierzadko gra, w której czekamy. Zadania wymagające zaproszenia kogoś na posiłek są automatycznie przekładane na następny dzień. Misje, które każą przyrządzić konkretne dania, często zależą od tego, czy w sklepie pojawi się niezbędny produkt, lub zmuszają do czekania, aż dane składniki wyrosną w naszym ogródku, blokując jakąkolwiek możliwość postępu.
Ze względu na system snu możemy, rzecz jasna, realnie przyspieszyć ten proces, jednak w świecie, w którym istnieją mijające pory roku, dość trudno było mi dla mojej własnej wygody marnować te ograniczone możliwości, przez co znalazłam się w dość męczącej sytuacji. Jeśli nie macie cierpliwości, możecie odczuć to nawet bardziej niż ja.
Z drugiej jednak strony chyba na tym to trochę polega i jest to dla nas forma nauki, by korzystać z życia bez pośpiechu – bardzo to hobbickie. Nie mogę być zatem hipokrytką, chwaląc brak presji czasu, by potem krytykować konieczność czekania. Musiałam jednak o tym wspomnieć.
W jaki zatem sposób udało mi się mimo wszystko naprawdę cieszyć Tales of the Shire, również w tych momentach? Korzystając z tego, co gra ma najpiękniejszego do zaoferowania. Na największą pochwałę niezmiennie zasługuje tu bowiem pełna, przemyślana immersja. Interfejs użytkownika jest ograniczony do naprawdę absolutnego minimum. Możemy zatopić się w świecie gry, o czym świadomie wspominam już po raz kolejny, dzięki takim szczegółom jak ptaki pozwalające podążyć wyznaczoną trasą czy szybkie przemierzenie całej mapy, wykorzystując sprint zaanimowany jako ochocze podskoki. Dobra oprawa dźwiękowa jedynie podwyższa poziom całości.
W momentach oczekiwania zawsze możemy też zrobić zakupy kosmetyczne, pozbierać wytworzone przez naturę zasoby, by zapełnić spiżarnię, czy czasem nawet wziąć udział w pobocznych misjach, które przypadły mi do gustu, zwłaszcza te w formie zagadek do rozwiązania. To wszystko składa się naprawdę zrównoważone doświadczenie, którego trudno nie polubić.
Na deszczowe lato i jesienne wieczory
- immersyjny, żywy świat;
- rozbudowane systemy znane z farming simów;
- nieoczywiste, kreatywne wykorzystanie możliwości gotowania;
- dobra polska wersja językowa;
- duża swoboda w zarządzaniu ścieżką rozgrywki;
- zabawna, nastrojowa fabuła;
- przemyślane zastosowanie rytmu dobowego i pór roku.
- skromna liczba kolorów do wyboru w kreatorze postaci;
- misje sprowadzające się do biegania z jednego końca mapy na drugi;
- etapy zmuszające do czekania, mogące wystawić cierpliwość niektórych graczy na próbę.
Chyba przez cały tekst nie ukrywałam tego, jak bardzo podoba mi się Tales of the Shire. To świetna cozy gra z rozmachem, idealnie wykorzystująca materiał źródłowy. Przypadnie do gustu osobom, które szukają rozrywki w tych klimatach – niezależnie od wieku oraz tego, czy kiedykolwiek słyszały nazwisko Tolkiena (o ile to możliwe, by o nim nigdy nie słyszeć).
Nie sądzę, by warto było rozpoczynać czy kończyć tę grę dla fabuły albo dla odhaczenia kolejnej pozycji ze świata Władcy Pierścieni, jednak uważam, że warto ją przejść dla tak dobrze stworzonego klimatu, który – mam nadzieję – oddałam chociaż w małym stopniu.
Sądzę też, że warto było czekać i że akurat w tym przypadku przesunięcie premiery nie powinno być dla nikogo złym omenem, a jedynie świadectwem chęci dopracowania materiału. Ja nie spotkałam tu praktycznie żadnych błędów i miałam naprawdę dużo frajdy z grania, a później pisania tego tekstu. Normalnie uznałabym, że to pozycja lepiej pasująca na jesienne i zimowe wieczory, jednak biorąc pod uwagę zwariowaną pogodę tego lata, myślę, że już w tym momencie to idealna opcja na umilenie sobie deszczowych dni, gdy potrzebujemy odrobiny beztroski. Liczę, że Tales of the Shire zostanie zapamiętane jako kolejny kamień milowy w gatunku, który nie nakłada na nas zbyt dużej presji.