Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 5 listopada 2010, 13:17

autor: Krzysztof Gonciarz

Vanquish - recenzja gry

Vanquish to najsłabsza gra, jaką można zrobić, dysponując tak utalentowanym zespołem jak Hideki Kamiya i Shinji Mikami. Świetne momenty w krótkiej, wtórnej i nudnej produkcji to zbyt mało, żeby zachować kult marki Platinum Games nienaruszonym.

Recenzja powstała na bazie wersji PS3. Dotyczy również wersji X360

Twórcy Bayonetty próbują czegoś komercyjnego. Vanquish to strzelanka zrobiona wyraźnie pod publiczkę, a nie – jak większość dorobku tej firmy – z potrzeby serca i ducha. Jest bardziej przeciętna niż cokolwiek, co wyszło z tego studia. Ale niech o sile tej firmy świadczy fakt, że nawet na tak ubitym polu jest w stanie ugrać swoje: przez cały czas czuć, kto zrobił tę grę.

Tytuł rozpoczyna się od tradycyjnego dla Japończyków długaśnego intra. Jest łysy superłotr, jest bezradny rząd Stanów Zjednoczonych, jest scena z dzieckiem wypuszczającym z ręki balonik tuż przed katastrofą, która pochłania całe miasto. Rosja atakuje USA! Dowodzący najeźdźcami Zajcew stawia ultimatum: kapitulacja w ciągu 24 godzin albo pożoga. Rząd amerykański wysyła kontrofensywę, trochę to ultimatum olewając (scenariusz się do tego paradoksu w żaden sposób nie odnosi). My, wcielając się w bohatera o imieniu Sam, wsuwamy się w supernowoczesny kombinezon bojowy i wspomagamy marines na samym froncie frontu. Przed nami twardzielskie dialogi, japońskie voice-overy i kilka zwrotów akcji, których pewnie nie dostrzeżemy – bo przez większość czasu i tak nie wiemy, o co chodzi.

Oprawa wizualna cechuje się nietypową dla autorów, jasną kolorystyką.

Dziwna fabuła, przyznacie. Dziwna przez swój brak dziwności – mówimy w końcu o firmie, która ostatnio opowiedziała przygody o lubiącej lizaki, wiedźmie fetyszystce zadającej ciosy włosami. Tym razem jest jakoś tak... przyziemnie. Przyziemny futuryzm. I to nie tylko w scenariuszu! Po odpaleniu gry dość szybko zauważamy, że to w miarę przewidywalna strzelanina TPP. W miarę, bo złamana kilkoma smaczkami. Przede wszystkim jest bardzo szybka. Autorzy godzą tu modny od kilku lat system osłon a'la Gears of War z możliwością wykonywania superszybkich wślizgów. Dzięki nim bez skrępowania poruszamy się po całej arenie, o ile nie skończy nam się energia kombinezonu (w takim wypadku trzeba poczekać na regenerację).

To napięcie, jakie wytwarza się pomiędzy „stacjonarną” rozgrywką zza osłon a zasuwaniem po polu bitwy, jest esencją gry i zarazem jedyną cechą ją definiującą. Tempo akcji jest w związku z tym niejednorodne. Przeciwnicy sypią się na nas dziesiątkami, a my sami wpływamy na prędkość akcji: czasem prowadzimy asekuracyjny ogień, czasem przyspieszamy i podjeżdżamy wrogowi pod nos, a czasem (im bardziej zagłębiamy się w grę, tym częściej) polegamy na spowolnieniu czasu. Tak, bullet time nie ominął i Vanquisha – tutaj jednak wyróżnia się przepięknym wykonaniem graficznym (coś jak Witch Time z Bayo).

Przebieg rozgrywki to po prostu cykl potyczek z kolejnymi grupami przeciwników. Przeciwnicy, jak i potyczki, zróżnicowani nie są – dość szybko zaczyna wiać nudą. Sytuacji nie pomaga niewielka ilość rodzajów broni (po półgodzinie widzieliśmy już wszystko). Jedynym, co wyrywa nas z monotonii, są typowe dla Platinum sceny, w których nie wiadomo, gdzie góra, a gdzie dół. Kilka takich przykładów odjechanego level designu trafia się i tutaj: świetna przejażdżka pociągiem, bitwa z gigantycznym (nawet cienie kolosów się chowają) robotem w trzecim akcie, jakieś tam akcje z pomniejszymi bossami – są więc tu sceny, które powodują, że zaczynamy żałować. Żałować, że cała gra nie jest taka.

Tytuł składa się z pięciu rozdziałów, z których każdy – uśredniając – ma jakieś pięć poziomów. W sumie daje to ok. 6-7 godzin realnego czasu gry. Nie sugerujcie się jednak wbudowanym w nią licznikiem, bo nieświadomie, idąc śladem polskiego Call of Juarez, twórcy strzelili sobie w stopę, nie uwzględniając całego czasu spędzonego z padem. Oczywiście gra wciąż jest krótka – rozgrywka wydłuża się przez nieudane podejścia (bo i normalny poziom trudności potrafi dopiec), ale przy odrobinie obcykania da się większość etapów przejechać ekspresowo. Po ukończeniu kampanii można jeszcze zaliczyć szereg dodatkowych wyzwań: taki survival, tyle że do przejścia. Motywacją mają być też rankingi zdobytych punktów dla każdego poziomu z osobna. Jasne.

Czasami przeciwnicy wypuszczają dziesiątki rakiet, a ekranzalewają efekty cząsteczkowe. Mimo to Vanquish nie nawiązujedo „shmupowego” nurtu japońskich gier.

Bardzo dużą zaletą tytułu jest grafika, dopracowana i od strony technologicznej (uwaga posiadacze PlayStation 3 – Platinum zrobiło grę, która DZIAŁA na Waszej konsoli! Pozdrawiam takich jak ja frajerów, którzy zgrzytali zębami na loadingi w menu Bayonetty), i koncepcyjnej. Świetnie wymodelowana i animowana jest zbroja głównego bohatera, nowe detale zauważamy nawet po paru godzinach gry. Zwróćcie uwagę na rewelacyjny sposób, w jaki „budowane” są poszczególne rodzaje broni, kiedy przełączamy się pomiędzy nimi – coś niesamowitego (podobnie wyglądała animacja plastycznych „kostek”, przeciwników z późnej fazy Bayonetty). Super wykonano też niektóre typy wrogów – ogólnie: to naprawdę ładna gra. Zarówno pod względem postaci, jak i otoczenia. To ostatnie mogłyby być bardziej interaktywne, ale w końcu to japońska produkcja: statyczność wygrywa tu z możliwością wystąpienia jakiegoś buga. Stacja kosmiczna, na której toczy się akcja, przypomina trochę pewną lokację z Final Fantasy XIII. Szkoda, że spędzamy tam cały czas trwania gry. W Finalu takich miejsc było kilkanaście. I w każdym z nich przebywałem dłużej niż w tutejszej kampanii.

Zakończenie jest ciekawe, zapowiada kontynuację. Średnio w nią wierzę: myślę, że Vanquish to najsłabsza gra, jaką można zrobić, dysponując tak utalentowanym zespołem jak Hideki Kamiya i Shinji Mikami. Świetne momenty w krótkiej, wtórnej i w sumie nudnej jak flaki z olejem grze to zbyt mało, żeby zachować kult marki Platinum Games nienaruszonym. Może chcieli zrobić swoje Halo, może miała być to próba stworzenia czegoś bardziej komercyjnego, jednak nie wyszło. Gdyby w Polsce były wypożyczalnie gier, warto by było wziąć sobie Vanquisha na jeden wieczór i przetestować go z czystej ciekawości. Być dwie ligi wyżej od Quantum Theory, nie znaczy grać o puchary.

Krzysztof „Lordareon” Gonciarz

PLUSY:

  • świetna grafika;
  • szybka akcja;
  • Platinum Games poskromiło PS3 (po przegranej bitwie o Bayonettę).

MINUSY:

  • krótka;
  • nudna;
  • mało pomysłów na poprowadzenie rozgrywki;
  • pierwszy odcinek serii, której zakończenia możemy nie zobaczyć.
Oceny redaktorów, ekspertów oraz czytelników VIP ?

DalethTichy VIP 2 lipca 2020

(PC) Vanquish to gra strategiczna z fasadą gry akcji typu TPS.

8.0
Vanquish - recenzja gry
Vanquish - recenzja gry

Recenzja gry

Vanquish to najsłabsza gra, jaką można zrobić, dysponując tak utalentowanym zespołem jak Hideki Kamiya i Shinji Mikami. Świetne momenty w krótkiej, wtórnej i nudnej produkcji to zbyt mało, żeby zachować kult marki Platinum Games nienaruszonym.

Recenzja gry Alone in the Dark - tu straszy klimat, nie jumpscare'y
Recenzja gry Alone in the Dark - tu straszy klimat, nie jumpscare'y

Recenzja gry

Alone in the Dark to powrót nieco zapomnianej dziś marki, która 32 lata temu położyła fundamenty pod serie Resident Evil, Silent Hill i cały gatunek survival horrorów. I jest to powrót całkiem udany, przywołujący ducha oryginału we współczesnej formie.

Recenzja gry Outcast: A New Beginning. Dobrze zagrać w grę z otwartym światem bez zbędnych aktywności
Recenzja gry Outcast: A New Beginning. Dobrze zagrać w grę z otwartym światem bez zbędnych aktywności

Recenzja gry

Outcast: A New Beginning jest produkcją „bezpieczną”. Nie jest wybitny, ale też nie ma w nim nic, co by mnie odpychało. Problemy techniczne rzucają się jednak w oczy, a największą wadą tej gry okazuje się wysoka cena.