Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Darkest Dungeon Publicystyka

Publicystyka 8 lutego 2015, 15:52

Testujemy grę Darkest Dungeon - wyzwanie na miarę Dark Souls

Rogaliki, dungeon crawlery, komnatówki… Jak zwał tak zwał. Oto Darkest Dungeon, staroszkolna gra, w której poziom trudności odmierza się „darksoulsami”.

BETA DARKEST DUNGEON W SKRÓCIE:
  1. gra trudna, pełna wyzwań;
  2. mroczny, gotycki klimat;
  3. skomplikowana mechanika;
  4. stresująca, nie tylko dla bohaterów;
  5. interesujący design;
  6. trochę zbyt duża losowość.

Starsi czytelnicy naszego serwisu zapewne przypominają sobie Dreszcz – drukowaną onegdaj w czasopiśmie Razem, a potem dostępną w formie dużej książeczki grę paragrafową, w której naszym zadaniem była eksploracja systemu podziemnych katakumb, pokonanie rezydujących tam stworów i zdobycie jak największych łupów. Taka wyprawa w mroczne czeluście podziemnych korytarzy, w których czaiło się niewypowiedziane zło. Darkest Dungeon firmy Red Hook Studios po kilku godzinach zabawy z wersją dostępną w ramach programu early access, w pewnym sensie mocno przypomina tamten kultowy tytuł, oferując ponadto skomplikowaną mechanikę zahaczającą miejscami o karcianki i szaleństwo rodem z prozy Lovecrafta. Aby ująć to prościej, szykuje się kolejny dungeon crawler, który pod płaszczykiem staroszkolnej ramotki spróbuje sprzedać nam treść zdolną zainteresować przede wszystkim współczesnego gracza.

Fabuła nie jest skomplikowana, bo i taka być wcale nie musi. Oto pod starą rezydencją i w jej okolicach biegną dziesiątki tuneli zamieszkiwanych przez najobrzydliwsze maszkary i bandytów. Wskutek działań ostatniego właściciela posiadłości plugastwo to zaczęło zagrażać światu. Tylko odważni bohaterowie mają szansę zażegnać niebezpieczeństwo, wobec czego pobliskie zrujnowane miasteczko przeżywa najazd żądnych przygód eksploratorów podziemi. Rycerze, magowie, złodzieje, barbarzyńcy i inne indywidua ściągają na miejsce chcąc się wzbogacić i zakosztować sławy. Celem gracza jest zebranie drużyny, zejście do podziemi i po zwycięskim przemarszu przez kolejne komnaty wydostanie się cało na powierzchnię. W dużym uproszczeniu oczywiście, bowiem ten prosty schemat skrywa tak naprawdę dość skomplikowaną mechanikę, z którą chcąc nie chcąc w miarę czynionych postępów trzeba będzie się zapoznać.

Choć grupa składa się tylko z czterech postaci, to w sumie możemy posiadać dziewięciu zwerbowanych bohaterów. Wraz z udaną eksploracją kolejnych podziemi zyskują oni poziomy doświadczenia i nowe umiejętności, dzięki którym ich działania stają się coraz bardziej skuteczne. Werbowane postacie mogą także posiadać dodatkowe walory przydatne im w czasie walki, jak na przykład umiejętność szybkiego wyciągania broni dodająca punkty szybkości czy mniejszą podatność na sytuacje stresowe. Jednocześnie ten sam osobnik może słabiej reagować na różne aktywności związane z poprawą stanu drużyny, pałać niechęcią do wykonywania jakiegoś zadania bądź też charakteryzować się jakimś rodzajem fobii objawiającej się w krytycznych sytuacjach. Ponadto członków naszej ekipy opisują liczne współczynniki min: punkty życia, szybkość, liczba zadawanych obrażeń, unik, zdolność do wykonywania tzw. krytyków, wykrywanie i rozbrajanie pułapek oraz odporności na ogłuszenie czy krwawienie. Herosi posiadają także dwa rodzaje zdolności. Jedne z nich przydatne są w czasie walki, drugie zaś w trakcie obozowania. Niekiedy przyjdzie nam bowiem spędzić więcej czasu w podziemiach, przy czym to gra sama decyduje, w której z wypraw dać nam możliwość odpoczynku.

Poruszanie się po podziemiach może wydać się niektórym osobom nieco udziwnione, ale metoda przyjęta przez twórców sprawdza się przyzwoicie. Otóż czterema bohaterami sterujemy naraz, w czasie rzeczywistym. Idziemy po prostu z lewej strony dwuwymiarowej planszy w prawo, a po drodze napotykamy na różne wydarzenia. Odnajdujemy tajemnicze skrzynie i sakwy, stoły alchemiczne i uchwyty z pochodniami. Należy zaznaczyć, że te ostatnie to bardzo ważna i wręcz niezbędna część ekwipunku. Kiedy świecą jasno, oświetlają teren, dodają otuchy bohaterom i osłabiają wrogów. Kiedy przygasają lub zupełnie gasną, drużyna bardziej się stresuje, wrogie stwory mogą być nieco silniejsze, ale w zamian pozostawiają bardziej wartościowe przedmioty po ich pokonaniu. W trakcie wędrówki oraz walki rozgrywanej w systemie turowym możemy zmieniać miejsce postaci w szeregu, co pozwala na podejmowanie taktycznych decyzji.

Stres jest kluczowym współczynnikiem w Darkest Dungeon. Każdy z bohaterów w trakcie wyprawy denerwuje się, zarówno podczas zwykłego przemierzania korytarzy, jak i w czasie walki, w wyniku otrzymywanych obrażeń. Osiągając maksymalny poziom stresu, osobnik może zacząć działać na własną rękę, zupełnie nieprzewidywalnie, a my utracimy nad nim jakąkolwiek kontrolę. Nawet, jeżeli wydostanie się cało z podziemi, będzie musiał odbyć rekonwalescencję w jednym z miejskich przybytków, co wiąże się z tym, że w trakcie kolejnej wyprawy będzie on niedostępny. Koniecznie przy tej okazji muszę dodać, że śmierć postaci w grze jest permanentna. Nawet wyszkolonego herosa w przypadku śmierci tracimy bezpowrotnie. Co prawda chętnych do wstąpienia w szeregi bohaterów nie brakuje i w miasteczku możemy zapewnić sobie ich stały przypływ, jednak trenowanie delikwenta wymaga czasu, pieniędzy i fantów. Nie siląc się zbytnio na szukanie analogii, przypomina to trochę Cannon Fodder. Podobnie, jak w tym starym tytule studia Sensible Software, możemy zobaczyć cmentarz upamiętniający poległych towarzyszy.

Jak już wspomniałem, walki toczymy w systemie turowym. Kolejność zadawania ciosów zależy od współczynnika szybkości. Nie z każdego miejsca w szeregu da się wykorzystać daną umiejętność bojową, tak więc trzeba zdawać sobie sprawę z tego, że ustawienie postaci i kierowanie się przy tym przede wszystkim wyuczonymi przez nie zdolnościami jest jedyną drogą do sukcesu. Osobiście zastosowana mechanika przypominała mi trochę skomplikowaną grę karcianą, w której zbudowanie zawczasu odpowiedniej talii jest istotnym czynnikiem wpływającym na odniesienie sukcesu. Można co prawda zdać się także na łut szczęścia, ale brak planowania i częstego spoglądania w karty postaci bardzo szybko się na nas zemści. Tym bardziej, że umiejętności jest na tyle dużo, że nawet przedstawiciele tej samej klasy mogą specjalizować się na początku zabawy w czymś zupełnie innym. Planowanie to podstawa.

W trakcie przerw pomiędzy wyprawami zwerbowani przez nas bohaterowie stacjonują w zniszczonym miasteczku oferującym przy okazji różne aktywności. W świątyni czy gospodzie podreperujemy psychikę herosów. Mogą się oni modlić, umartwiać, odpoczywać czy oddać się hazardowi – często skuteczność w jednej z tych sytuacji dyktowana jest zaletami i wadami postaci, o których wspominałem wyżej. W kuźni zwiększymy skuteczność broni, w gildii nauczymy naszych podopiecznych nowych umiejętności. Każdy z tych przybytków w trakcie gry rozbudowujemy poprzez zwiększanie skuteczności w oddziaływaniu na status bohaterów. Wymaga to oczywiście odpowiednich surowców, które własnymi siłami wytaszczymy z tuneli.

Darkest Dungeon od początku niemiłosiernie wciąga. Gra urzeka mrocznym klimatem, który równoważony jest czasem dosyć zabawnymi i kolorowymi projektami stworów zamieszkujących podziemia. Na razie mamy jeszcze do czynienia wersją beta, wobec czego nużyć mogą przeplatające się przez cały czas dwie melodyjki. Nieco frustruje także wysoki poziom trudności, przez co po kilku misjach trudno jest zebrać choćby tych czterech członków drużyny, którzy jeszcze nie postradali wszystkich zmysłów. Autorzy prawdopodobnie cały czas pracują nad zbalansowaniem zabawy; przynajmniej mam taką nadzieję. Rzeczą, która nie przypadła mi do gustu jest zakup ekwipunku przed każdą z misji. Każdy przedmiot kosztuje, a my nie wiemy co akurat w danej misji będzie przydatne. Z początku za każdym razem kupowałem łopatę, która miała pomagać w wykopywaniu skarbów. Przez kilka misji sprzęt okazał się nieprzydatny, bowiem w żadnych z podziemi nie natrafiłem na możliwość jego wykorzystania. Oczywiście w trakcie kolejnej wyprawy, kiedy łopata by się przydała, nie miałem jej ze sobą. Nie byłoby kłopotu, gdyby zakupiony ekwipunek pozostawał u nas w jakieś skrzyni. Twórcy doszli jednak do wniosku, że wszystkie nabyte przedmioty po wyjściu z tuneli przepadają. Wobec tego każde zakupy to zabawa na chybił trafił. Wiadomo jedynie, że z całą pewnością należy zaopatrzyć się w pochodnie i porcje żywnościowe. Ale po ile sztuk? Musimy zgadywać. Oczywiście jest to dość realistyczne rozwiązanie, wszak schodząc do podziemi nie mamy pojęcia jak bardzo są obszerne.

Podsumowując, warto się Darkest Dungeon zainteresować, choć trzeba mieć na uwadze, że gra wciąż jest mocno rozwijana i sporo wody upłynie w Wiśle, zanim zostanie odpowiednio doszlifowana. Nie zmienia to faktu, że intrygująco prezentujący się „rogal” już teraz jest w stanie zachwycić, co w przypadku produktów dostępnych w ramach usługi early access wcale nie zdarza się tak często.

Przemysław Zamęcki

Przemysław Zamęcki

Grał we wszystko na wszystkim. Fan retro gratów i gier w pudełkach, które namiętnie kolekcjonował. Spoczywaj w pokoju przyjacielu - 1978-2021

więcej

Darkest Dungeon

Darkest Dungeon