Dzień Świstaka. Oglądam pięć filmów dziennie i wciąż mi mało.
- Oglądam pięć filmów dziennie i wciąż mi mało. Tak wygląda życie na Festiwalu Nowe Horyzonty
- Dzień Świstaka
Dzień Świstaka

W przypadku Nowych Horyzontów w parze z jakością idzie ilość. Szczerze mówiąc, to właśnie liczba dostępnych filmów sprawiła, że początkowo trochę się pogubiłem. Istnieje bowiem pięć bloków godzinowych, a więc pięć możliwych produkcji do obejrzenia na dzień. Na początku myślałem, że tak się żyć po prostu nie da, więc na start zarezerwowałem trzy seanse. Po pierwszym z nich nie za bardzo uśmiechała mi się jednak kilkugodzinna przerwa i powrót do hotelu, dobrałem zatem do mojego dziennego zestawu jeszcze jedną pozycję. A potem jeszcze jedną, dobijając tym samym do górnego limitu.
Jest więc blisko pierwsza w nocy, a ja mam za sobą około dziesięciu godzin oglądania ruchomych obrazków. Wypadałoby zatem odespać ten intensywny czas, ale okazuje się to niemożliwe z dwóch powodów. Po pierwsze, Nowe Horyzonty to centrum różnorakich dyskusji uczestników, często wspomaganych napojami kofeinowymi bądź alkoholowymi. Obejrzane filmy trzeba więc w odpowiednim towarzystwie obgadać. Po drugie, z wyra należy się wygramolić przed 8:00, bo to właśnie wtedy rusza system rezerwacji miejsc na seanse, a uwierzcie mi, festiwalowicze trzymają rękę na pulsie i potrafią w ciągu kilkudziesięciu sekund zabić marzenia o wciśnięciu się na projekcję oczekiwanego filmu. Ja już parokrotnie zostałem z ręką w nocniku i musiałem ratować się wyborami alternatywnymi (choć często zaskakująco trafionymi).
Gdyby więc nie różnorodność repertuaru, człowiek mógłby odnieść wrażenie, że przeżywa Dzień Świstaka. Wszystko bowiem odbywa się w tym samym trybie, niemal rytualnie. Nagła pobudka przy akompaniamencie drącego się budzika, bezlitosny wyścig w systemie rezerwacji, śniadanie w trybie przyspieszonym, ze dwa filmy na dobry początek, obiad w którejś z okolicznych knajp, trzy filmy na dobicie (w tym jeden, podczas którego można sobie pozwolić na krótką drzemkę), a na zakończenie dnia improwizacja z kuflem piwa i batonikiem topniejącym od jakiegoś czasu w plecaku. No i sen trwający około pięciu godzin.

Nie wysyłajcie mi jednak żadnych kondolencji, nie piszcie także, że nie chcecie czytać moich narzekań, bowiem daleko mi do płaczu i wylewania żalów. Ja czuję się na Nowych Horyzontach naprawdę wspaniale – niczym ryba w wodzie, której ktoś dosypał do akwarium jedzonka ze środkami psychoaktywnymi. Zdarzają się chwile słabości, momenty lenistwa czy – co najgorsze – spóźnienia, za które naliczana jest kara, ale taki rodzaj wyrwania się z rzeczywistości do świata fikcyjnych, często fantastycznych obrazów, nazywanych powszechnie filmami, odbieram jako doświadczenie jedyne w swoim rodzaju. I wyciągnę z niego w przyszłości wiele pozytywnych rzeczy.
Oczywiście nie zamierzam być skończonym egoistą, podzielę się z Wami niebawem najdziwniejszymi i najmocniejszych kinowymi „mózgotrzepami”, ale na pełną listę musicie jeszcze trochę poczekać, bo Nowe Horyzonty nadal trwają, a ja chcę wycisnąć z nich wszystko, co najlepsze. Wtedy, mam nadzieję, przekonacie się, że nie rzucam frazesami i obecne na festiwalu filmy dają czadu. Trzymajcie się więc i do rychłego zobaczenia!
OD AUTORA
To mój debiut na Nowych Horyzontach i bawię się na nich jak dziecko. Od wielu lat słyszałem same dobre rzeczy o wspomnianym festiwalu, a teraz mogę to jedynie potwierdzić. Nie jest to żadna reklama czy próba podlizania się – po prostu warto wiedzieć, że we Wrocławiu co roku odbywa się jedno z najciekawszych wydarzeń filmowych w całej Europie.
