Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Valorant Publicystyka

Publicystyka 10 kwietnia 2020, 14:49

Kilka godzin z Valorant i znowu polubiłem sieciowe FPS-y

Twórcy League of Legends stworzyli strzelankę, która wygląda zupełnie jak Counter Strike? Tak, dodali do tego jeszcze elementy Rainbow Six Siege i komiksową grafikę. Nie ma tu oryginalności, ale to wciąż świetna zabawa.

Odkąd pamiętam od produkcji przeznaczonych dla pojedynczego gracza wolałem gry sieciowe nastawione na sportową rywalizację. Większość czasu spędziłem z League of Legends, ale przez mój komputer przewinęło się tak naprawdę wiele różnych produkcji – od karcianek po FPS-y. Możecie więc sobie wyobrazić, jak bardzo się cieszyłem, gdy Riot Games zapowiedziało prace nad kolejnymi dużymi tytułami. Już wtedy moją największą uwagę przykuł Valorant. Mimo że nigdy nie pałałem miłością do strzelanek (głównie dlatego, że jestem w nie okrutnie słaby), to jednak czułem, że wspomniany tytuł będę musiał przynajmniej przetestować.

Teraz, po ledwie kilkudziesięciu godzinach z tą produkcją, mogę śmiało powiedzieć, że dzięki niej naprawdę ponownie polubiłem sieciowe FPS-y (do tej pory grałem regularnie tylko w Apexa), a moja przygoda z Valorantem dopiero nabiera rozpędu. Studio Riot Games po raz kolejny udowodniło mi, że doskonale wie, jak tworzyć dobre produkcje, które mimo że nie są czymś odkrywczym, to jednak wnoszą na rynek niemało świeżości.

Valorant, czyli mieszanka idealna

Jakiś czas temu w naszym portalu pojawił się news, w którym przytoczona została wypowiedź jednego z dziennikarzy serwisu ESPN twierdzącego, że Valorant to miks CSGO i Rainbow Six: Siege. W tym momencie mogę się pod tymi słowami podpisać obiema rękami i zamierzam swego zdania bronić, bo doskonale zdaję sobie sprawę, iż osoby zaprzeczające temu w sekcji komentarzy wspomnianej wiadomości, nie zadały sobie nawet trudu, by sprawdzić, czym faktycznie są wymienione pozycje. Valorant połączył elementy znane z obu tych gier i zrobił to w najlepszy możliwy sposób.

Na pierwszy rzut oka Valorantowi daleko do CSGO. - Graliśmy w Valorant - kilka godzin i znowu polubiłem sieciowe strzelanki - dokument - 2020-04-10
Na pierwszy rzut oka Valorantowi daleko do CSGO.

Oczywiście trzeba mieć świadomość, że mowa cały czas o sposobie prowadzenia rozgrywki, a nie o stylu graficznym gry. Filar meczu w Valorancie to tak naprawdę kalka systemu z CSGO. Są tutaj dwie drużyny – atakujący i broniący się. Ci pierwsi mają za zadanie podłożyć bombę (spike’a) w wyznaczonym obszarze lub po prostu załatwić przeciwny oddział. Broniący natomiast muszą nie dopuścić do tego, by wrogowie wykonali swoje zadanie, poprzez ich całkowitą eliminację lub rozbrojenie ładunku, gdy ten zostanie podłożony. Brzmi jak coś nieziemsko oryginalnego? No nie, bo właśnie takie rozwiązanie sprawdza się w Counter-Strike’u od prawie 20 lat. Jedyna różnica jest taka, że w Valorancie gra się tylko do 13 wygranych rund. Nawet „feeling” strzelania oraz broń palna (wszystkie postacie w Valorancie korzystają z tego samego arsenału) w obu produkcjach są bardzo (naprawdę bardzo) podobne.

W Valorancie nie ma żadnej specjalnej „magicznej” broni – każda postać korzysta z tego samego arsenału. - Graliśmy w Valorant - kilka godzin i znowu polubiłem sieciowe strzelanki - dokument - 2020-04-10
W Valorancie nie ma żadnej specjalnej „magicznej” broni – każda postać korzysta z tego samego arsenału.

A co wspólnego ma Valorant z Rainbow Six: Siege? – zapytacie. W grze Ubisoftu gra się tzw. operatorami, którzy zostali podzieleni na różne klasy i posiadają różnorodne umiejętności oraz gadżety, co sprawia, że delegowani są do wykonywania odmiennych zadań. Nie inaczej jest w produkcji Riot Games. Bohaterowie (a raczej agenci) mają przypisane klasy, a ich zdolności powodują, że każdy nadaje się do czegoś innego. W obu tych tytułach zebranie odpowiedniej drużyny składającej się z uzupełniających się wzajemnie postaci to pierwszy krok do zwycięstwa. Również ten element nie jest niczym odkrywczym w świecie strzelanek – widzieliśmy go przecież m.in. w Team Fortress 2.

Jasne, w Valorancie są dla odmiany postacie, które dzięki swoim umiejętnościom mogą pozwolić sobie na więcej i przypominają te z Overwatcha (np. skacząca wszędzie Jett lub wskrzeszająca Sage), jednak tutaj pojawia się haczyk. Bo w Valorancie nie dostaje się drugiej szansy. Użycie zdolności w złym momencie może sprawić, że nie zdąży się wyciągnąć broni na czas, co równa się ze śmiercią (w większości przypadków jeden strzał w głowę zabija) i natychmiastowym osłabieniem drużyny w aktualnej rundzie.

Pierwsze skrzypce grają tu nasze umiejętności strzeleckie, znajomość broni oraz miejsc na mapach, a nie to, czy postać będzie w stanie odrodzić sojusznika lub wykonać jakieś popisowe zagranie. Zdolności bohaterów to tylko dodatek do tego wszystkiego. Dodatek istotny, ale na pewno nie kluczowy.

Wszystkie postacie dostępne obecnie w Valorancie. - Graliśmy w Valorant - kilka godzin i znowu polubiłem sieciowe strzelanki - dokument - 2020-04-10
Wszystkie postacie dostępne obecnie w Valorancie.

Umiejętności w większości przypadków należy używać z rozwagą i często służą one po prostu do taktycznego zaskoczenia przeciwników (podobnie jak w Rainbow Six). Do dyspozycji mamy zwyczajne (mimo że ubrane w „fantastyczną” otoczkę) wybuchowe lub rozbłyskowe granaty, koktajle Mołotowa, ładunki dymne, czy pociski lub drony ujawniające położenie przeciwnika. Podstawowe zdolności kupuje się co rundę w sklepie, a umiejętność specjalna uaktywnia się dzięki kolejnym zabójstwom oraz rundom. Zapomnijcie o typowym dla Overwatcha czy też Paladins ich czasie odnowienia oraz o częstym spamowaniu.

Czemu w Valoranta gra mi się tak dobrze?

Twórcy Valoranta zdecydowali się na ciekawe rozwiązanie – postanowili w swojej grze umieścić różne elementy z innych produkcji. Ten dość eksperymentalny zabieg wyszedł, o dziwo, bardzo dobrze. Charakterystyczne postacie i ich umiejętności pozwalają na wiele możliwości taktycznego ogrania przeciwników, jednak cały czas liczy się tutaj przede wszystkim to, jak dobrze strzelasz oraz czy po prostu znasz miejscówki na danej mapie.

Taki miks sprawia, że w Valoranta gra się naprawdę bardzo przyjemnie i co najważniejsze, można to robić na różne sposoby. Szybki przykład – są rundy, w których broniąc miejsca na mapie, zabijam przeciwników celnym strzałem z karabinu snajperskiego (rzadko trafiam, ale jednak czasem się to zdarza). Satysfakcjonujące? Pewnie, że tak. Jednakże nic nie stoi na przeszkodzie, żeby spróbować załatwić nieprzyjaciół w bardziej taktyczny sposób.

Jak? Grając Raze, kilka rund z rzędu wypuszczałem bota, który namierzał przeciwników zawsze w tym samym miejscu. Za każdym razem zabijałem tam tego samego oponenta. Gdy moja specjalna umiejętność była już dostępna, uznałem, że trochę zmienię taktykę – bota nie wypuściłem i miałem nadzieję, że przeciwnik, nie widząc go, poczuje się bezpiecznie i wyjdzie na otwartą przestrzeń, a ja wtedy poślę prosto w niego rakietę. Jakież było moje zdziwienie, gdy wraz z nim zza rogu wybiegło dwóch dodatkowych wrogów.

Obstawiam, że nieprzyjaciel był już na tyle sfrustrowany poprzednimi zgonami, że tym razem, spodziewając się mnie po raz kolejny w tym samym miejscu, postanowił przyprowadzić kolegów. No cóż, jak to mówią: „nie przynoś noża na strzelaninę”. Zaskoczony, ale z przygotowaną wcześniej specjalną zdolnością, odpaliłem rakietę. Efekt? Potrójne zabójstwo na moim koncie i łatwo wygrana runda. Jak widzicie, widowiskowe momenty w Valorancie są możliwe, choć wbrew pozorom nie zdarzają się zbyt często. Zazwyczaj umiera się po prostu od celnych kul przeciwnika – jak w zwykłej strzelance.

Raze – moja ulubiona agentka w Valorancie. - Graliśmy w Valorant - kilka godzin i znowu polubiłem sieciowe strzelanki - dokument - 2020-04-10
Raze – moja ulubiona agentka w Valorancie.

Do tego wszystkiego dochodzi sam fakt, że gra działa bardzo płynnie (w trakcie zabawy nie napotkałem żadnych spadków FPS-ów), animacje są przejrzyste, a na zrozumienie podstaw rozgrywki nie potrzeba zbyt wiele czasu. Niektórym przeszkadzać może styl graficzny Valoranta (sam byłem do niego nastawiony raczej neutralnie), ale uwierzcie mi na słowo (jeśli nie mieliście okazji zagrać), że w trakcie potyczek nie zwraca się na to kompletnie żadnej uwagi. Grafika ma charakter komiksowy, jednak została odpowiednio przystosowana i absolutnie nie razi. Wszystko jest tu stonowane i wyjątkowo przejrzyste. I za to ode mnie ogromny plus.

Valorant = pogromca CSGO?

Oj, nie. Na takie stwierdzenie jest jeszcze o wiele za wcześnie. Valorant, mimo że gra mi się w niego świetnie, nie jest idealny. Rzeczy do poprawy znajdzie się tu sporo – to m.in. niemal identycznie wyglądająca broń (bardzo ciężko rozpoznać poszczególne typy, gdy pukawki np. leżą na ziemi), balans postaci i map czy słabo zoptymalizowany i nieintuicyjny klient gry. CSGO obecnie przeżywa renesans i nie zapowiada się na to, żeby miało poddać się bez walki. Co więcej, jestem w stanie nawet uwierzyć, że obie te produkcje będą po prostu istnieć w zgodzie obok siebie.

Kluczowy okaże się także rozwój sceny e-sportowej Valoranta (a raczej to, czy będzie ona na tyle ciekawa, aby bić rekordy oglądalności). Riot Games doskonale wie, jak przez wiele lat utrzymać zainteresowanie fanów (patrz królujące cały czas League of Legends), a jedyną firmą, która może się z nim w tym równać, jest właśnie Valve. Czas pokaże, ile pracy i serca włożą deweloperzy w Valoranta i czy w ogóle wyjdzie im to na dobre.

Graliśmy w Valorant - kilka godzin i znowu polubiłem sieciowe strzelanki - ilustracja #2

Oczywiście Valorant nie spodoba się każdemu (chociaż to żadne odkrycie). Fani militariów i realistycznych starć na jego widok machną tylko ręką i wrócą do Call of Duty czy Battlefielda. Lubujący się w bardziej dynamicznych potyczkach zostaną przy Apexie, a preferujący jednak bliższe rzeczywistości klimaty po prostu nadal będą grać w CS-a. Czy to coś złego? Nie.

Valorant nie próbuje wymyślić koła na nowo. Łączy kilka sprawdzonych patentów i robi to w bardzo przyjemny sposób. To najpewniej wystarczy, by gra utrzymała się na rynku i znalazła fanów. Riot Games już dawno pokazało, że wie, w jaki sposób zadbać o swoje produkcje, więc o dalszy rozwój nowej strzelanki specjalnie się nie martwię. Lubię gry sieciowe i polubiłem też Valoranta. Teraz czekam tylko, aż dostęp do niego uzyskają moi znajomi, dzięki czemu będziemy mogli grać wspólnie, a rozgrywka stanie się jeszcze przyjemniejsza. Jeśli Wam także udało się uzyskać dostęp do zamkniętej bety, nie zapomnijcie podzielić się z innymi swoimi wrażeniami w komentarzach.

Paweł Woźniak

Paweł Woźniak

Od 2019 roku związany z GRY-OnLine, gdzie zaczynał jako autor newsów, a obecnie jest jednym z redaktorów tvgry. Obecnie interesują go przede wszystkim gry RPG, soulslike i metroidvanie, ale sporą część gamingowego życia poświęcił też produkcjom sieciowym. W grach ceni sobie głównie rozbudowane mechaniki rozwoju postaci oraz swobodę w działaniu, a na omawiane tytuły stara się patrzeć z różnych perspektyw. Od 2023 roku prowadzi również swój kanał na YouTube.

więcej

TWOIM ZDANIEM

Czy Valorant wygryzie Counter-Strike GO?

25,1%
Tak, wszystko na to wskazuje
74,9%
Nie, CS: GO jest za mocne
Zobacz inne ankiety
Valorant

Valorant