Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Publicystyka 1 marca 2011, 11:33

Homefront - Graliśmy w kampanię!

W końcu przetestowaliśmy tryb single player gry Homefront. Po zapoznaniu się z pierwszym etapem kampanii można śmiało powiedzieć, że produkt firmy Kaos Studios prezentuje sobą dużo więcej, niż początkowo przypuszczaliśmy.

Homefront od samego początku wzbudzał zainteresowanie. Choć początkowo nie zapowiadał się jako produkcja wybitna pod żadnym względem, o grze dyskutowano za sprawą dziwacznej fabuły, według której Korea Północna okupuje Stany Zjednoczone, a gracz wciela się w członka amerykańskiego ruchu oporu. Po zapoznaniu się z pierwszym etapem kampanii dla pojedynczego gracza można jednak śmiało powiedzieć, że Homefront prezentuje sobą dużo więcej, niż początkowo przypuszczaliśmy.

Zabawa w trybie single player bardzo mocno kojarzy z serią Call of Duty. Analogie widać niemal na każdym kroku. Grę otwiera długa scena, w której obserwujemy okupowane przez armię Korei Północnej miasto z perspektywy pasażera autobusu, wiozącego schwytanych przez najeźdźcę cywilów. Przypomina to jazdę samochodem osobowym z samego początku pierwszego Modern Warfare. Za oknami można zobaczyć Koreańczyków przeszukujących budynki mieszkalne i rozstrzeliwujących rodziców na oczach ich dzieci. Niewiarygodnie patetyczny klimat kojarzący się z World in Conflict, a także wyolbrzymianie męki narodu amerykańskiego, mogą niektórych zrazić do tej produkcji. Osobiście od czasu do czasu nie mam nic przeciwko grom o takim podejściu. Po zaakceptowaniu konwencji zastosowanej w Homefroncie, klimat tej dramatycznej sytuacji pochłonął mnie całkowicie. Mogę z ręką na sercu przyznać, że cel, jaki przyświecał twórcom – wzbudzenie w graczu nienawiści do okupanta – został zrealizowany w stu procentach. Bohater, Robert Jacobs, zostaje uratowany przez amerykańskich partyzantów, jednakże w trosce o własne życie, zmuszony jest wziąć broń do ręki i przyłączyć się do napotkanych członków ruchu oporu.

Brutalna codzienność w USA po inwazji Korei Północnej.

Zaczynając walkę z pistoletem z mizerną ilością amunicji, szybko zdobywamy na wrogach lepsze uzbrojenie. Warto zauważyć, że Homefront nie daje złudzenia, że gracz jest jednoosobową armią. O ile regeneracja zdrowia odbywa się automatycznie i – co jest zresztą oczywistością w grach akcji – nawet większe grupy koreańskich żołnierzy nie stanowią problemu dla doświadczonego strzelca, tak cały czas borykamy się z brakiem amunicji. Broń i naboje zdobywamy głównie na poległych przeciwnikach. Ci natomiast posługują się różnorodnymi typami karabinów, co sprawia że bez częstego zmieniania uzbrojenia szybko kończą nam się pociski. Naboje z jednej giwery nie pasują do innej, a sytuacje, w których natrafiamy na kilku identycznie wyposażonych przeciwników są bardzo rzadkie. Gracz odczuwa wówczas przepaść między doskonale przygotowaną do walki armią koreańską, a ruchem oporu, który tak naprawdę może pochwalić się tylko niesłychaną wolą walki.

Pierwszy etap gry przechodzimy we współpracy z dwoma sojusznikami sterowanymi przez sztuczną inteligencję. Instruują oni gracza, jak ma się poruszać (kiedy kucać, kiedy skakać itd.), jak korzystać z broni i wyposażenia, a także od czasu do czasu rzucają konkretne rozkazy. Mówiąc krótko, początek walki jest jednocześnie czymś w rodzaju samouczka. Z powodu takiej, a nie innej fabuły, trochę dziwnie wyglądałby trening na strzelnicy lub ścieżce zdrowia. Wszystko to sprawia, że Homefront jest dodatkowo grą o liniowej konstrukcji. W dostępnym fragmencie w ogóle nie pojawiły się alternatywne ścieżki ataku. Ponownie warto się tu odwołać do cyklu Call of Duty, który bazuje na identycznym rozwiązaniu. Z jednej strony ogranicza ono swobodę gracza, ale z drugiej sprzyja tworzeniu wyjątkowych, wyreżyserowanych scen. Te natomiast są bardzo ważną częścią Homefronta. Muszę przyznać, że gdyby nie liniowość ta gra prezentowałaby się zapewne zdecydowanie gorzej. Według Jeremy’ego Greinera, Community Managera pracującego dla Kaos Studios, ukończenie kampanii dla pojedynczego gracza zajmie około sześciu godzin. Nic nadzwyczajnego, niestety. Miejmy nadzieję, że opisywany wcześniej tryb multiplayer zapewni przynajmniej kilkanaście dodatkowych godzin zabawy.

Pierwszy etap był całkiem zróżnicowany i jeżeli reszta gry prezentuje podobny poziom, to kampania dla pojedynczego gracza może okazać się jedną z najciekawszych wśród tegorocznych gier akcji. Etapy podzielone są na sekcje, z których każda wymaga innego podejścia. Najpierw natykamy się na małą grupkę przeciwników chowających się za przeszkodami terenowymi. Celne strzelanie i rzucanie granatami ma więc niebagatelne znaczenie. Kilka sekund później musimy położyć się na ziemi i przeczekać przemarsz przeważających sił wroga. Chwilę później barykadujemy się na stacji benzynowej, odpierając zmasowany atak koreańskiej piechoty (wszystko to oczywiście z mocno ograniczonymi zasobami amunicji), który zdaje się trwać w nieskończoność. Nie brakuje również walk z pojazdami. Przemykanie pod ostrzałem wozów opancerzonych i okopanych karabinów maszynowych w celu zdobycia wyrzutni rakiet przeciwpancernych dodatkowo urozmaica rozgrywkę. Od czasu do czasu mamy też okazję oglądać przerywniki filmowe, których zadaniem jest przede wszystkim podtrzymywać klimat niesprawiedliwej wojny, w której cywile muszą brać sprawy w swoje ręce. Przyznaję, że widok czołgu wjeżdżającego do osiedla domków jednorodzinnych i masakrującego bezbronną ludność wzbudza bardzo silne emocje.

Końcówka pierwszego etapu wyłamuje się z przyjętej konwencji, gdyż dostajemy do dyspozycji zdalnie sterowany pojazd przeciwczołgowy. Zaznaczając kolejne cele, możemy odeprzeć koreański atak pociskami rakietowymi, w jakie wyposażony jest wspomniany wehikuł. Przez parę chwil to my panujemy nad sytuacją i pokazujemy okupantowi, gdzie raki zimują. Z tego, co mówił Greiner, okazji do kierowania pojazdami będzie stosunkowo niewiele. Zdradził przy tym, że w jednym z późniejszych etapów gry zasiądziemy za sterami helikoptera dowożącego paliwo do siedziby ruchu oporu.

Szukając uzbrojenia przy ciałach poległych przeciwników,można natknąć się na prawdziwe cacka.

Początek kolejnego rozdziału kampanii ma zupełnie inny charakter. Akcja osadzona jest w kryjówce partyzantów, gdzie możemy porozmawiać z napotkanymi tam ludźmi, posłuchać, jak prezentuje się sytuacja w pozostałych częściach kraju, a także poznać genezę konfliktu, w który się angażujemy. Jak na grę o tak kuriozalnym tle fabularnym etap tego typu wydaje się dość uzasadniony. Przy okazji sprawia on, że czysta akcja jest nieustannie przeplatana spokojniejszymi fragmentami.

Oprawa audiowizualna również nie pozostawia wiele do życzenia. Zaprezentowana wersja gry wygląda i brzmi bardzo dobrze. Otoczenie jest ładne, szczegółowe, bogate w efekty cząsteczkowe, a z głośników oprócz strzałów i eksplozji dobiegają nas krzyki zarówno po angielsku, jak i koreańsku. Nieco irytujące mogą wydawać się głosy towarzyszy, lecz moim zdaniem nie wynika to ze złego doboru osób biorących udział w nagraniach do gry, lecz z przerysowanego charakteru tychże postaci. Porywczy partyzant wygłaszający buńczuczne teksty donośnym głosem pasuje do klimatu tytułu, choć niekoniecznie musi przypaść nam do gustu.

Homefront zapowiada się nadzwyczaj dobrze. Początkowe doniesienia na temat fabuły gry można było potraktować jako próbę wypromowania słabego tytułu, lecz okazuje się, że produkcja Kaos Studios w żadnym wypadku nie zasługuje na to niesprawiedliwe miano. Kilkanaście minut z grą rozwiało moje wątpliwości związane z tworzeniem nowej, nikomu nieznanej marki. Homefront trafi na półki sklepowe już za kilkanaście dni.

Maciej „Sandro” Jałowiec

Maciej Jałowiec

Maciej Jałowiec

Specjalista do spraw marketingu gier wideo. Łączy pasję do gier ze spostrzeżeniami na temat branży i światowej gospodarki. Zawodowo związany z firmą Techland, a wcześniej m. in. z Activision i Perfect World.

więcej

Homefront

Homefront