Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Publicystyka 31 marca 2010, 12:28

autor: Adrian Werner

Gray Matter - pierwsze spojrzenie

Jane Jansen powraca. Na konferencji CD Projektu sprawdziliśmy, czy warto było czekać 11 lat na kolejną pełnowymiarową produkcję królowej przygodówek.

Pomimo skromnego dorobku Jane Jensen jest powszechnie uznawana za jednego z gigantów gier przygodowych, głównie za sprawą trylogii z Gabrielem Knightem w roli głównej. Jej ostatnią pełnowymiarową grą był wypuszczony w 1999 roku doskonały Gabriel Knight 3: Blood of the Sacred, Blood of the Damned. Co bardziej dociekliwi gracze mieli okazję natknąć się w tej grze na strzępy informacji o planowanej czwartej części, która miała rozgrywać się w Szkocji i koncentrować na duchach. Ostatecznie jednak firma Sierra nie zdecydowała się na sfinansowanie tej produkcji i o Jane Jensen przez wiele lat było cicho. Oczekiwanie na jej powrót nie było dla fanów przyjemne. Gray Matter zapowiedziano początkowo w 2003 roku jako Project Jane-J. Ówczesny wydawca tej gry (The Adventure Company) po kilku miesiącach zawiesił jednak prace nad tym tytułem i na jakiekolwiek nowe informacje fani znów musieli czekać kilka lat. W międzyczasie Jane Jensen maczała palce w kilku świetnych produkcjach typu casual, takich jak BeTrapped!, Dr. Lynch: Grave Secrets czy seria Women’s Murder Club. Co więcej, nie będzie chyba przesadą stwierdzenie, że to Agatha Christie: Death on the Nile zapoczątkowało trend wzbogacania gier z gatunku hidden object elementami zapożyczonymi wprost z przygodówek. Wszystkie te produkcje mogły jednak posłużyć fanom co najwyżej jako przekąska, która w najlepszy wypadku umiliła oczekiwanie na danie główne. Ostatecznie Gray Matter w 2006 roku wyciągnął z niebytu niemiecki wydawca dtp AG i prace znowu ruszyły pełną parą. Mimo to dalsze losy tej gry też nie były usłane różami. Premierę przekładano wielokrotnie, a dwa lata temu zmieniono nawet zespół odpowiedzialny za produkcję (studio Tonuzaba zostało zastąpione przez ekipę Wizarbox). Na niedawnej konferencji CD Projektu miałem przyjemność brać udział w prezentacji przedpremierowej wersji tej gry i wydaje się, że oczekiwanie na nią wreszcie zmierza ku końcowi. Dodatkowo dowiedziałem się, że planowana jest również wersja na Xboksa 360.

Piękna grafika tworzy gęstą i odrobinę nierzeczywistą atmosferę.

Gray Matter będzie klasyczną przygodówką, w której całość zabawy polegać ma na zwiedzaniu kolejnych lokacji, rozwiązywaniu zagadek i rozmowach z bohaterami niezależnymi. Choć gra teoretycznie jest projektem kompletnie niezwiązanym z cyklem Gabriel Knight, to tak naprawdę wystarczy raptem chwila, by stało się oczywiste, kto to wszystko zaprojektował. Akcja Gray Matter toczy się w Oksfordzie i podczas przygody przyjdzie nam zwiedzić ponad 80 lokacji położonych w tym mieście. Tak jak w tytułach z Gabrielem w roli głównej, tak i tu miejsce akcji drobiazgowo odtwarza rzeczywistość. Oczywiście, niektóre z detali pozmieniano, by pasowały do fabuły i zagadek, ale poza tym realizm lokacji stoi na najwyższym poziome. Gra może wręcz służyć jako przewodnik turystyczny po Oksfordzie i podczas zabawy poznamy wiele fascynujących faktów z historii tego miasta. Wzorem Gabriela Knighta w nagrodę za postępy w grze będziemy otrzymywać punkty. By skończyć przygodę, wcale nie musimy jednak uzyskać stuprocentowego wyniku, zamiast tego system ten zachęci do bawienia się przedstawionym światem, eksperymentowania z interaktywnymi elementami oraz poinformuje gracza, czy posuwa się on naprzód. Przykładowo, w jednej ze scen wewnątrz garażu stoi motocykl. Nie da się go uruchomić, ale za próbę uczynienia tego dostaniemy dodatkowe punkty. Zostaniemy więc nagrodzeni za zrobienie czegoś ponad wymagane minimum.

Za muzykę odpowiada Robert Holmes (prywatnie mąż Jane Jensen) – kompozytor, którego melodie ozdabiały trylogię Gabriel Knight. Zabawę ułatwi opcja podświetlenia wszystkich interaktywnych elementów na ekranie. Ponadto Jane Jensen chciała, by gracze chłonęli ten świat i tę opowieść w spokoju, dlatego nie pojawią się żadne limity czasowe na rozwiązanie zagadek. Tak więc jeśli np. odwrócimy czyjąś uwagę, by dostać się do szafki z dokumentami, to nie musimy się potem spieszyć, bo ta osoba nie wróci, dopóki nie skończymy. Przejście gry ma zająć weteranom przygodówek 20-25 godzin, podczas gdy mniej doświadczeni gracze najpewniej spędzą przy niej dwa razy tyle. Zapowiada się więc kawał klasycznej, mięsistej przygody.

Największą atrakcją Gray Matter będzie oczywiście fabuła. Głównymi bohaterami tej opowieści są Samantha Everett oraz doktor David Styles i podczas zabawy przyjdzie nam wcielić się w obydwie te postacie. Samantha to młoda kobieta, podróżująca po Europie i dorabiająca jako uliczny magik. Na początku gry bohaterka ląduje w posiadłości Davida Stylesa; neurobiologa, którego żona zginęła w tragicznym wypadku kilka lat wcześniej. Ostatecznie Samantha otrzymuje propozycję zostania asystentką doktora, a że potrzebuje akurat dachu nad głową, ochoczo na nią przystaje. Pierwszym jej zadaniem jest zwerbowanie sześciu studentów na potrzeby kolejnego eksperymentu Stylesa. Niestety jej nowy pracodawca cieszy się dosyć ponurą sławą, dlatego znalezienie osób chętnych za kilka dolarów oddać się w jego ręce nie będzie łatwe.

Pierwszą pokazywaną na konferencji lokacją było wnętrze posiadłości doktora, gdzie bohaterka budzi się zaraz po rozpoczęciu gry. To, co zwraca uwagę, to grafika. Na prezentacji wyświetlono serię screenów obrazujących, jak bardzo zmieniła się strona wizualna w porównaniu z obrazkami wypuszczonymi kilka lat temu. Lokacje są teoretycznie te same, ale znacznie poprawiono ich wygląd. I nie chodzi tu tylko o detale i oświetlenie, choć te aspekty są nieporównywalnie lepsze niż poprzednio. Przede wszystkim grafika nabrała specyficznego stylu, przypominającego obrazy olejne. Wygląda to po prostu pięknie i co bardzo ważne trójwymiarowe postacie bardzo naturalnie komponują się prerenderowanymi tłami. Ponadto, gra zaoferuje do wyboru wiele rozdzielczości, nawet do 1920x1080, co jest rzadkością w przypadku produkcji ze statycznymi tłami.

Sklep z magicznymi akcesoriami.To tu zaczniemy pogoń za Klubem Deadlusa.

W scenariuszu dużą rolę odegra Klub Deadlusa – tajemna organizacja zrzeszająca osoby parające się magią. Podczas gry jednym z naszych zadań będzie ustalenie, czy mamy tu do czynienia z prawdziwą magią, czy jedynie ze sztuczkami prestidigitatorskimi. Najlepszą metodą, by odkryć prawdę, jest przystąpienie do stowarzyszenia. Jest to jednak grupa elitarna, która nie przyjmuje w swe szeregi byle kogo. Dlatego, najpierw trzeba będzie udowodnić swoją wartość, rozwiązując serię zagadek o coraz większym poziomie trudności. Zaczyna się łatwo – w sklepie magicznym znajdujemy liczbę 21 i zestaw kart. Właściwym skojarzeniem jest Black Jack i musimy po prostu dobrać odpowiednie karty według ich wartości. To przynosi kolejną zagadkę, której rozwiązanie kieruje nas do wieży Corfax, na dachu której czeka kolejny fragment układanki. Nie będę, rzecz jasna, dokładnie opisywać przebiegu rozgrywki, by nikomu nie psuć zabawy. W końcu w przygodówkach rozwiązywanie zagadek to połowa przyjemności, jaką czerpiemy z gry. W każdym razie, wyzwanie rzucone przez Deadlusa przegoni nas po całym Oksfordzie. Często też sprawdzana będzie nasza wiedza, choć – przynajmniej w demonstracji – nie było to nic wydumanego. Na przykład – jeśli zdobyta wskazówka prowadzi do Hogwartu, to każdy wie, że to fikcyjna szkoła z Harrego Pottera i szybka rozmowa z bibliotekarką uświadomi mu, że sceny do filmowych adaptacji kręcone były w lokalnej uczelni, więc właśnie tam powinnyśmy się udać.

Wachlarz oferowanych zagadek dodatkowo rozszerzy system sztuczek magicznych. Gdy wcielimy się w Samanthę, otrzymamy dostęp do podręcznika iluzjonisty. W nim znajdziemy porady i instrukcje, które posłużą jako wskazówki (i tylko wskazówki, nie będzie tam oczywiście kompletnych rozwiązań danych zagadek, to byłoby zbyt proste). Wszystko odbędzie się na oddzielnym ekranie, przedstawiającym sylwetkę bohaterki, gdzie odpowiednio dobierzemy i ulokujemy dane przedmioty (np. chustka w lewej ręce, kulka w kieszeni itp., zgodnie z tym, co wyczytaliśmy w poradniku), szykując się tym samym do wykonania sztuczki. W tym systemie najlepiej widać kunszt pani Jensen, ponieważ zagadki rozwiązywane w ten sposób zachwycają pomysłowością i jednocześnie żelazną logiką. Nie chcąc spoilerować, ograniczę się do jednego przykładu. Zlokalizowaliśmy klucz, który koniecznie musimy zdobyć. Problem w tym, że leży on na biurku sekretarki, która nam na to oczywiście nie pozwoli. Po krótkim przekartkowaniu podręcznika iluzjonisty natrafiamy na opisy sztuczek z użyciem sił magnetycznych. Kierując się tym, wkładamy magnes do pustego kubka na kawę i stawiamy go, jak gdyby nigdy nic, na kluczu. Gdy podniesiemy kubek, metalowy klucz zostanie „przylepiony” do jego spodu, a sekretarka niczego nie zauważy. To tak pomysłowe i jednocześnie oczywiste rozwiązanie, że wywołuje uśmiech na twarzy każdego weterana przygodówek. Muszę jednak powiedzieć, że współczuje ekipie lokalizacyjnej. Część zagadek opiera się na skojarzeniach językowych i przetłumaczenie ich na polski nie będzie łatwe.

Nic dziwnego, że trudno o ochotników, gdy sala badawczaprzypomina laboratorium doktora Frankensteina.

Trudno wyrokować o jakiejkolwiek grze na podstawie ledwie półgodzinnej prezentacji, a już zwłaszcza gdy mowa o przygodówkach, których jakość determinuje fabuła i poziom zagadek, a te można prawidłowo ocenić dopiero po przebrnięciu przez całość. Jednak to, co zobaczyłem, było wyjątkowo obiecujące. Gra jest po prostu piękna, a pokazane łamigłówki były wprawdzie trudne, ale jednocześnie logiczne i pomysłowe. To ten rodzaj zagadek, których rozwiązanie zajmuje sporo czasu, ale gdy już tego dokonamy, to myślimy sobie „jejku, przecież to takie oczywiste!”. Fabuła zapowiada się wyśmienicie, a w dialogach widać kunszt Jane Jensen. Postacie mają wyraźnie określone osobowości i zwłaszcza Samantha od razu zdobywa naszą sympatię i sprawia, że jej kibicujemy. Od premiery Gabriel Knight 3 minęło jedenaście lat, ale to, co zobaczyłem, pozwala przypuszczać, że warto było czekać. Wszystko wskazuje na to, że królowa przygodówek powróci w tym roku w szczytowej formie.

Wiktor „Adrian Werner” Ziółkowski

Adrian Werner

Adrian Werner

Prawdziwy weteran newsroomu GRYOnline.pl, piszący nieprzerwanie od 2009 roku i wciąż niemający dosyć. Złapał bakcyla gier dzięki zabawie na ZX Spectrum kolegi. Potem przesiadł się na własne Commodore 64, a po krótkiej przygodzie z 16-bitowymi konsolami powierzył na zawsze swoje serce grom pecetowym. Wielbiciel niszowych produkcji, w tym zwłaszcza przygodówek, RPG-ów oraz gier z gatunku immersive sim, jak również pasjonat modów. Poza grami pożeracz fabuł w każdej postaci – książek, seriali, filmów i komiksów.

więcej

Gray Matter

Gray Matter