Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Assassin's Creed: Syndicate Publicystyka

Publicystyka 24 września 2015, 18:00

autor: Luc

Graliśmy w Assassin's Creed: Syndicate - industrialna rewolucja także w rozgrywce?

Premiera Assassin’s Creed: Syndicate zbliża się wielkimi krokami. Na pokazie w Londynie mieliśmy okazję przekonać się osobiście czy seria doczekała się potrzebnych zmian i w którym kierunku Ubisoft zdecydował się pchnąć jej kolejną odsłonę.

ASSASSIN’S CREED: SYNDICATE W SKRÓCIE:
  • kolejna odsłona serii opowiadającej o zmaganiach asasynów i templariuszy;
  • akcja rozgrywa się w Londynie, w roku 1863;
  • dwójka grywalnych bohaterów – Jacob i Evie, których możemy osobno rozwijać;
  • duży nacisk na walkę bezpośrednią i w większych grupach;
  • gracz tworzy swój własny gang, którym może swobodnie zarządzać;
  • oprawa graficzna prezentuje się przeciętnie, ale szczęśliwie obyło się bez technicznych błędów.

Osiem lat, osiem dużych tytułów, kilkanaście spin-offów i niezliczone komiksy, animacje, książki, a także nadciągający pełnometrażowy film. Mało która seria może pochwalić się równie dynamicznym rozwojem co Assassin’s Creed, a przecież na tym jeszcze nie koniec. Choć niektórzy twierdzą, że asasyńska saga stała się ofiarą własnego sukcesu, statystyki nie kłamią – każda kolejna odsłona sprzedaje się wyśmienicie, nic więc dziwnego, że Ubisoft ani myśli zwalniać tempa. Kolejna z części popularnego cyklu zadebiutuje już za miesiąc i tym razem przeniesie nas do industrialnego Londynu. Miałem okazję przedpremierowo spędzić z nią kilka godzin na specjalnym pokazie zorganizowanym przez wydawcę w... zgadliście – stolicy Wielkiej Brytanii, czyli dokładnie tam, gdzie dzieje się akcja Assassin’s Creed: Syndicate. Czasy wprawdzie współczesne, ale opuszczony budynek z końca XIX wieku, w którym zorganizowano imprezę, pozwalał momentalnie przenieść się dekady wstecz.

Imperium, nad którym słońce nigdy nie zachodzi

Zanim wszyscy zaproszeni zasiedli przed swoimi stanowiskami, w ramach krótkiego wstępu przybliżono nam okoliczności, w jakich znalazła się dwójka głównych bohaterów Syndicate’a, czyli rodzeństwo Jacob i Evie. Świat stoi właśnie u progu wielkich technologicznych przemian, jednak błyskawiczny postęp często okupiony jest krwią i łzami najuboższych. Koronny tego przykład stanowi perła ery wiktoriańskiej – Londyn. Po wydarzeniach z Assassin’s Creed III i potężnym osłabieniu zakonu asasynów stolica Anglii niemal w całości przechodzi pod kontrolę templariuszy, którzy przez kolejne dekady umacniają swoją pozycję. Nowy wielki mistrz – niejaki Starrick – nie przebiera w środkach i w dążeniu do zwiększenia kontroli nad Londynem pcha industrialną rewolucję do przodu bez względu na cenę. Gra toczy się w końcu o wysoką stawkę – w połowie XIX wieku ten, kto kontrolował Londyn, kontrolował praktycznie cały świat. Jeżeli ktokolwiek ma go powstrzymać, są to wyłącznie asasyni. W tym wypadku to nasi wspomniani protagoniści.

To od tej trójki asasynów zależy przyszłość zakonu w Londynie.

Pomiędzy postaciami Jacoba i Evie możemy przełączać się w dowolnej chwili podczas eksploracji świata oraz przy wykonywaniu pomniejszych misji. Należy jednak liczyć się z tym, że przechodzenie istotniejszych wątków fabularnych jest niekiedy powiązane z koniecznością grania wskazaną postacią. W niektórych przypadkach mamy wolną rękę odnośnie wyboru bohatera, ale wówczas raz podjętej decyzji nie można cofnąć aż do końca zadania.

Bruce Wayne z pewnością zazdrości nam cylindra.

Graliśmy w Assassin's Creed: Syndicate - industrialna rewolucja także w rozgrywce? - ilustracja #2

Połowa XIX wieku to czas, w którym koncepcja broni palnej była już zaskakująco mocno dopracowana. Większa celność, większe magazynki, większy zasięg i szybsze przeładowywanie – wszystko to przeniesiono także na grunt Syndicate’a. Pistolety, strzelby oraz karabiny odgrywają podczas rozgrywki dużą rolę i potrafią natychmiast wyeliminować uciążliwego przeciwnika – strzelanie pociąga jednak za sobą poważne konsekwencje. Z racji tego, że w mieście noszenie broni palnej jest zakazane, nawet pojedyncza salwa ściąga nam na głowę cały oddział policji.

Co ciekawe, rodzeństwo Frye’ów wcale nie pochodzi z Londynu, tylko z Crawley – miejscowości położonej o kilkadziesiąt kilometrów od stolicy, a w sercu imperium templariuszy znalazło się na rozkaz swoich przełożonych z zakonu asasynów. Kasta skrytobójców może i jest osłabiona, ale wcale nie zamierza się poddawać i przy najbliższej możliwej okazji uruchamia machinę, mającą na celu wyeliminowanie odwiecznych rywali. Aby jednak wszystkie trybiki faktycznie poszły w ruch, Jacob oraz Evie (a także wspomagający ich Henry Green – pochodzący z Indii lider brytyjskich asasynów) muszą przeciągnąć na swoją stronę uciemiężoną ludność Londynu. Ta, zastraszona przez znajdujących się na usługach templariuszy zbirów z gangu Blighters, wcale nie jest chętna do „zmiany barw”... Wyjściem z tej, wydawać by się mogło patowej, sytuacji okazuje się zorganizowanie przez asasynów własnego gangu, który nie tylko wyzwoli ludność miasta, ale i odbije wszystkie najistotniejsze sektory gospodarki, kontrolowane przez rywali.

Wspomnianych sektorów występuje przynajmniej kilka – koleje, fabryki czy chociażby huty – na czele każdego z nich stoi „prawa ręka” Starricka. Jak nietrudno się domyślić, wszystkie te postacie muszą zginąć, jeżeli nasz plan przywrócenia spokoju na ulicach Londynu ma się w ogóle powieść. Podczas ogrywania tytułu udało mi się na specjalnej tablicy misji zaobserwować łącznie osiem sekwencji, można się więc domyślać, że to właśnie tyle dużych zabójstw nas czeka, włączając w to atak na samego wielkiego mistrza. W trakcie kilkugodzinnej sesji pozwolono mi przejść dwa rozdziały – trzeci oraz siódmy, oba diametralnie się od siebie różniące.

Rodzinny dualizm

W rozdziale oznaczonym numerem trzy stawiamy pierwsze kroki jako liderzy gangu o nazwie Rooks. Jesteśmy już częściowo rozpoznawalni w mieście, ale nie oznacza to, że każdy natychmiast się do nas przyłączy. Przykładowo, budując szpiegowską siatkę, rekrutujemy podopiecznych z szeregów dziecięcej grupy złodziejaszków, jednak aby ich do siebie przekonać, musimy najpierw wyświadczyć im kilka przysług. Przy okazji kolejnych misji tego typu mogłem przyjrzeć się temu, co Ubisoft mocno reklamuje jako jedną z największych zalet Syndicate’a – odrębnej mechanice rozgrywki dla obojga głównych bohaterów. I faktycznie – Jacob i Evie różnią się od siebie stylem grania, ale jest to różnica w gruncie rzeczy umowna. Drzewka umiejętności dwójki protagonistów wyglądają identycznie, z zaledwie drobnymi rozbieżnościami. Jacob przykładowo może nauczyć się potężniejszego ciosu, zaś jego siostra na szóstym poziomie odblokowuje niewidzialność (dosłownie!) niedostępną dla męskiego reprezentanta tego asasyńskiego duetu. Punkty umiejętności rozdzielamy pomiędzy obiema postaciami osobno, nic nie stoi więc na przeszkodzie, aby jedną z nich wyspecjalizować w walce, a drugą w skradaniu, ale równie dobrze w obu przypadkach możemy postawić wyłącznie na to pierwsze. No cóż, przynajmniej mamy wybór, choć nie nastawiajcie się na dwa całkowicie inne rodzaje rozgrywki podczas zmieniania kontrolowanego bohatera.

Bliski kontakt i chmara przeciwników – to w Syndicate chleb powszedni.

A co z samym poruszaniem się po mieście? System wspinaczki na szczęście wygląda identycznie jak w Unity – mamy dwa osobne przyciski odpowiedzialne za przemieszczanie się w górę oraz opadanie i podobnie jak wcześniej działa to bardzo intuicyjnie i płynnie, ale... No właśnie, industrialna rewolucja przyniosła pewne zmiany także w wyposażeniu naszych asasynów – tym razem nie jest to kusza przytwierdzona do dłoni, tylko dość kontrowersyjna linka z hakiem, do złudzenia przypominająca to, co widzieliśmy chociażby w serii Batman: Arkham. Skojarzenie wcale nie jest przypadkowe – za jej pomocą możemy w kilka sekund dostać się na najwyższe budynki, równie szybko przemieścić z jednego miejsca na drugie, a także błyskawicznie ewakuować z pola walki. Choć sam pomysł intryguje, nawet po wielokrotnym użyciu jakoś nie mogłem się do owej linki ostatecznie przekonać. Nie dlatego, że nie działa czy nie jest przydatna – wręcz przeciwnie! Wszystko funkcjonuje w tym przypadku tak, jak powinno (choć animacja „wjeżdżania” z niższego budynku na wyższy wygląda przezabawnie), ale w moim odczuciu całkowicie zabija to klimat eksploracji, który towarzyszył serii od zawsze. Znalezienie się na szczycie Big Bena dzięki kilku kliknięciom po prostu nie sprawia żadnej satysfakcji i jeśli nie musiałem, starałem się linki nie używać.

Zapraszamy na przejażdżkę.

Tłuczenie w tłoku

Graliśmy w Assassin's Creed: Syndicate - industrialna rewolucja także w rozgrywce? - ilustracja #3

Oprócz jeżdżenia pociągiem, wspinaczki z wykorzystaniem lin oraz tradycyjnego biegania nasi bohaterowie mogą przemieszczać się także za pomocą bryczek. Podczas rozgrywki pojawiło się kilka pojazdów, różniących się prędkością oraz zwrotnością, nie oczekujcie jednak przesadnie zaawansowanej fizyki. Model jazdy jest mocno uproszczony, a obijanie się końmi o wszystko dookoła najwyraźniej stanowiło w XIX-wiecznym Londynie normę.

Do pewnych zmian trzeba się przyzwyczaić także w przypadku walki. Ta w Unity przeszła sporą przemianę, postawiono bowiem na nieco bardziej bezlitosny model, w którym porywanie się na większą grupę było istnym samobójstwem, ale w Syndicacie zrobiono w tej kwestii krok wstecz. W rozmowie z twórcami zapewniano mnie, że ogólny zamysł zakłada oddanie inicjatywy w ręce gracza przy jednoczesnej dużej aktywności oponentów, jednak w rzeczywistości większość z nich stała jak kołki, grzecznie czekając, aż wymierzę im cios. Nie to okazuje się tu jednak najważniejsze – istotniejsze i bardziej widoczne wydaje się znaczące skrócenie dystansu pomiędzy nami a przeciwnikami. Walka jest mocno bezpośrednia, a główną rolę odgrywają w niej pięści, kastety i kopniaki, a do tego często wszystko odbywa się w formie ulicznych bójek, w których udział bierze niekiedy jednocześnie nawet kilkanaście osób. Jest chaotycznie, choć przy tym dynamicznie, ale ma to o wiele więcej wspólnego z walką ze wspomnianego Batmana niż z poprzednimi odsłonami Assassin’s Creed. Niektórym się to spodoba, inni będą rwać włosy z głowy – rzecz gustu.

Podczas gry spotkamy oczywiście całe mnóstwo historycznych postaci - tutaj widoczny jest Alexander Graham Bell, wynalazca telefonu.

Co równie istotne, na formę towarzyszących nam podczas bijatyk członków gangu mamy oczywiście bezpośredni wpływ. Wprawdzie nie wydajemy im rozkazów, ale możemy rozwijać ich umiejętności, a także dodawać nowe typy specjalizacji z panelu zarządzania naszą grupką zabijaków. Dostęp do niej otrzymujemy między innymi w jednym z wagonów pociągu, który... pełni w Assassin’s Creed: Syndicate funkcję ruchomej bazy głównej. Pomysł dość ciekawy, a i w praktyce wypadający zaskakująco dobrze. Sam „safehouse” oferuje tradycyjne, znane z poprzednich części opcje, ale fakt, że znajduje się w nieustannym ruchu, zmienia nieco podejście do rozgrywki. Wsiadając do niego, możemy podjechać na dowolną stację bez konieczności przemierzania tej trasy na piechotę, mamy również szansę na szybkie wskoczenie do jego wnętrza, na przykład podczas ucieczki. Niby niewiele, niemniej własny pociąg natychmiast trafił w moim prywatnym rankingu do czołówki ulubionych nowości w Syndicacie – naprawdę dodaje on grze klimatu.

Zła wymówka jest lepsza niż żadna

Graliśmy w Assassin's Creed: Syndicate - industrialna rewolucja także w rozgrywce? - ilustracja #2

Stogi siana, w których można się schować lub które służą jako amortyzacja podczas „skoków wiary” to ikoniczny element serii Assassin’s Creed. I pomimo trwającej w najlepsze rewolucji industrialnej nie brak ich także w Syndicacie. Koni na ulicach Londynu w tamtych czasach wciąż było sporo, obecność siana da się więc wytłumaczyć, ale co ciekawe – w wielu miejscach zastąpiono je... liśćmi.

Wspomniany klimat ma być zresztą w grze zaskakująco poważny. Nie unikniemy oczywiście lżejszych motywów, ale jak dobitnie pokazał rozdział siódmy – tematyki stricte politycznej oraz gospodarczej będzie tu całe mnóstwo. Nie wdając się w fabularne szczegóły, powiem tylko, że już na początku musimy chronić premiera brytyjskiego rządu i choć zadanie jest mocno skomplikowane, stanowi jednocześnie świetną okazję, by przyjrzeć się bliżej charakterom dwójki naszych bohaterów. I tutaj spore zaskoczenie. Do tej pory, bazując na ujawnionych przez Ubisoft materiałach, byłem niemal przekonany, że postać Evie będzie do bólu sztampowa i nudna, a wygłaszane przez nią dialogi szalenie oklepane. Jedynej nadziei upatrywałem w zawadiackim usposobieniu Jacoba, a tymczasem okazało się, że jest wręcz całkowicie na odwrót. Oczywiście tak naprawdę da się to ocenić dopiero po premierze, ale to, co zobaczyłem podczas tych kilku godzin, przesunęło niemal całą moją sympatię w kierunku panny Frye.

Evie Frye potrafi trzymać nerwy na wodzy, ale nie odmówi sobie niekiedy chwili szaleństwa.

No dobrze, a co z prawdopodobnie największą bolączką poprzedniego Assassin’s Creed, czyli kwestiami technicznymi? W Syndicacie szczęśliwie na żadne dziwaczne błędy się nie natknąłem, choć muszę wyznać, że gra w wersji na PlayStation 4 wyglądała bardzo, ale to bardzo przeciętnie. Z uwagi na znacznie mniej spektakularne widoki, brak wielkich tłumów i ogólną ponurość Londynu jestem gotów wręcz zaryzykować twierdzenie, że gra prezentowała się w tej kwestii słabiej niż Unity, a do tego kanciastość tekstur i pikseli chwilami trudno było zignorować. W tym miejscu na obronę twórców muszę jednak rzec, że gdy spoglądałem przez ramię na ekrany obok, odnosiłem wrażenie, że u niektórych gra działa lepiej i płynniej. Wina sprzętu? Niedopasowany telewizor? Trudno jednoznacznie stwierdzić, co było tego przyczyną, ale fakt jest faktem – to, co widziałem przed sobą, pozostawiało sporo do życzenia. Cóż, cała nadzieja w wersji pecetowej.

Na skraju (r)ewolucji

Mimo wspomnianych uchybień w Assassin’s Creed: Syndicate grało mi się jednak nie najgorzej. Zmiany w stosunku do poprzednich odsłon cyklu są widoczne i choć nie wszystkie przypadły mi do gustu, nie są one na tyle znaczące, aby fani serii poczuli się podczas zabawy pozbawieni tego, co lubią najbardziej. Tym, do czego trudno mieć jakiekolwiek zastrzeżenia, jest klimat rozgrywki – miasto pomimo graficznych niedociągnięć posiada tę charakterystyczną wiktoriańską aurę, a toczone na ulicach wojny gangów mają niepodważalny urok. Całość da się bez większych problemów przyrównać do londyńskiej wersji Gangów Nowego Jorku, a dla osób, które ów film widziały, powinna to być wystarczająca rekomendacja. Pomimo widocznej w świecie gry rewolucji industrialnej, gameplayowych zmian jest jak na lekarstwo, a te, na które już się zdecydowano, niekoniecznie utrzymane są w oryginalnym duchu serii. Czy postrzegać to jednak jako wadę, czy raczej zaletę, zależy już wyłącznie od Was.

Assassin's Creed: Syndicate

Assassin's Creed: Syndicate