Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Publicystyka 2 października 2006, 12:09

autor: Krzysztof Gonciarz

Canis Canem Edit - zapowiedź

Bully’emu dostało się od obrońców moralności już na rok przed premierą. Okazuje się jednak, ze gra daleka jest od ogłaszanego przez nich „GTA w szkole”.

Bezkompromisowa postawa Rockstar w przełamywaniu tematów tabu (w amerykańskim rozumieniu tego słowa) doprowadziła do sytuacji, w której każda nowa ogłoszona produkcja niesławnej firmy z miejsca zbiera razy od obrońców moralności, nawet jeśli wszystkie ujawnione informacje na jej temat to tylko szkice i ogólniki. Tak właśnie było w przypadku Bully’ego, z dawna ogłoszonego przez nie znających się najbardziej kontrowersyjną grą wszechczasów. Swój głos w tej sprawie zabrał nawet dzielnie walczący o podium w kategorii 10 Najbardziej Denerwujących Ludzi na Świecie Jack Thompson, bijąc pianę na temat ekstremalnej dawki brutalności w grze, osadzonej ponad to w absolutnie nie akceptowalnym środowisku szkolnym. Ulegając wpływom prawnika-karierowicza, grupa ekstremalnych pacyfistów „Peaceaholics”, urządziła nawet pikietę pod siedzibą Rockstar w Nowym Jorku, żądając zaprzestania prac nad Byczkiem.

Cały ten zgiełk miałby może jeszcze jakieś uzasadnienie, gdyby mąciciele mieli jakiekolwiek pojęcie o faktycznej treści gry. A że nie mieli, to faktem jest oczywistym, bo zajścia te miały miejsce, zanim na światło dzienne wyszły jakiekolwiek konkretne informacje na temat rozgrywki. Rozumując w najprostszy możliwy sposób, pokierowano więc opinią publiczną w stronę prostego dowodu. Skoro Rockstar = GTA oraz Rockstar = Bully, to GTA = Bully. Krwawa, licealna rzeźnia, „symulator Columbine”? Pudło, pokojoholicy wszystkich krajów. Bully nie jest grą ani brutalną ani krwawą, nie polega na ciemiężeniu słabszych i przypodobywaniu się silniejszym. To symulator życia szkolnego, w którym wcielamy się w zagubionego w świecie łobuziaka.

Czy będziesz częstym gościem w gabinecie dyrektora?

Drugą stroną medalu całego omówionego powyżej zajścia jest nadzwyczajna wrażliwość „oficjalnego” systemu wartości w Stanach na wszystko, co tyczy się niepełnoletności. Zwłaszcza grom się w tym temacie obrywa, jako że są one medium wciąż bardzo często źle interpretowanym przez ogół. Podejmując więc tematykę szkolną, Rockstar sam wystawił się na tego typu ataki. Do rzeczy jednak. Akcja gry toczy się w fikcyjnej miejscowości Bullworth, w typowej amerykańskiej boarding school (szkole połączonej z bursą). Jako zagniewany młodociany Jimmy Hopkins zostajemy tam oddelegowani przez chcącą mieć więcej czasu dla swego nowego absztyfikanta matkę. Rzuceni w zupełnie nowe otoczenie, zmuszeni zostaniemy odnaleźć w nim swoją przestrzeń życiową, nawiązać znajomości na dobre i na złe oraz zająć godne miejsce w uczniowskiej hierarchii.

Charakterystyczną cechą gry ma być stały upływ czasu, prowadzący nas od pierwszego dzwonka, przez kolejne pory roku i święta, aż do szczęśliwego rozdania świadectw. Każdy mijający w wirtualnym świecie dzień nieść będzie dla nas nowe obowiązki – głównie w kwestii uczęszczania na zajęcia. Czas wolny wykorzystywać będziemy na wykonywanie misji, a o 23:00 codziennie powinniśmy znaleźć się w łóżku w związku z obowiązującą ciszą nocną. Jeśli ją naruszymy, lepiej mieć się na baczności przez pełniącymi rolę „policjantów” opiekunami ze starszych roczników. Ci ostatni będą zresztą nadzorować nasze zachowanie przez większość czasu gry. Autorzy zarzekają się, że system „egzekucji prawa” w grze będzie o wiele skuteczniejszy, niż miało to miejsce w GTA czy The Warriors. Znajdowane przez nas bronie (proca, kijki, skórki od bananów i inne prowizorki) przydadzą się do spłatania komuś nieprzyjemnego figla, ale nie obronią przed każącą ręką sprawiedliwości, która za naruszanie szkolnego regulaminu może przydzielić nam męczącą i nudną mini-grę w rodzaju wycierania tablic czy odśnieżania boiska. Jak to w życiu.

WF – koszmar każdego młodocianego geeka.

Nie mamy faktycznego przymusu chodzenia na lekcje – każdy jednak po pewnym czasie dojdzie do wniosku, że jest to ze wszech miar opłacalne. Gra napędza nie do końca prawdziwy stereotyp, że na zajęciach nauczyć się możemy rzeczy przydatnych każdemu łobuzowi w życiu codziennym. I tak, lingwistyczne ćwiczenia na lekcjach angielskiego poszerzą nasz asortyment ściem i wymówek, dzięki czemu będziemy mogli wygadać się z niejednych tarapatów (tak swoją drogą mini-gra ma polegać na układaniu angielskich wyrazów z zadanej puli liter, powodzenia w tym nam, Polakom, hehe). Poprawnie wykonywane na chemii eksperymenty (zrealizowane na modłę gier rytmicznych) zaowocują większym arsenałem szkolnych narzędzi psot (fajerwerki, śmierdzące bomby). Zajęcia z WF-u pomogą rozwinąć naszą tężyznę, te z fotografii umożliwią dostęp do licznych sub-questów, a plastyka rozwinie w nas artystyczną duszę, zwiększając tym samym atrakcyjność w oczach płci pięknej (to ostatnie zasługuje na szczerego lola).

Poza lekcjami, na terenie szkoły jest rzecz jasna cała masa innych rzeczy do roboty. Każdy nauczyciel, opiekun, uczeń i uczennica będzie w świecie gry konkretną osoba, z własnym imieniem i tożsamością – nie uświadczymy tu tłumu bezimiennych klonów jak w GTA. Uczniowie podzieleni są na kilka subkultur, z których każda zajmuje pewne sumaryczne stanowisko wobec twoich poczynań. Wykonywanie misji na zlecenie jednej strony często zaowocuje spadkiem sympatii innych. Wiadomo, przerobiliśmy już tego typu systemy w niejednej grze. Nie mieliśmy jednak okazji decydować, czy wolimy sprzymierzyć się z kujonami (nerds), sportowcami (jocks), bogatymi z domu snobami (preps), anarchistami (greasers) czy tytułowymi „byczkami” (bullies). Lawirowanie pomiędzy barwną obsadą postaci klasyfikujących się do tych grup niewątpliwie będzie, znając narracyjne możliwości Rockstar, kawałkiem świetnie poprowadzonej, nieliniowej historii.

Szkolny bufet zaprasza na obiady domowe.

Od strony technicznej, gra jest typowym TPP. Znajdziemy tu rozbudowane fragmenty przygodowe, a także sporo akcji oraz stealthu. Poruszać się będziemy pieszo, na deskorolce lub rowerze. System walki przypominać ma ten z The Warriors, acz uproszczony do jednego tylko przycisku, którego sposób i rytm naciskania określać ma wykonywane przez Jimmy’ego kombinacje. Walki nie będą brutalne, choć amerykańskim nastolatkom bez wątpienia przypomną o niejednym bolesnym wspomnieniu z dzieciństwa – a to za sprawą rozmaitych „fatalities” (hehe), takich jak kultowy „wedgie” (wyciągnięcie gaci z tyłu spodni), „indian burn” (taka nasza „pokrzywka”) czy „noogies” (chwycenie głowy przeciwnika pod ramie i szuranie mu pięścią po czaszce). Zabawne to wszystko może być.

Rockstar to w sumie pewniak, jeśli chodzi o tego typu produkcje. Można bez wahania nastawić się w przypadku Bully’ego na grę na 80% wzwyż. Choć może klimaty amerykańskich szkół nie są nam szczególnie bliskie, a wiedzę na ich temat czerpiemy przede wszystkim z filmów i seriali, klimat na pewno będzie dawał się we znaki. Czy będziesz dobrym uczniem, systematycznie chodzącym na zajęcia i robiącym zadania, czy też łobuzem-wagarowiczem, regularnie wzywanym do gabinetu dyrektora? Miło będzie spróbować zadecydować o tym w życiu jeszcze raz. Może tym razem nawet wybierzemy drogę łobuza, heh. Przecież my, komputerowcy, zawsze byliśmy grzecznymi kujonami.

Krzysztof „Lordareon” Gonciarz

NADZIEJE:

  • rozbudowana, nieliniowa fabuła;
  • spory teren czekający na zbadanie i poznanie;
  • klimat z pogranicza Harry’ego Pottera i Młodych Gniewnych;
  • hej, to przecież Rockstar.

OBAWY:

  • ograniczona możliwościami PS2 oprawa może okazać się relatywnie archaiczna;
  • część zawartego w grze humoru może się okazać dla nas niezrozumiała.
Bully: Scholarship Edition

Bully: Scholarship Edition