Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Publicystyka 26 maja 2011, 13:59

autor: Marcin Serkies

Call of Duty: Modern Warfare 3 - pierwsze spojrzenie

Nowy Modern Warfare mimo, iż nie niesie ze sobą wielkich innowacji nadal jest solidną grą akcji, której tryb single dostarczy ton adrenaliny i emocji. Widzieliśmy "trójkę" w akcji, oto nasze wrażenia!

W ostatnich latach przyzwyczailiśmy, że gry z serii Call of Duty ukazują się co dwanaście miesięcy i najnowsza odsłona cyklu, która trafi do sklepów już w listopadzie, nie będzie tu żadnym wyjątkiem. Zainteresowanie Modern Warfare 3 jest oczywiście spore, wszyscy wiedzieliśmy, że firma Activision coś szykuje i że lada chwila wieść o następcy wielkiego hitu uderzy jak grom z jasnego nieba. Niespodzianka jednak nie do końca się udała. Przed oficjalną zapowiedzią programu w sieci znalazły się materiały dokładnie opisujące cały scenariusz. Na ile znajdują one potwierdzenie w tym, co zawiera właściwa gra, mieliśmy okazję przekonać się na specjalnym pokazie w stolicy Wielkiej Brytanii.

Krótkie wprowadzenie ze strony przedstawicieli firm Infinity Ward i Sledgehammer nie ujawniło żadnych ciekawych informacji o Modern Warfare 3. Panowie powiadomili nas jedynie, że pracowało im się świetnie i są przekonani, że zrobili wyśmienity produkt - standard. Żeby nie zanudzać zgromadzonych w sali dziennikarzy, szybko przeszli do konkretów, prezentując dwa poziomy, które znajdą się w pełnej wersji gry Ja sam, żeby nie psuć sobie zabawy, nie czytałem przecieków dotyczących scenariusza, ale – jak się okazuje – są one dość dokładne, przynajmniej jeśli chodzi o dwa etapy – w Nowym Jorku i Londynie. Nie dane nam było przetestować ich osobiście, obie misje oglądaliśmy na dużym ekranie.

Etap w Wielkim Jabłku rozgrywa się tuż po wydarzeniach opowiedzianych w drugiej części gry. Biorąc udział w misji zatytułowanej „Black Thursday” (Czarny czwartek), zajmujemy się walką z Rosjanami chcącymi pokalać amerykańską ziemię, podejmując próbę okupacji. Zabawę zaczynamy w śmigłowcu, który – dość szybko trafiony rakietą – spada na ulicę, na szczęście pomiędzy wysokie budynki. Nieco oszołomieni wysiadamy z niego i naszym oczom ukazuje się Nowy Jork w wojennej zawierusze. Nie wnikając w szczegóły, powiem, że miasto przedstawiono rewelacyjnie, poczynając od widoku rakiet uderzających w drapacz chmur, który wali się jak wieże World Trade Center, po drobne szczegóły w stylu płonących kawałków papieru. Tak właśnie mogłaby w rzeczywistości wyglądać metropolia podczas toczonych w niej walk na ogromną skalę.

Początkowo zadanie nieco przetrzebionego oddziału polega jedynie na dotarciu do budynku Giełdy Światowej. Widać więc powolne przedzieranie się przez pełne gruzu, śmieci i zniszczonych samochodów ulice. Oczywiście na drodze dzielnych wojaków co chwilę stają przeciwnicy, z którymi trzeba się rozprawiać. Nie wiem, jak to będzie wyglądało, gdy zatrzymamy się gdzieś na dłużej, czy wrogowie będą wybiegać ciągle z tego samego punktu, czy twórcy jakoś to urozmaicą. Prowadzący prezentację załatwiał sprawę bardzo szybko. Sama wymiana ognia z przeciwnikami nie różniła się specjalnie od tego, co znamy z poprzednich części. Kucnięcie, wycelowanie, krótka seria, następny proszę. Podczas walki na krótki dystans bohater używa zwykłego celownika kolimatorowego, przy strzałach na większy błyskawicznie dołącza do niego lunetkę, dającą niewielkie powiększenie.

Po kilku ostrych strzelaninach oddział dociera do miejsca, w którym potrzebne jest flankowanie, barykadę postawioną w poprzek ulicy musi obejść z boku. Tu znów odzywa się jedna z największych bolączek całej serii – liniowość. Tylko jedna droga jest prawidłowa, tylko w jeden sposób dotrzemy do celu. Obejście, jakie zobaczyliśmy, prowadzi przez budynek. Szybka wymiana ognia, śmigłowiec wbijający się efektownie w ścianę i po sprawie. Atak z flanki przynosi oczekiwany efekt. Chwilę później oddział dociera do budynku giełdy i tu jasny staje się cel misji. Trzeba dostać się na dach i zniszczyć urządzenie zakłócające pracę amerykańskiego sprzętu radiowego. Wnętrza prezentują się fenomenalnie. Liczba ekranów, które wybuchają podczas walki, robi świetne wrażenie. Samo wejście na dach to taka skrócona wersja akcji w Reichstagu znanej z Call of Duty: World at War – wspinaczka po rusztowaniu, parę szczebli drabiny i jesteśmy na górze.

Wysadzenie urządzenia zakłócającego zajmuje chwilę, ale tempo akcji nie maleje. Kilka strzałów rakietami kierowanymi w okoliczne dachy i naprzykrzającego się Hinda to urozmaicenie podczas oczekiwania na transport do bazy. Ten natomiast to już naprawdę solidny kawał akcji, która na widzu oglądającym wszystko na dużym ekranie robi niesamowite wrażenie. Pościg dwóch rosyjskich maszyn za śmigłowcem, którym odlatują dzielni amerykańscy żołnierze, walka, szybki lot nad ulicami – to wszystko wygląda znakomicie. Finałowa walka z Hindem wokół wieżowca zapewne wielu graczom zapadnie w pamięć na dłuższy czas. Sceny, które następują potem – również.

Chwilę przerwy w pokazie wypełnili po raz kolejny panowie z Infinity Ward i Sledgehammer. Znów nie powiedzieli tak naprawdę nic, czego byśmy nie wiedzieli. Pojawiła się informacja – a raczej potwierdzenie – że w grze znajdzie się tryb Spec Ops – czyli zadania rozgrywane przez dwóch współpracujących żołnierzy. Sama zabawa wieloosobowa ma być, jak to ujęli: „bestią samą w sobie” – zważywszy na fakt, że w CoD-a gra tak ogromna liczba osób, nie ma wątpliwości, że tak będzie naprawdę. Być może więcej informacji na ten temat pojawi się już niedługo. Druga konkretna wiadomość dotyczyła płynności działania gry. Autorzy dołożyli wszelkich starań, aby osiągnąć stabilne sześćdziesiąt klatek na sekundę i z tego, co widziałem, udało im się to. Nawet podczas największych zadym nie odnotowałem spowolnień animacji.

Kolejna zademonstrowana misja odbywała się w Londynie. Tym razem do roboty wzięli się operatorzy SAS-u, a tytuł, jakim opatrzono operację, to „Mind the gap” (to tekst, który w londyńskim metrze widać i słychać na każdym kroku). Taki tytuł pojawia się zresztą nieprzypadkowo, o czym już za chwilę się przekonacie.

Wszystko zaczyna się od zwiadu z powietrza, kamera – zamontowana prawdopodobnie na bezzałogowym samolocie – pokazuje, jak w dokach na ciężarówki ładowana są tajemnicze pakunki. Londyn chyba nie został jeszcze zaatakowany, przechwycenie owego transportu z pewnością ma pomóc w zapobieżeniu ewentualnym aktom terrorystycznym. Do akcji rusza oddział komandosów, wspomaganych przez śmigłowiec – początkowo trzymający się z daleka, włącza się do każdej większej strzelaniny – oraz co najmniej paru snajperów, których nie widać, za to przeciwnicy boleśnie odczuwają ich obecność.

Wszystko rozgrywa się w nocy, pada deszcz, wydaje się, że to doskonałe okoliczności do cichej i szybkiej misji. Początkowo komandosi bez problemu wykańczają kolejnych przeciwników, oczyszczając z nich stary magazyn. Następnym krokiem jest atak na doki, w których trzymana jest jedna z ciężarówek. Tu kończy się subtelne i powolne podejście, a zaczyna prawdziwa jazda. Strzelanina w dokach pasuje doskonale do tego, do czego przyzwyczaiła nas seria. Przeciwnicy nadbiegają jeden po drugim, a akcja posuwa się naprzód wtedy, kiedy wojak, którym kierujemy, osiąga kolejny punkt na mapie. Bez większych zmian, ale jeśli ktoś to lubi, będzie zadowolony.

Atak na doki przebiega rzecz jasna bezproblemowo, ale jak to zwykle w podobnych sytuacjach bywa, ciężarówka, która interesuje operatorów, okazuje się pusta. Mało tego, główny zły charakter, który miał zostać złapany, zwiewa, trzeba go zatem schwytać. Cała magia kolejnych scen – naprawdę niesamowitych i urywających głowę – wynika z faktu, że delikwent wykorzystuje do ucieczki wagon metra. Ruszamy w pościg pickupem, ostrzeliwując pociąg i próbując nie zginąć. Nie będę rozpisywał się na temat wrażeń, to trzeba zobaczyć samemu, a im mniej szczegółów poznacie, tym lepsze doznania zapewni Wam ta scena podczas obcowania z grą. Dla mnie porównanie, które padło – do filmu Liberator 2 – jest jak najbardziej na miejscu. Można oczywiście przypomnieć sobie inne filmy z szaleńczymi pościgami za pociągami metra. Nie pamiętam jednak gry, w której pojawiłby się podobnie intensywny i realistyczny motyw.

I to tyle, zobaczyliśmy dwie misje, a panowie reprezentujący studia odpowiedzialne za Modern Warfare 3 ewakuowali się, zanim dziennikarze zdążyli zdać pytania, które być może rzuciłyby trochę więcej światła na nową odsłonę Call of Duty. Opinie na temat pokazu były podzielone. Nie przedstawiono niczego, co odróżniałoby w znaczący sposób nowe Modern Warfare od poprzednich części – przypominam, że mowa o trybie dla pojedynczego gracza – i to zdecydowanie jest minus, o ile spodziewaliście się jakichkolwiek zmian (poza kosmetyką). Ja, szczerze mówiąc, liczyłem raczej na więcej tego samego i się nie przeliczyłem. Zabójcze tempo akcji, efektowność, filmowość robią świetne wrażenie, tego nikt nie może „trójce” odmówić. Jeszcze przed tym pokazem trafiały się głosy, że silnik gry ma zostać uzupełniony o możliwość niszczenia budynków, choćby w pewnym stopniu. Z tego, co widziałem, nic takiego nie ma miejsca, poza oskryptowanymi akcjami. Tak więc tym, którzy liczą na interaktywne kino akcji, Modern Warfare 3 spodoba się na pewno. Pozostali muszą czekać na więcej informacji o trybie dla wielu graczy.

Marcin „yasiu” Serkies

Call of Duty: Modern Warfare 3 (2011)

Call of Duty: Modern Warfare 3 (2011)