Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Assassin's Creed: Valhalla Publicystyka

Publicystyka 8 maja 2020, 15:17

AC: Valhalla wygląda jak gra, którą pokocham i znienawidzę [OPINIA]

Oglądaliście już zwiastuny nowego Assassin's Creed? Ja oglądałem i już teraz wiem, że to będzie słaba gra, z którą spędzę przynajmniej sto kolejnych godzin, tak samo jak w Odyssey.

Moje pierwsze prawdziwe spotkanie z wikingami miało miejsce 16 lat temu. Byłem wtedy młodym chłopakiem, który jakimś cudem trafił na wyspę Wolin nad Morzem Bałtyckim, gdzie odbywał Festiwal Wikingów. Spotkałem tam mnóstwo odurzonych miodem pitnym długowłosych fanów zespołów o nieczytelnych nazwach oraz przedziwnych postaci z zajawką na historyczną rekonstrukcję i słowiańskie oraz wikińskie rzemiosło. Ale to właśnie wtedy odkryłem, że istnieje coś takiego jak wyobrażony wiking w wersji pop oraz ten rzekomo prawdziwszy i właściwszy, oparty na historycznych źródłach „true viking”, żyjący podług surowych reguł zapisanych w runach i nordyckiej mitologii, wychowany w mrozie i śnieżycy potomek Odyna i Jord.

16 lat później obejrzałem dwa trailery najnowszej odsłony głównej marki Ubisoftu i wiem już, w którym kierunku zdecydowali się pójść twórcy z kanadyjskiego oddziału studia. Internet huczy od rozbudzonych nadziei z jednej strony oraz jęków i oburzenia z drugiej. Ja również znalazłem się wśród w tej rozemocjonowanej gawiedzi i to jakby stanąwszy po obu stronach naraz, raz to grożąc pięścią, raz klaszcząc. Wczoraj uśmiechnięte głowy uwięzionych w domach deweloperów i konferansjerów usilnie próbowały nas przekonać, że efektowny pokaz cutscenek i silnika to gameplay. Dzisiaj więc wychodzę na ubitą ziemie i mówię: OK, Ubisofcie. Skoro tak chcesz z nami pogrywać, to ja podejmuję rękawicę.

Przed deweloperami pięć rzeczy, które muszą poprawić w Assassin’s Creed Valhalla, a których nie ujrzałem na zaprezentowanym gameplayu. Zapraszam więc na honorowy pojedynek, w którym niech dane mi będzie zaprotestować. Mam prawo – z ostatnią produkcją studia spędziłem 100 godzin, a z poprzednimi jakieś 500.

AC: Valhalla - nie mogę się już doczekać, kiedy znów zostanę oszukany - ilustracja #1

Wątek współczesny – kiedyś to było, teraz to już nie ma

Trudno nie oprzeć się wrażeniu, że Ubisoft zamarł w jakimś nie do końca efektownym bezruchu –kłopotliwej linii czasowej ani nie zlikwidowano (bo ciężko wycofać się z czegoś, co budowało się przez 13 lat), ani nie rozwinięto. Historii Layli można było wcześniej poświęcić więcej ekranowego czasu i poprowadzić ją z należytą starannością, a tymczasem narracja jest rwana, szczątkowa i nie wiemy – czy też nie czujemy się zobowiązani wiedzieć – z kim ta Layla w ogóle rozmawia, co planuje czy dokąd zmierza.

Layla, you’ve got me on my knees, Layla, I’m begging, darling please. - AC: Valhalla - nie mogę się już doczekać, kiedy znów zostanę oszukany - dokument - 2020-05-08
Layla, you’ve got me on my knees, Layla, I’m begging, darling please.

Po prawdzie w Odyssey i dodatkach było pod tym względem odrobinę lepiej niż w Origins (coś tam się okazywało, kogoś spotykało, kimś zostawało i coś stanowiło), ale – no właśnie – tylko odrobinę. Co zrobi Ubisoft ze spuścizną Desmonda Milesa, co zrobi z Laylą i resztą współczesnych bojowników o wolność? Na jakim etapie znajduje się konflikt między zakonem templariuszy a bractwem asasynów? Czy posunął się on choć odrobinę naprzód od czasów śmierci Desmonda, czy też współcześnie po prostu niewiele się dzieje i nie warto o tym rozmawiać? A jeśli wiemy już, że konflikt między tymi dwiema organizacjami w zasadzie zamarł i przestał być istotny, to po cóż przejmować się przeszłością, hm?

Tu jest bardzo ładnie, ale ja lubię też wątek współczesny, miasta przyszłości, biurowce i te sprawy. - AC: Valhalla - nie mogę się już doczekać, kiedy znów zostanę oszukany - dokument - 2020-05-08
Tu jest bardzo ładnie, ale ja lubię też wątek współczesny, miasta przyszłości, biurowce i te sprawy.

Limbo. Podejrzewam, że taki codename mają wątki współczesne w scenariuszu Valhalli. Ubisoft nawet nie udaje, że pamięta o swojej bohaterce. Zapewnienia Darby’ego McDevitta, że w Valhalli będą kontynuowane przygody Layli, wypada interpretować jako „nadal będziemy udawali, że ona nie istnieje”. W trailerze nie ma po współczesności ani śladu. Bohaterka pozostaje niewidzialna, nieistotna i tylko cudem pamiętam jej imię.

A szkoda – bo niezależnie od tego, czy podobały nam się dotyczące teraźniejszości wątki, czy wręcz przeciwnie, trudno nie zgodzić się z jednym: że ta linia czasowa potrzebuje w końcu odważnego rozwiązania. Tymczasem nie sposób rozwiązać akcję czegoś, co jeszcze nie zdążyło się zawiązać. Stawiam konia z rzędem, że Valhalla będzie kontynuowała niechlubną tradycję swoich dwóch poprzedniczek, a współczesny konflikt między bractwem i zakonem pozostanie na tym samy etapie, na którym znalazł się w roku 2012.

PAMIĘTAJCIE O PRZESZŁOŚCI!

W całej krytyce wątku współczesnego nie zapomniałem o tym, że sama seria Assassin’s Creed w przedziwny sposób odkleiła się od historii asasynów. O ile Origins – koniec końców – potrafiło jeszcze opowiedzieć o bractwie i jego początkach, tak Odyssey to już nader odważna i dotkliwa w konsekwencjach podróż w przeszłość. Gdzieś w tym wszystkim dzieje bractwa, walczącego z zakonem o artefakty i wiedzę tych, którzy byli przed nami – a przy tym o uniwersalne idee wolności, równości czy braterstwa – po prostu uległy rozmyciu i trochę już tęsknię za głównym bohaterem, który najzwyczajniej w świecie będzie identyfikować się z asasynami. Tym razem akcja dzieje się jeszcze przed modernizacją organizacji, dokonaną przez Altaira Ibn-La’Ahada, ale już po założeniu Ukrytych przez Bayeka z Ayą. Daje to nadzieję na fabułę odrobinę bardziej trzymającą się ulubionych frakcji i tematów.

Romanse w Assassin’s Creed są ciekawe jak życie seksualne inceli

Nie wiem, szanowni twórcy, kto Was uczył miłości. Francuzi, tak zwykło się sądzić, sztukę tę opanowali perfekcyjnie, ale chyba tym razem nie próbowali podzielić się wiedzą. Romanse w Assassin’s Creed Odyssey to jakaś przerażająca, obrazoburcza i ohydna karykatura międzyludzkich relacji. Nie chodzi o to, że protagonista wikła się w nie, ceniąc sobie przede wszystkim promiskuityzm – to wręcz pasuje do mitu greckiej seksualności. Gorzej, że te przypadkowe spotkania zostały pokazane w tak nieinteresujący i wyświechtany sposób. Związki, bliskość i seks potraktowano mniej więcej tak jak zadania poboczne – na odwal się. Ot, przy niektórych dialogach mamy ikonkę serduszka. Tu sobie wybierzemy, tam sobie klikniemy i voila, ekran się ściemnia – koniec romansu, sprawa załatwiona. Zupełnie jak przed rewolucją seksualną. Miłość uprawiana nie tyle po ciemku, co przy zaciemnionym ekranie.

A może by tak jakaś poważna relacja z poważnymi dialogami? - AC: Valhalla - nie mogę się już doczekać, kiedy znów zostanę oszukany - dokument - 2020-05-08
A może by tak jakaś poważna relacja z poważnymi dialogami?

GOL UCZY

Promiskuityzm – kontakty cielesne z przypadkowymi partnerami, z którymi nie łączy nas relacja emocjonalna.

I nie, wcale nie chcę oglądać jędrnych, stworzonych z miliarda wielokątów biustów ani nie ciekawią mnie wirtualne gody czy też nieszczególnie podnieca wirtualna nagość. Należę raczej do tych osób, które potrzebują jakiejś narracji – osadzenia danego zjawiska, zdarzenia czy rzeczy w kontekście. Jeśli mamy mieć te romanse – bo jak wiadomo romanse to przecież cecha RPG – to na rany Desmonda, zróbcie je z należytą pieczołowitością i powagą. Niech te dialogi mają sens, bo jeśli ja miałbym podrywać tak, jak podrywali Kassandra i Alexios, to prawdopodobnie dziś prowadziłbym portal dla inceli i narzekał na cały świat, że nikt mnie nie kocha.

Trzeba mieć – za przeproszeniem – gadkę. A żeby to zrobić, należy umieć pisać dobre dialogi. Dlatego życzę sobie, aby w Assassin’s Creed Valhalla mój wiking podrywał może butnie, ale z sensem, pomysłem i swadą. Nie chcę już obijać sobie czoła w geście facepalmu i wstydzić się tego, na co patrzę na monitorze. Darby McDevitt o Valhalli powiedział niedawno:

Tak – jest wiele romansów, można je znaleźć wszędzie na mapie. Możesz wybrać, jak do nich podejść – w dowolny sposób, który uważasz za odpowiedni.

Zatem ja chcę podejść do tych romansów na serio.

Walka, krew i flaki

Kiedy w pierwszej scenie Assassin’s Creed Odyssey Leonidas przebił włócznią gardło zdrajcy, wszyscy zrobiliśmy wielkie oczy – tego rodzaju dosadność i brutalność nie były dotąd w tej serii obecne. Śmiało można powiedzieć, że i tym razem zdziwimy się wielokrotnie.

Choć pierwsze „Asasyny” cieszyły swoim pozornie dynamicznym, opartym na kontrach systemem walki, tak po pięciu częściach można było go mieć dość. Nie pomagało dodawanie kolejnych typów przeciwników (do których należało podejść w odrobinę inny sposób, na przykład jednego skontrować, a drugiemu odebrać oręż). Rewolucja przyszła w Origins, a jej skala nasiliła się w Odyssey. Riposty – choć obecne – zeszły na plan dalszy, dzięki czemu walka przestała przypominać turowe potyczki. Dodanie umiejętności rodem z action RPG odświeżyło zabawę – teraz możemy stworzyć swój „build” i walczyć tak, jak wolimy (w ograniczonym stopniu, oczywiście).

Nie obyło się jednak bez strat – pójście w stronę RPG akcji wprowadziło do systemu walki pewną „gąbczastość” przeciwników. Teraz ich ciała potrafią wytrzymać kilkadziesiąt ataków ostrym mieczem, kafarem, włócznią czy młotem. Odświeżenie było również – choć to już raczej kwestia najzupełniej indywidualna – krótkoterminowe. Należę raczej do tych, których walka w Assassin’s Creed Odyssey męczy i irytuje, dlatego większość konfliktów próbuję załatwić po cichu. Zwyczajnie nie mam ochoty na okładanie się kawałkami żelastwa bez widocznych konsekwencji.

Jak wygląda to teraz? Krew i zniszczenie – pożoga i mord. Walka w Assassin’s Creed Valhalla według zapewnień twórców ma być najbardziej zróżnicowaną wersją starć w serii, a przy tym – za sprawą szczególnego settingu – najbardziej brutalną. Tak po prawdzie trudno orzec, czy rzeczywiście tak będzie – zaprezentowany gameplay był na tyle oszczędny w środkach, że wciąż pozostajemy wewnątrz platońskiej jaskini.

Ale porozmawiajmy szczerze, bo przecież znamy się nie od dzisiaj. Jestem przekonany, że mechanika nie będzie różnić się drastycznie od tej z Odyssey, a jeśli uda się wprowadzić więcej brutalności (w popkulturowej wersji wikingów krew i flaki to przecież podstawa), być może zniweluje to wrażenie gąbczastości przeciwników. Wiem, że „Asasyny” rządzą się swoimi prawami – ale wpakowanie komuś strzały między oczy powinno mieć jeden skutek.

Wikingów Ubisoft pokazywał już w For Honor. - AC: Valhalla - nie mogę się już doczekać, kiedy znów zostanę oszukany - dokument - 2020-05-08
Wikingów Ubisoft pokazywał już w For Honor.

Cieszy również fakt, że powraca tarcza – kolejny nieodłączny atrybut wyobrażonego wikinga – a i tym razem ma wręcz pełnić funkcję broni. Jeśli więc Ubisoft poświęci trochę więcej czasu umiejętnościom, jednocześnie rzeczywiście różnicując walkę za pomocą rozmaitych typów oręża, to być może wymiana ciosów po 100 godzinach nie stanie się dla mnie przykrym obowiązkiem.

Przy okazji miejmy nadzieję, że autorzy nie zapomną o nieco mniej udanych elementach wcześniejszej gry. Odyseja bowiem posiadała system podbojów. Na zaprezentowanym najnowszym trailerze widzimy atak na twierdzę lub zamek. Sami twórcy mówią o mechanice rajdów (czy też wypadów), która umożliwi wzięcie udziału w prawdziwej wikińskiej wyprawie łupieżczej. Wątpię, aby pozwolono nam gwałcić i palić, ale z pewnością uda się skrócić paru angielskich parobków o głowę.

Level up – rozwój bez ukrytych kosztów

Wiemy już, że nie będzie grindu, a rozwój postaci ma być płynny i angażujący. Trochę w to nie wierzę, ale miejmy nadzieję, że to mój szczególny sceptycyzm nabyty w XXI wieku. Dodatki w poprzedniej części, które kupowaliśmy za prawdziwe pieniądze, a które dawały więcej złota czy surowców, z pewnością stanowiły niemały procent zarobku gry. Załóżmy jednak, że to wszystko prawda i tym razem świat nie będzie ograniczać naszej podróży. Jeśli rzeczywiście, to chylę czoła i biję się w pierś. Zarabianie na eksploracji w grze, która polega na eksploracji, wydawało mi się odrobinę zbyt odważną marketingową strategią.

W Odyssey było na co wydawać pieniądze. W Valhalli może być podobnie. - AC: Valhalla - nie mogę się już doczekać, kiedy znów zostanę oszukany - dokument - 2020-05-08
W Odyssey było na co wydawać pieniądze. W Valhalli może być podobnie.

Ale system progresji cierpiał również z powodu nieprzemyślanego mechanizmu lootu. Pamiętacie jeszcze grawerunki? Po ilu godzinach zdaliście sobie sprawę, że to jedynie bezużyteczna fanaberia? Możecie wydać grube hajsy na grawerunek do Waszej ulubionej broni, którą za chwilę i tak zastąpicie nową i lepszą znalezioną w trakcie eksploracji – starej nie będziecie w stanie wiecznie ulepszać, bo szybko skończą się Wam pieniądze. Po co więc w ogóle kłopotać się grawerunkami? Dopiero w endgamie, zakładając, że należycie do tych osób, które dotarły do endgame’u Odysei, grawerunki zaczynały mieć sens. Z powodzeniem mogłem jednak o tej funkcji nie pamiętać przez 99 godzin mojej gry.

Tym razem zapowiedziano większy nacisk nie na zdobywane doświadczenie i poziomy, a na umiejętności gracza oraz ulepszanie posiadanych zdolności i ekwipunku. O ile ta pierwsza część cieszy, o tyle druga oczywiście wzbudza obawy. Mamy w końcu 2020 rok – czasy, w których w grach single player znajdziecie mikropłatności, dopalacze, dodatki i inną pomoc. A całość bywa tak zaprojektowana, abyśmy częściej sięgali po portfel. Jeśli więc będę musiał nieustannie ulepszać posiadany ekwipunek (a według zapowiedzi – identycznie zresztą jak w Odyssey – będziemy mogli przejść grę z jednym i tym samym ulubionym wyposażeniem), boję się o to, jak często trzeba będzie tych surowców poszukiwać. Na samo wspomnienie nieustannego wciskania na padzie klawisza „Y” podczas jazdy w Odyssey, aby zebrać przypadkowo rozlokowane zasoby, przechodzi mnie dreszcz. Pozostaje wierzyć, że twórcy z tym grindem nie przesadzili i świat okaże się wolny nie tylko od wpływu templariuszy, ale i mechanik zmuszających do kupowania surowców za prawdziwe pieniądze.

Zadania, fabuła i lore

Biegając po starożytnej Grecji – choć miałem tysiące powodów do ochów i achów – smuciłem się, ilekroć musiałem z kimś porozmawiać. Początkowa nawet całkiem zabawna relacja z Markosem i jego „Everybody benefits!” szybko zastąpiona została kontaktami z kolejnymi bezimiennymi, bezpłciowymi, beznamiętnymi postaciami na drodze do celu. A przecież mówimy o ludziach formatu Herodota, Sokratesa czy Fidiasza! Z całego tego nieszczególnie angażującego kółka znajomych najbardziej lubiłem chyba Barnabasa. On przynajmniej miał jakiś charakter.

Jak sądzicie, oni będą mieli coś ciekawego do powiedzenia? - AC: Valhalla - nie mogę się już doczekać, kiedy znów zostanę oszukany - dokument - 2020-05-08
Jak sądzicie, oni będą mieli coś ciekawego do powiedzenia?

Nie zrozumcie mnie źle – w poprzedniej części znajdziecie mnóstwo ukrytych smaczków, postaci, wątków i odniesień do historii. Ucieszyłem się, mogąc porozmawiać z małym chłopcem, który niejako za moją namową przyjął imię Platon. Ale ogrom tych elementów został wykonany w jakiś paskudnie nieinteresujący sposób. Reżyseria rozmów z NPC porażała sztucznością. Zupełnie jakby naszym manekinom dano tylko odrobinę więcej stawów, aby mogły wyginać się w karykaturalnych pozycjach imitujących życie.

To jest prawdopodobnie moja największa obawa i jednocześnie największe życzenie – aby w Assassin’s Creed Valhalla zobaczyć postacie z krwi i kości, o przekonujących historiach i wyrazistych biografiach. Niech te postacie będą żywe, niech mówią do nas z akcentem, nie brzmiąc przy tym sztucznie. Może niekoniecznie potrzebujemy tu pisarzy z Rockstar Games, ale większe skupienie na wypowiadanych słowach potrafi przesądzić o sugestywności świata.

Skandynawia i wczesnośredniowieczna Anglia to kapitalny setting na osadzenie ciężkiej i krwawej fabuły. Jasne – mogę biegać po wioskach i zbierać kurze jajka, jeśli właśnie tego chce ode mnie Ubisoft. Ale tylko wówczas, gdy dostanę przy tym świetną opowieść, w którą się zaangażuję.

Assassin’s Creed: Reskin?

Być może wstrzymano się z pokazaniem właściwej, niepociętej i niezmontowanej rozgrywki dlatego, by nie odkryć przed nami tej najważniejszej karty: że Assassin’s Creed Valhalla to tak naprawdę Odyseja na północy. Dla jednych będzie to wielka zaleta – i zapewne zdziwię Was teraz absolutnie po tym wszystkim, co tu napisałem, bo ja również zaliczam się do tej grupy. Nie mogę jednak grać w Odyssey, nie dostrzegając tak rzucających się w oczy wad.

Trochę nuda, a trochę gram już 100 godzin i jadę dalej. - AC: Valhalla - nie mogę się już doczekać, kiedy znów zostanę oszukany - dokument - 2020-05-08
Trochę nuda, a trochę gram już 100 godzin i jadę dalej.

Należałem do zagorzałych przeciwników Assassin’s Creed Odyssey. Nie mogłem znieść zadań wymyślonych przez copywriterów z Fiverra, bzdurnej fabułki, dziur i ciągniętego na siłę współczesnego wątku. Irytują mnie potwornie źle wykonani NPC, którymi niegdyś – w 2007 i 2009 – deweloper tak ochoczo się chwalił (i miał czym!). Wkurza mnie paskudny, wyłudzający pieniądze grind w produkcji single player, absolutnie wyprowadza z równowagi ekonomia gry oraz przygotowane na odwal się zadania poboczne.

I wszystko to powinno spowodować ekspresowe odinstalowanie tego tytułu – a tymczasem mam na liczniku już 100 spędzonych z nim godzin, a planuję kolejnych 20, bo chcę dokończyć osiągnięcia w podstawce i przejść dodatki. Dlaczego poświęciłem 100 godzin grze, której – sądząc po treści akapitu powyżej – nienawidzę?

Odpowiedź jest tak prosta, jak przewrotna: bo ją uwielbiam. Uwielbiam ten przepastny, nieprawdopodobnie zaprojektowany, przepięknie pomalowany i żywy świat (żywy, nawet pomimo NPC w stylu zombie!). Uwielbiam oglądać mojego avatara – przebierać go w zbroje, stroje i wyposażać w kolejne przedmioty. Uwielbiam wieczór zapadający nad greckimi wyspami – dalekie latarnie w mroku, szum fal i piękne niebo. Uwielbiam trekking po wulkanach, chowanie się w zbożu w samo południe, skakanie na główkę z wysokich klifów. Cieszę się, że Ubisoft raz na rok lub dwa lata organizuje mi wirtualną wycieczkę do innego świata i innej epoki – w której spędzam kilkadziesiąt godzin na bieganiu po dachach, drzewach, murach i pokładach statków. A przecież ja nawet Grecji jakoś specjalnie nie lubię!

Zobrazuję Wam, jak szczególna jest moja relacja z serią Assassin’s Creed, poniższym akapitem. W Assassin’s Creed Valhalla dostaniecie te same przygłupie hordy NPC, które cechują się intelektem mchu i pamięcią karpia, znajdziecie kolejne setki zadań pobocznych i żadnego z nich nie zapamiętacie, a także ze 150 fortów do zdobycia i ze 100 punktów widokowych. Ale poza tym otrzymacie kawał nieprawdopodobnie pięknego świata, w którym spędzicie dziesiątki godzin, akceptując i godząc się na jego wady. Tak zupełnie szczerze – nie mogę się już doczekać, kiedy znów zostanę oszukany.

Maciej Pawlikowski

Maciej Pawlikowski

Redaktor naczelny GRYOnline.pl, związany z serwisem od końca 2016 roku. Początkowo pracował w dziale poradników, a później mu szefował, z czasem został redaktorem prowadzącym Gamepressure, anglojęzycznego projektu adresowanego na Zachód, aby w końcu objąć sprawowaną obecnie funkcję. W przeszłości recenzent i krytyk literacki, publikował prace o literaturze, kulturze, a nawet teatrze w wielu humanistycznych pismach oraz portalach, m.in. Miesięczniku Znak czy Popmodernie. Studiował krytykę literacką i literaturę na Uniwersytecie Jagiellońskim. Lubi stare gry, city-buildery i RPG-i, w tym również japońskie. Wydaje ogromne pieniądze na części do komputera. Poza pracą oraz grami trenuje tenisa i okazyjnie pełni funkcję wolontariusza Pokojowego Patrolu Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy.

więcej

Assassin's Creed: Valhalla

Assassin's Creed: Valhalla