Newsroom Wiadomości Najciekawsze Komiksy Tematy RSS
Wiadomość opinie 26 listopada 2023, 13:00

Nie było pięknie, ale przynajmniej mieliśmy gry - o Polsce lat 90

Wysłużone automaty arcade w zatęchłych budach i szemrana klientela. Gaming w latach 90. w Polsce rozwijał się w dziwnych miejscach, ale to w nich dzieciaki mogły po raz pierwszy w życiu zagrać w grę.

Źródło fot. Sludge G., CC BY-SA 2.0 DEED
i

W Polsce w latach 90. o gry trzeba było walczyć. Starsi pamiętają, młodsi nie znają, ale funkcjonowały wówczas u nas tzw. „salony gier”. My mówiliśmy na te miejsca nie do końca poprawnie „flipery”, choć najczęściej nie było tam już fliperów (czyli pinballów). Były za to stojące, ciężkie maszyny z grami wideo. I byli ludzie. Tłumy młodych ludzi z najróżniejszych środowisk.

To była buda. Tandetna, koślawa buda. Wyglądała, jakby zbudowano ją z tego, z czego zbudowana była Polska lat 90. Z lichych materiałów, badziewia i marzeń o wielkiej kasie, które niestarannie i naprędce czymś posklejano. Ale to efekt miał znaczenie. Dlatego do ściany tego architektonicznego dzieła sztuki przybito wielki, czerwony szyld „SALON GIER”. Tak naprawdę liczyło się jednak to, co w środku. A w środku dzieciaki miały wolną Polskę i przyśpieszony kurs brutalnej przedsiębiorczości.

W rzędach pod ścianami stały maszyny. Wysłużone, ściągnięte z zagranicy szafy z jakiejś drewnopodobnej sklejki z kineskopowymi ekranami, na których odpalano hity lat 80. i 90. To wszystko było z drugiej ręki – cała ta buda zresztą wyglądała, jakby przeniesiono ją ze Stadionu Dziesięciolecia z czasów, gdy można tam było kupić rajtuzy, buty, miotłę, ziemniaki i broń palną. Automaty często miały krzykliwe napisy, na przykład „MORTAL KOMBAT”, choć odpalany był na nich już tylko Virtua Fighter 2.

W co my tam nie graliśmy – w Metal Sluga, Mortale, Street Fightery, Cadillacs and Dinosaurs, Punk Shota, któreś Żółwie Ninja i mnóstwo rail shooterów: Time Crisis, The House of the Dead i Virtua Cop. Gry legendy, które wówczas dla nas – a nie mieliśmy własnych konsol i komputerów – były najlepszymi grami na świecie.

W środku zawsze było gwarno. A jeśli nawet brakowało ludzi, i tak było głośno, bo maszyny pozostawały stale włączone, z uruchomionym zapętlonym demo, które krzyczało: „INSERT COIN”, „GAME OVER”, „CONTINUE?!”. Do dzisiaj pamiętam te bezustannie odtwarzane, słabej jakości przesterowane dźwięki – uderzenia, wybuchy, strzały i inne elektroniczne „hy-dży”. Maszyny miały kolorowe gałki i przyciski, w które waliło się z całą dziecięcą mocą.

Nie było pięknie, ale przynajmniej mieliśmy gry - o Polsce lat 90 - ilustracja #1
Cadillacs and Dinosaurs, Capcom 1993

Klientela w tych miejscach bywała różna. Dzieciaki ze złotówkami od rodziców schodziły się z całego miasta. Ci, którzy złotówek nie mieli, mogli je zdobyć. Grałeś sobie w Cadillacs and Dinosaurs, a za Twoimi plecami zawsze gromadzili się świadkowie. Skrojono mnie tam zresztą raz czy dwa. Właściciela pamiętam jako znudzonego życiem wąsacza, bez słowa wymieniającego nam kasę na specjalne żetony, którymi uruchamialiśmy maszyny. Ale gdy coś się działo, stawał się niewidzialny. Czasami ratowaliśmy się ucieczką. Mam właśnie takie obrazy w głowie: runda w „Mortala”, a potem sprint w stronę domu.

Niekiedy przychodził Spoceniec. Tak na niego mówiliśmy i nie dlatego, że był tryhardem i świetnie grał, tylko dlatego, że pocił się bardziej niż Rafael Nadal po 5 godzinach finału wielkiego szlema. Spoceniec z nikim nie rozmawiał. Po prostu wchodził, brał żetony, stawiał piwo obok siebie i z tlącym się kiepem w ustach grał. Pot leciał z niego jak woda z kranu, dosłownie ściekał mu z twarzy i rozlewał się po maszynie. Kiedy grał, był wręcz przerażający. Ale grał wybornie – przechodził wszystko i był na szczycie każdego high score’u na każdym automacie.

Rodzicom się nie przelewało, więc czasami przychodziliśmy bez kasy, by po prostu popatrzeć. Wtedy wlepialiśmy gały w ekrany, pytaliśmy innych, jak wykonali tego combosa, albo po prostu mieliśmy nadzieję, że ktoś nas zaprosi jako drugiego gracza.

Uwielbialiśmy Metal Sluga. I nigdy tej gry nie przeszliśmy, bo nie mieliśmy tyle pieniędzy, by dorzucać do maszyny po zgonie. Pierwsze poziomy tych tytułów pamiętam więc najlepiej. Te późniejsze poznałem dopiero wiele lat potem, jako dorosły już człowiek.

Nie było pięknie, ale przynajmniej mieliśmy gry - o Polsce lat 90 - ilustracja #2
Metal Slug, SNK 1996.

Wspominam o tym wszystkim, bowiem o tych dziwnych czasach przypomniał mi Kamil Kleszyk, pisząc o OHV – grze polskiego dewelopera, która ma opowiadać właśnie o latach 90. w Polsce. I choć produkcja ta wygląda tak, jak wyglądały lata 90. (więc raczej biednie), trudno nie oprzeć się wrażeniu, że twórca gry – Przemysław Hadała – świetnie oddał ten specyficzny, trochę kiczowaty klimat tamtych czasów.

To nieprawdopodobne, jak niewiele lat upłynęło od tej mojej budy z pierwszym Mortal Kombat do tego, co mamy dzisiaj – wtedy mieliśmy GTA 1, a dziś czekamy na szóstą część. Arcade’owe gry były proste pod względem konstrukcji, a dziś możemy podziwiać cinematicowe produkcje pokroju Final Fantasy XVI (o którym pięknie pisze Krzysiek Kalwasiński w swoim tekście „Final Fantasy XVI to dla mnie wzorowy przykład kinowego doświadczenia”). Za czasów mojej budy wiedźmina znaliśmy tylko ze stron powieści Andrzeja Sapkowskiego, a dziś czyta o nim, gra w gry, których jest bohaterem, i ogląda go cały świat (chociaż sam „Sapek” w ogóle się nie zmienił i wciąż nie został gamerem).

Powrót do tych starych, pięknych gier to dla mnie zawsze powrót do dzieciństwa. Do tych trochę szemranych miejsc, później wypartych przez kawiarenki internetowe, konsole Nintendo 64 i PSX oraz multiplayerową rywalizację w CS-ie czy Quake’u. Chyba nie tylko ja mam sentyment do staroci – Adrian Werner napisał ostatnio o stareńkim RoboCopie z 1992 roku. Będziemy zresztą co jakiś czas przypominać Wam te starsze tytuły – bo zwłaszcza dziś, gdy w gamingu błyszczy ray tracing, warto wiedzieć, w jaki sposób w ogóle do tego wszystkiego doszliśmy.

A tej budy dawno już nie ma. Nie poznaję już obcych ludzi ani nikt nie „prosi” mnie o drobne, bo chce sobie przećwiczyć combo Blanką, które podejrzał komuś przez ramię. Trochę szkoda. Bo choć nie były to najpiękniejsze miejsca na ziemi, to właśnie tam swoją pasję odkrywały pierwsze pokolenia graczy.

ZAPISZ SIĘ DO NEWSLETTERA

Jeśli spodobał Ci się ten tekst i chcesz otrzymywać go przed wszystkimi, zapisz się do naszego newslettera.

Maciej Pawlikowski

Maciej Pawlikowski

Redaktor naczelny GRYOnline.pl, związany z serwisem od końca 2016 roku. Początkowo pracował w dziale poradników, a później mu szefował, z czasem został redaktorem prowadzącym Gamepressure, anglojęzycznego projektu adresowanego na Zachód, aby w końcu objąć sprawowaną obecnie funkcję. W przeszłości recenzent i krytyk literacki, publikował prace o literaturze, kulturze, a nawet teatrze w wielu humanistycznych pismach oraz portalach, m.in. Miesięczniku Znak czy Popmodernie. Studiował krytykę literacką i literaturę na Uniwersytecie Jagiellońskim. Lubi stare gry, city-buildery i RPG-i, w tym również japońskie. Wydaje ogromne pieniądze na części do komputera. Poza pracą oraz grami trenuje tenisa i okazyjnie pełni funkcję wolontariusza Pokojowego Patrolu Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy.

więcej