Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Hyde Park 12 grudnia 2001, 11:48

autor: Shuck

Chwila życia - opowiadanie SF

Odstawiam broń od oparzonego policzka i rzucam ukradkowe spojrzenie Oporowi. Siedzi w kucki, oparty plecami o błotnistą ścianę okopu i próbuje poprawić swój hełm, który mu się uparcie zsuwa na prawą stronę twarzy. Dostał...
Poniższy tekst został nadesłany przez naszego czytelnika i został opublikowany w oryginalnej formie.

Odstawiam broń od oparzonego policzka i rzucam ukradkowe spojrzenie Oporowi. Siedzi w kucki, oparty plecami o błotnistą ścianę okopu i próbuje poprawić swój hełm, który mu się uparcie zsuwa na prawą stronę twarzy. Dostał. Jego górna warga wygląda jak kilkunastokrotnie skasowany bilet, a czubek nosa zwisa ponad nią trzymany wciąż przez wątły płatek skóry. Wiem, jak się kasowało bilety - sporo o tym i nie tylko o tym czytałem. Myślę, że powinien nieźle krwawić, może nawet stracić przytomność, lecz nic takiego się nie dzieje. Trochę szkoda, ale w sumie Opór zawsze był twardy. Sięga ręką do twarzy i odrywa dyndający bezużytecznie większy kawałek nosa. Robi się już powoli ciemno.

- Wracamy? - pytam bardziej dla kawału niż z troski.

Opór wkręca się palcem w skroń, co ma oznaczać, że mój dowcip był lepiej niż debilny. I przeładowuje karabin. Ja też sprawdzam stan swojego, po czym na trzy-cztery wyskakujemy razem na powierzchnię i zaczynamy biec zygzakiem w stronę widniejącego trochę bliżej niż na horyzoncie zameczku. A strzelamy do wszystkiego, co się tylko poruszy albo nawet i udaje, że się nie rusza. Czuję autentyczną frajdę i nawet chyba trochę się boję, że oberwę, ale ta myśl podnieca mnie jeszcze bardziej. Nie wiem, jak tam Opór, który niezły kawałek swojej twarzy zostawił w okopie. Dobrze się stało, że w ogóle znaleźliśmy tę dziurę w ziemi, bo jak tamci ze wzgórza uczepili się cekaemu, to byśmy się ani dziesięciu sekund na otwartej przestrzeni nie utrzymali. Szczęśliwie coś im się zacięło. Opór nawet jeśli się nie urodził pod szczęśliwą gwiazdą, to przynajmniej w jej bezpośrednim sąsiedztwie. Ja chyba też mogę mówić o szczęściu, skoro jestem jego najlepszym kumplem od zawsze i vice versa. Kiedyś, gdy miałem niewiele więcej niż dziesięć lat i coś mi się stało z lewą nogą, do dziś nie wiem, co to było, ale grunt, że przywarłem do szyny jak pies do suczki w rui i nie mogłem się na cal poruszyć, Opór rzucił się na mnie jak jakiś Janosik i wypchnął mnie spod nadjeżdżającego pociągu tak, że maszyna trzasnęła jego samego po ramieniu i wyrwała mu rękę ze stawu. Daję głowę, że mógł zabrać się za ratowanie mnie o dobre parę oddechów wcześniej, ale on nie przepuściłby takiej okazji, żeby się nie popisać. Z resztą mniejsza o szczegóły - grunt, że mnie nie rozcięło na pół, bo mogliby mnie już wówczas nie poskładać do kupy.

Tymczasem o pięć kroków przed nami wyskakuje spod ziemi para dłoni zaciśniętych na kałasznikowie, a ponad nimi rozdzierają mrok rozwarte w krzyku usta. Strzelamy równocześnie z Oporem. Przy czym ja z podczepionego granatnika, bo mi się ręka omskła. Kałasznikow znika w kłębach dymu i iskier, para dłoni wyraźnie oddziela się od tułowia i każda leci w swoją stronę. Usta gasną. Nas odrzuca w przeciwnym kierunku i obaj wywijamy po pokazowym orle. Opór coś do mnie wrzeszczy - pewnie stara mi się wytłumaczyć, jaki ze mnie pozakonkursowy idiota, ale ja wlepiam wzrok w krwawą masę, która rozciąga się przed nami na kilku metrach kwadratowych. Większe kawałki krwawej masy drgają jeszcze agonalnie, ale to ostatni ruch, jaki udaje mi się zaobserwować. Trochę głupio tak zabić człowieka. Zwłaszcza tak. Opór musiał jednak coś tam jeszcze dostrzec w oknie wznoszącego się ponad nami zamku, gdyż sam wyrąbał w nie granatem, aż nas gruz przysypał.

Leżymy tak jak dwa żółwie w jednej skorupie i słuchamy. Wydaje mi się, że słyszę tykanie zegarka, którego przecież nie mam. Może to bicie serca. Ale czy ja mam serce? W końcu podnosimy się na nogi. Ładujemy nasze granatniki i ruszamy pod bramę. Opór by nie przeżył, żeby się nie popisać - wykopuje lewe skrzydło z zawiasów i wskakuje do środka. Ja za nim.

Wewnątrz ciągnie się długi korytarz wyrzeźbiony w ciemności światłem kandelabrów, a na jego końcu widnieją lekko uchylone drzwi. Podchodzimy do nich tak bezszelestnie, jak to tylko możliwe w twardych wojskowych buciorach i przy akompaniamencie pobrzękującego uzbrojenia.

- Żarówa - syczy mi do ucha Opór - zasuwaj pierwszy.

- Czemu ja? - protestuję skrzywdzonym głosem.

- Bo ty jeszcze nie oberwałeś.