Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Hyde Park 22 sierpnia 2001, 12:23

autor: Alver

Plugawy uwiąd malkontenta...

Coraz trudniej zadowolić graczy, którzy zawsze znajdą powód do narzekań; z mniej, lub bardziej uzasadnionych powodów ... ta gra to porażka! ... dlaczego oryginały są takie drogie? ... skąd te wymagania sprzętowe ...
Poniższy tekst został nadesłany przez naszego czytelnika i został opublikowany w oryginalnej formie.

...nie wiem dlaczego ktokolwiek chciałby spolszczać gry, przecież wersje oryginalne są o wiele lepsze, głosy aktorów bardziej dopracowane, o błędach w tłumaczeniu w ogóle nie będę wspominał, bo to kpina...

...dlaczego oryginały są takie drogie? Kogo na to stać, przecież nie mnie! Oczywiście wina leży nie gdzie indziej, a po stronie dystrybutora, który z wrodzoną sobie żarłocznością wyciąga swe plugawe łapska po moje ciężko zarobione miedziaki...

...ta gra to porażka! Grafika jest straszliwa – wprost ściska gałki oczne żelazną rękawicą „pikselozy”. Nawet gdyby nie ta wada, to i tak dźwięk wszystko rozkłada na łopatki, trzeba grać z korkami woskowymi wciśniętymi w uszy żeby nie zacząć chodzić po ścianach w swoim pokoju...

...skąd te wymagania sprzętowe, po raz kolejny panom programistom nie chciało się optymalizować kodu? Bo i po co, skoro i tak każdy kupi zwabiony agresywną kompanią reklamową!

Siedziałem sobie spokojnie w domu czytając książkę i zapewne nic nie byłoby w stanie pogrzebać mojego dobre humoru gdybym w przypływie bezmyślności nie włączył komputera w celu miłego spędzenia czasu przy jakiejkolwiek grze. Szybko się jednak okazało, że to nie będzie przysłowiowa sielanka, a to z tego prostego powodu, że żadna gra, którą szczęśliwie posiadam nie jest idealna; a już na pewno nie idealna dla mnie.

„Baldur’s Gate II” zirytował mnie już po kilku minutach poświęconego mu czasu; wszystko wydawało mi się bez sensu i całkowicie niedopracowane, pod każdym względem żenada. Cisnąłem zatem w kąt te kilka płytek i sięgnąłem po „Kozaków”. Rychło się jednak okazało, że to też nie był szczęśliwy wybór; brak dowódcy kawalerzystów, podobieństwa do „Age of Empires”, o których nie było mowy w żadnej z czytanych przeze mnie recenzji, głupota komputerowego przeciwnika i brak żywych oponentów przepełniło czarę. „Baldur’s Gate” zyskało kompana i bratnią duszę w czasie swojej banicji i nieuchronnego porastania grubą warstwą kurzu w jakimś zapomnianym zakątku mojej twierdzy.

Cóż było robić?

„Need for Speed IV” wydobył ze mnie takie pokłady agresji, że zamiast cisnąć płytą w kierunku kozackich wagabundów i towarzyszących im potężnych magów sam siebie wysłałem na przymusowy „urlop”; konkretniej spacerek z pieskiem, który zresztą też mnie zirytował upartym ciąganiem smyczy – a co za tym idzie i mnie – a zaraz potem całkowitą niesubordynacją, kiedy to postanowiłem go zwolnić w celu zmiany tempa z biegu, do marszu. Czym prędzej udałem się w drogę powrotną do domu i mijając się w drzwiach z saksońskim muszkieterem zasiadłem na powrót przed ekranem monitora.

„Eye of the Beholder II”... uspokoił mnie od ręki. Zgubiłem się beznadziejnie zapominając o konieczności rysowania map i zupełnie nie rozumiałem o co chodzi, ale zadziałało wręcz niesamowicie. Prostota, tak zwany klimat i poczucie zagubienia przytłaczające mnie swoją ciągłą obecnością podczas zwiedzania katakumb zdziałały cuda. Gra, po której nie spodziewałem się fajerwerków graficznych i muzycznych dzieł sztuki, od której nie oczekiwałem miliardów potężnych artefaktów, inteligentnych NPC’ów i absolutnej interakcji z otoczeniem uspokoiła mnie na dobre i przywróciła mi mój dobry humor, który w towarzystwie swych walizek stał już na dworcu w oczekiwaniu na lepsze czasy.

Jak to się stało i jakim cudem to w ogóle możliwe? Czyżby – o zgrozo! – wszelkie wady, które tak mnie drażniły we wszystkich nowych – bądź prawie nowych – grach, były wynikiem jedynie moich oczekiwań, a nie (jak być powinno) istotnych niedopatrzeń ludzi „odpowiedzialnych”?