Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Hyde Park 5 września 2003, 12:18

autor: Bukary

Mona Lisa w Quake’u?

Zapytajmy wprost: czy gry komputerowe są dziełami sztuki? Wydaje się, że postawienie tego rodzaju pytania wzbudzić może tylko oburzenie: Jak to? Czyżby można było wrzucić do jednego worka freski z Kaplicy Sykstyńskiej i Unreala?
Poniższy tekst został nadesłany przez naszego czytelnika i został opublikowany w oryginalnej formie.

Mona Lisa w Quake’u?

Zapytajmy wprost: czy gry komputerowe są dziełami sztuki? Wydaje się, że postawienie tego rodzaju pytania wzbudzić może tylko oburzenie: Jak to? Czyżby można było wrzucić do jednego worka freski z Kaplicy Sykstyńskiej i Unreala? Rozprawiać o jakichkolwiek podobieństwach między poezją Słowackiego i Warcraftem? Postawić w jednym szeregu Don Giovanniego Mozarta i Thiefa? To niedopuszczalne! Czy rzeczywiście? Dolewając oliwy do ognia, odpowiedzmy więc od razu: można. I dodajmy natychmiast, uspokajając tych najbardziej zgorszonych: można, ale pod pewnymi warunkami.

Jak należy to wszystko rozumieć? Zanim na przykład zdecydujemy, czy Chrome jest dziełem na miarę obrazów Leonarda, musimy się wpierw zastanowić nad kryteriami, wedle których przypina się pewnym rzeczom plakietkę z nobilitującym napisem: „SZTUKA”. Dla potrzeb niniejszego szkicu wystarczy powiedzieć, że estetycy wyróżniają często trzy oddzielne przesłanki pozwalające stwierdzić, iż określony efekt pracy twórczej zalicza się do kręgu dzieł sztuki:

a) intencję twórcy,

b) wpływ na odbiorcę,

c) wewnętrzne jakości dzieła.

Zweryfikujmy pokrótce każdy z tych punktów:

A) Innymi słowy: dana rzecz jest dziełem sztuki, ponieważ jej twórca tak właśnie uważa. Istnieje jednak wiele przypadków, gdy takie podejście do problematyki estetycznej stwarza wiele wątpliwości. Dlaczego? Ileż mamy grafomańskich tekstów, których autorzy uważają się za Tolkienów, Mickiewiczów, Lemów!? Fakt, że ktoś wierzy, iż stworzył wiekopomne dzieło, nie świadczy jeszcze o tym, że tak rzeczywiście jest.

B) Innymi słowy: dana rzecz jest dziełem sztuki, ponieważ odbiorca (czytelnik, słuchacz itp.) traktuje daną rzecz jak dzieło sztuki. To również, jak sądzę, dosyć wątpliwe kryterium. Przecież ktoś może uznać, że sikanie na scenie czy palenie flagi jest dziełem sztuki, gdyż z przyjemnością ogląda wszelkiego rodzaju happenings, performaces etc.

C) Innymi słowy: dana rzecz jest dziełem sztuki, ponieważ posiada określone jakości, niezależne od warunków zewnętrznych i od odbiorcy. Czy jednak istnieją jakieś obiektywne właściwości rzeczy? To, co nazywamy „wewnętrzną właściwością dzieła sztuki”, zależy w gruncie rzeczy od nas. Czyż nie jest tak, że piękno zawiera się nie tyle w rzeczy, na którą patrzymy, ale raczej – w naszym spojrzeniu? Ta sama kobieta nie musi się wcale podobać różnym mężczyznom.

Jak widać, żadne z wymienionych powyżej kryteriów nie jest absolutne, nie obowiązuje zawsze i wszędzie. Jak zatem odróżnić dzieło sztuki od zwykłego przedmiotu? Albo inaczej: jak oddzielić rzemiosło od sztuki? Sprawa wydaje się beznadziejna. Przecież nie wszyscy zgodzą się z twierdzeniem, że szewc – choć musi posiadać talent i pewne umiejętności – nie może być przy okazji artystą. I nawet historyczne spojrzenie na to zagadnienie wcale nam nie pomoże. Albowiem już w greckim pojęciu techne zawierać się może zarówno rzemiosło, jak też sztuka w wąskim tego słowa znaczeniu. Średniowiecze dokonało co prawda hierarchizacji sztuk, zaś renesans osobno traktował dziedzinę rzemiosła i dziedzinę sztuki, ale współczesne teorie poszerzyły już pojęcie sztuki do niewyobrażalnych rozmiarów.

Być może ratunku trzeba szukać gdzieś na pograniczu kryterium B i C. Być może swoistą jakością dzieła sztuki jest to, że może być ono poddane wielokrotnej i wielorakiej interpretacji przez odbiorcę. Polisemiczność (wieloznaczność) byłaby więc wyznacznikiem prawdziwej sztuki? Podziwiamy Upadek Ikara Bruegela nie tylko za jakości wizualne obrazu (perspektywa, kolorystyka etc.), ale też za metaforyczne znaczenie ukazanej na płótnie sceny: doceniamy i symbolikę mitologicznej opowieści, i sposób, w jaki malarz przedstawił upływ czasu lub – ujmując rzecz ogólniej – przemijanie. Nawet jednak polisemiczność okazuje się być niewystarczającym kryterium do rozpoznania dzieła sztuki. Wszak semiotycy (a jeszcze bardziej – pragmatycy) uczą nas, że cały świat jest tylko sceną, na której rozgrywa się proces bezustannej semiozis (interpretacji znaków). A zatem – interpretujemy nie tylko dzieła sztuki, ale wszystko, wszędzie i bez ustanku. Czy jednak naprawdę każda rzecz może (i powinna) być interpretowana? Czy można np. uczynić wytwór pracy szewca – buty – przedmiotem interpretacji? Można. Także przy pomocy narzędzi wielkiej sztuki, co udowodnił już kiedyś van Gogh, malując obraz Para butów.