autor: Kacper Pitala
Testujemy betę Destiny – czy dla tej strzelanki pecetowcy kupią konsole? - Strona 3
Destiny to gra z siedmiominutowym zwiastunem, który tłumaczy, o co w ogóle w niej chodzi. Ludzie z całego świata mieli już okazję zagrać w tego konsolowego exclusive’a, ale zamieszanie wciąż istnieje. Czy to MMO? Czy to Borderlands?
Przeczytaj recenzję Recenzja gry Destiny - co jest nie halo w nowej grze twórców Halo?
Healer LFG HoS
Destiny jest grą MMO. Również. Trudno powiedzieć, czy wynika to z takiej, a nie innej wizji rozgrywki czy z założeń fabularnych. W przeciwieństwie do Halo w Destiny jesteśmy jednym z wielu Strażników, którzy dokładają swoją cegiełkę do ratowania naszej niebieskiej planety przed Ciemnością. W praktyce oznacza to, że Strażnicy każdą sposobną chwilę wykorzystują na tańczenie obok siebie. Można to tylko kochać albo nienawidzić.
Ale żarty na bok. Jak wiele w Destiny jest z MMO? Przede wszystkim, wykonując misję fabularną czy po prostu eksplorując mapę, zawsze w pobliżu znajdziemy innego gracza. Może być jeden, może być trzech albo pięciu. Idea jest taka, że w dowolnym momencie możemy zacząć z kimś współpracować, żeby np. powalić silniejszego przeciwnika – obecna jest nawet funkcja tworzenia tzw. Fireteams, żeby kompana nie zgubić. Jak na razie jednak gracze zwykle się ignorują, co może być zarówno kwestią fascynacji nowym światem, jak i tego, że w normalnych misjach potrzeba grupowania się jest znikoma. No i w sumie dobrze. W becie sprawdzało się zapewnienie twórców, że główna zawartość – w tym przypadku misje fabularne – są do przejścia w pojedynkę.
W trybie fabularnym od święta pojawiają się też losowe wydarzenia. Trzeba np. poskromić kilka fal obfitujących we wrogów – w takich przypadkach pomoc przechodzącego obok gracza może okazać się nieoceniona.
W takim razie, po co ci inni gracze? W Destiny pojawiają się osobne misje, w których ci „silniejsi przeciwnicy” faktycznie są obecni. Jeszcze przed rozpoczęciem takiego zadania jesteśmy włączani do drużyny, która następnie dzielnie rusza przed siebie, na pohybel specjalnym bossom i ich niezliczonym pachołkom. Jest tutaj tradycyjny klimat instancji z takiego np. World of Warcraft, a więc na końcu zmagań czeka też na nas nagroda w postaci sprzętu. Ukończenie takiego „rajdu” jest całkiem satysfakcjonujące, chociaż minusem – znów, w jedynej obecnej w becie misji tego typu – są same starcia z bossami. Najbardziej imponującą cechą tych przeciwników jest ogromny pasek życia, który trzech graczy musi skracać przez jakieś 15 minut. A że taktyki – ani specjalnego problemu – nie ma tu wcale, to taka batalia może trochę znużyć.
Zapach MMO najbardziej czuć oczywiście w Wieży – swoistej bazie wypadowej. W tej lokacji spędzimy sporo czasu, spotykając mnóstwo innych graczy, handlując i zbierając zadania. Muszę przyznać, że to miejsce zrobiło na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Autorzy nie poszli na skróty w kwestii oprawy dźwiękowej – nawet trzecioplanowi handlarze mówią do nas charyzmatycznymi głosami dość znanych, głównie serialowych, aktorów. W tle słychać – i widać – rozmaite statki kosmiczne, czasem nieśmiało odzywają się syntezatory. Wieża nastraja pozytywnie i dobrze służy jako miejsce odpoczynku, a później przygotowania do kolejnej podróży.