autor: Szymon Liebert
Graliśmy w Evolve - strzelaninę kooperacyjną od twórców Left 4 Dead - Strona 4
Studio Turtle Rock, znane z Left 4 Dead, pokazało swój nowy projekt - grę Evolve, która łączy kooperację i rywalizację. Z jakim skutkiem? Po zagraniu w demo możemy zapewnić, że szykuje się „potwornie” ciekawa produkcja.
Przeczytaj recenzję Recenzja gry Evolve - w co wyewoluował pomysł twórców serii Left 4 Dead?
Jestem potworem
Wydawałoby się, że grając potworem sprawa jest prosta – wystarczy ruszyć na wrogą drużynę i roznieść ją w pył. Piękno Evolve polega na tym, że bestia w swojej podstawowej postaci rozwoju jest stosunkowo słaba, więc rzeczywiście czujemy się jak zaszczuta ofiara. Na szczęście ucieczka przed czujnym traperem jest możliwa – Goliath porusza się błyskawicznie i z gracją pokonuje przeszkody terenowe. Najlepszą taktyką jest oddalenie się od grupy i polowanie na mniejsze zwierzęta kręcące się po okolicy. Jedzenie ich mięsa napełnia wskaźnik potrzebny do dokonania się tytułowej ewolucji. Na drugim i trzecim etapie rozwoju otrzymujemy więcej punktów życia oraz pancerza, a także możemy dobrać kolejne ataki specjalne. U Goliatha najbardziej przypadła mi do gustu wściekła szarża, skok na przeciwnika oraz zionięcie ogniem. O ile granie człowiekiem przypominało klasyczną strzelankę pierwszoosobową i dobrze sprawdzało się na klawiaturze i myszce, tak kierowanie potworem było przyjemniejsze na padzie. Autorzy słusznie zastosowali w jego przypadku kamerę TPP, która ułatwia orientację w terenie. Inną sprawą jest to, że bestia nie wymaga dużej precyzji, bo jej ciosy i tak mają zasięg kilku metrów. Po prostu uderzasz mniej więcej w kierunku celu i to w zupełności wystarczy.

No dobra, najedliśmy się mięska, mamy już trzeci stopień rozwoju i co teraz? Przecież myśliwi nie będą chcieli walczyć w bezpośrednim starciu z taką potęgą. Studio Turtle Rock było świadome, że ten model rozgrywki potrzebuje dodatkowych bodźców zachęcających do konfrontacji i wpadło na zabawne pomysły, pasujące do ogólnej konwencji. Potwór po osiągnięciu ostatniej fazy ewolucji otrzymujemy konkretny cel: zniszczyć generator znajdujący się w kompleksie zabudowań, by wyłączyć tarcze chroniące cywili i w konsekwencji dopaść ich jednego po drugim. Drużyna najemników musi naturalnie temu zapobiec. Pomysł jest o tyle ciekawy, że sprawny team ma szansę przygotować się na nadejście Goliatha – ja na przykład zastałem miny (rozkłada je szturmowiec) i strategicznie rozstawionych przeciwników. W tym meczu wiele im to nie dało, ale przyznam, że próby przeszkodzenia mi były irytujące. Kiedy w skórze gigantycznego zwierzęcia okładałem generator i co jakiś czas ktoś zaczynał strzelać mi w plecy, czułem się jak wielka bestia, która musi odganiać się przed natrętnymi komarami. Przerywałem na chwilę moją „pracę”, by pogonić danego delikwenta – wyrzucić go do dżungli sprawnym ciosem lub zmiażdżyć naskokiem z góry. Piękna sprawa – odkryłem, że w duszy jestem potworem.

Wściekłe miotanie się Goliatha wygląda chaotycznie, ale tak naprawdę może być serią przemyślanych ruchów. Jak mówiłem, bestia nie wymaga precyzji, ale nie jest bezkarna. Łatwo wpakować się w pułapkę i przegrać, bo w grze jest mnóstwo taktyk, z których na pewno skorzysta przeciwnik (potwór czy człowiek). Drużyna łowców może na przykład poruszać się niezauważenie dzięki maskowaniu i w ten sposób zaskoczyć bestię. Ja jako Goliath starałem się za to pamiętać o wspomnianych minach – zamiast wchodzić na zagrożony teren, wyciągałem wrogów do wnętrza budynków. Gdy jeden z nich padł, wycofałem się, żeby poczekać aż inni ruszą mu na pomoc (bez niej musiałby on czekać na długi respawn). Gdy przeciwnicy zebrali się w grupie, wskoczyłem do tunelu i rozniosłem całą czwórkę potężnym „klapsem” o ziemię. Jak mówię, takich rozwiązań jest mnóstwo, bo Evolve został opracowany z dużą szczegółowością – zupełnie jak w przypadku Left 4 Dead. Pozornie to tylko gra o polowaniu na potwora. Pod tą powierzchnią znajduje się jednak sporo małych pomysłów, kruczków i zasad, które z czasem przyswoimy, żeby zyskać przewagę w walce.