Recenzja gry Evolve - w co wyewoluował pomysł twórców serii Left 4 Dead?
Potwornie duże oczekiwania, potwornie ciekawy pomysł i potwornych rozmiarów kontrowersje w chwilę po premierze. Evolve od studia Turtle Rock to niewątpliwie jedna z bardziej oryginalnych gier tego roku, ale czy przetrwa próbę czasu?
- ciekawie zrealizowana walka, w której każdy jest przydatny;
- granie potworem pozwala poczuć się naprawdę potężnym;
- zaskakująco kompetentne boty;
- oprawa audiowizualna;
- unikalnie i interesująco zaprojektowani łowcy oraz potwory...
- ... których jest jednak zdecydowanie zbyt mało;
- mała liczba trybów, często sprowadzających się do tego samego (zwłaszcza po stronie potwora);
- niewielka różnorodność map;
- mocno ograniczający system progresji;
- absurdalne ceny dodatkowej zawartości.
Choć koncepcja kooperacyjnej rozgrywki nie jest niczym nowym, na premierę Evolve czekałem ze sporym zainteresowaniem. Studio Turtle Rock już przy serii Left 4 Dead pokazało, że zna się na temacie jak mało kto - fakt, że postanowili tym razem odrobinę zmodyfikować formułę, dawał nadzieję, na kolejne dziesiątki godzin oryginalnej rozrywki. Wprawdzie zabawa tego typu nigdy nie pochłonęła mnie bez reszty, ale przez wiele lat była miłą odskocznią, pozwalającą w ciekawy i emocjonujący sposób spędzić wolne chwile. Zmianę klimatu na podszyte nutą science-fiction starcia z potworem oraz wprowadzenie asymetrii w toczonych pojedynkach, przywitałem z otwartymi ramionami. Przedsmak tego, co miało mnie czekać po odpaleniu tytułu, dawał już tryb Be the Zombie z niedawno wydanego Dying Light, a że bawiłem się przy nim całkiem nieźle, z jeszcze większym apetytem wypatrywałem dania głównego w postaci Evolve.
Potwory i spółka
Zanim zagłębimy się w arkana łowczego fachu, wypadałoby pokrótce przybliżyć historię z jaką mamy tutaj do czynienia. Cóż – ta po prostu nie istnieje. Fabuła na dobrą sprawę nie odgrywa żadnej roli, choć jednocześnie przyznać trzeba, że podczas udostępnionej minikampanii pojawiają się kilkukrotnie krótkie, filmowe przerywniki. Jedyne co z nich wynika to to, że znaleźliśmy się na losowej planecie i musimy zabić biegające po powierzchni potwory. Dlaczego i skąd tam się wzięły? Tego już niestety trzeba się domyślić. Odrobinę lepiej wygląda już kwestia samych bohaterów – szerzej o dostępnych postaciach później, ale już teraz warto zwrócić uwagę na to, że ich osobowości zaprojektowano zaskakująco ciekawie. Nie dość, że każdy jest unikatowy, to na dodatek z pogaduszek łowców można dowiedzieć się kilku ciekawych faktów na temat ich przeszłości. Dzięki temu nie mamy wrażenia, że sterujemy wydmuszkami, co szczerze mówiąc pozytywnie mnie zaskoczyło - od początku było wiadomo, że Evolve po macoszemu potraktuje kwestię scenariusza, jakiekolwiek odstępstwo od tej reguły jest więc mile widziane.
Wspomniana kampania składa się z pięciu, następujących po sobie misji. Określana mianem Ewakuacji, rzuca naprzeciwko szalejącej bestii drużynę złożoną z czterech łowców. Co ciekawe, wynik każdego pojedynku decyduje w niewielkim stopniu o tym, jak wyglądać będzie następny – zwycięstwo potwora może np. podczas kolejnej potyczki zatruć wodę, zaś wygrana ludzi pozwala m.in. odblokować potężniejsze wersje rozmieszczonych na mapie wieżyczek. Modyfikatory szczęśliwie nie zaburzają kompletnie balansu, dzięki czemu nawet po przegranej walce mamy szansę na zmiecenie przeciwnej strony. Wielkim finałem opowieści jest ochrona odlatującego statku. Każda rozgrywka w ramach tego typu zabawy kończy się w ten właśnie sposób – jako łowcy musimy chronić przez określony czas generatory, zaś wcielając się w potwora mamy za zadanie jak najprędzej je zdemolować. Razem z „obroną”, w grze znajdziemy niestety zaledwie cztery tryby – oprócz tego wspomnianego, mamy także „niszczenie jaj”, „ratowanie kolonistów” oraz „polowanie”. Nie licząc kampanii, w pojedynczych potyczkach grać możemy niestety tylko w tym ostatnim – jeżeli zechcemy spróbować czegoś innego, pozostają nam samodzielnie tworzone gry z przyjaciółmi lub botami.