autor: Marek Grochowski
Metro 2033 - test przed premierą - Strona 3
Czy nowa gra twórców pierwszej części S.T.A.L.K.E.R.-a spełni pokładane w niej nadzieje? Sprawdziliśmy to, testując przedpremierową wersję Metro 2033.
Przeczytaj recenzję Metro 2033 - recenzja gry
Pomimo odczuwalnej liniowości Metro 2033 oferuje też złudzenie swobody, zmuszając niekiedy do podejmowania moralnych wyborów, dotyczących relacji z mieszkańcami stacji. Powzięte decyzje kumulują się, prowadząc w efekcie do jednego z kilku zakończeń fabuły. To dość mocny pretekst, aby przejść grę nie jeden, lecz parę razy. Drugim powodem dla wielu osób będzie z pewnością chęć postrzelania do mutantów na trzech poziomach trudności. Argumentem przeciw – szwankujące AI – czy to sojuszników, czy też atakujących bestii. Obecnie potwory mają jeszcze problem z wybieraniem sobie celów na pożarcie, nasi towarzysze natomiast zbyt pasywnie osłaniają Artema, gdy ten musi zmagać się z kilkoma wrogami naraz. Pozostaje mieć nadzieję, że to tylko chwilowy mankament, który w finalnej wersji zostanie – jeśli nie zupełnie wyeliminowany, to przynajmniej ograniczony.
Istotną rolę pełni w Metro 2033 udźwiękowienie. W celu zbudowania atmosfery rodem ze Wschodu postacie drugoplanowe mówią po rosyjsku, zaś bohaterowie, którzy wypowiadają się po angielsku, czynią to ze specyficznym słowiańskim akcentem. Dialogów jest mnóstwo – począwszy od rozmów dotyczących bezpośrednio celów misji, po niezobowiązujące wymiany zdań i spostrzeżeń pomiędzy żołnierzami na stacjach albo zwykłymi mieszkańcami. Z założenia Metro 2033 to ambitny, klimatyczny shooter, w którym pesymistyczny ton wypowiedzi odpowiada sytuacji wegetujących pod ziemią ludzi. Słyszymy matki uspokajające swoje pociechy, wijących się z bólu pacjentów szpitala czy też klnących jak szewc wartowników. Narastającą atmosferę grozy budują natomiast przejmujące jęki i dzikie odgłosy mutantów. Często dźwięki te z niepokojącym wyprzedzeniem zwiastują, że na Artema zapoluje zaraz jakiś gargulec lub zmutowane połączenie wilka i szczura. Rosnące zdenerwowanie da się odczuć też w nierównym oddechu bohatera, który z powodu noszonej maski przeciwgazowej permanentnie dyszy, zaś po wysiłku biegowym zaczyna łapać haustami powietrze, powodując coraz szybsze parowanie i tak już popękanej od strzałów szybki. Niby szczegół, a dodatnio wpływa na grywalność, której napędem – gdy już zanurzymy się w posępny i przytłaczający klimat – pozostaje jednakże zabijanie.

Nie ma się co oszukiwać – Metro 2033 to gra brutalna, w której krew często plami biel śniegu, a przeciwnika (dzikiego i nie tylko) można zarówno zastrzelić ze zmontowanego w garażu karabinu, jak i poderżnąć mu gardło ostrym nożem. Z racji tego, że gdy docieramy do niebezpiecznego rejonu, wrogów zazwyczaj nie brakuje, zastosowanie znajdują praktycznie wszystkie zdobyte po drodze typy broni i amunicji. Nabojów mamy dwa rodzaje – zwykłe i wojskowe, które możemy zmieniać w dowolnym momencie misji. Te drugie, oprócz zwiększonej skuteczności, służą także jako lokalna waluta, za którą da się nabyć chociażby latarkę, filtry do maski czy zastrzyki uśmierzające ból. Lepiej jednak oszczędzać pociski na zakup strzelb czy partyzanckiej, skonstruowanej domowymi sposobami broni szybkostrzelnej – od karabinów po futurystyczne ustrojstwa z celownikami laserowymi.