autor: Przemysław Zamęcki
Majesty 2: Symulator Królestwa Fantasy - już graliśmy! - Strona 4
Wybraliśmy się do Sztokholmu, by zobaczyć w akcji Majesty 2: The Fantasy Kingdom Sim. Czy kontynuacja jest równie wciągająca jak oryginał prawie sprzed dekady?
Przeczytaj recenzję Majesty 2: Symulator Królestwa Fantasy - recenzja gry
Po wybudowaniu gildii kapłanów lub magów otrzymujemy dostęp do zaklęć, których za odpowiednią kwotę możemy użyć w każdej chwili. Możemy więc zdecydować się pomóc którejś z walczących postaci poprzez porażenie wroga lub wrogów piorunami lub jeżeli spóźnimy się z interwencją, wskrzesić prochy nieszczęśnika. Czar zmartwychwstania szczególnie przydatny jest, kiedy właśnie straciliśmy któregoś z wysoko poziomowych bohaterów, w wytrenowanie których włożyliśmy niemało wysiłku. W tym przypadku ich stan zdrowia pozwala śledzić specjalny, wysuwany zza prawej krawędzi panel. Warto stale mieć go otwartym i często na niego zerkać, bowiem na wskrzeszenie mamy najwyżej kilkanaście sekund.
W pełnej wersji gry bardzo ważnym budynkiem ma być tawerna. Stanowić ona będzie nie tylko miejsce schronienia, ale to również w niej bohaterowie będą łączyć się w drużyny i wspólnie wyruszać na poszukiwanie przygód. Łączenie się w grupy ma także zapewnić pewne dodatkowe korzyści. Alexej w trakcie naszej rozmowy posłużył się dość obrazowym przykładem. Jeżeli w takiej grupie znajdzie się kleryk, wszystkie postacie automatycznie uzyskają błogosławieństwo, co zwiększy niektóre z ich atrybutów. Jeżeli zaś będzie to elf, wówczas wszyscy uzyskają możliwość szybszego poruszania się.

Dotychczas dużo było o wydawaniu pieniędzy. A na czym zarabiamy? Oczywiście na podatkach, które musi płacić nam każda gildia, prywatna chałupa czy rynek. Pomiędzy budynkami krążą poborcy podatkowi i bynajmniej nie przechadzają się po mapie jedynie w celu urozmaicenia statycznego widoku planszy. Żeby podatek do nas dotarł, konieczne jest zapewnienie takiemu delikwentowi ochrony. Nasze pieniądze trafią do skarbca tylko wtedy, kiedy uda się je donieść do zamku. Co wcale nie jest łatwe, zważywszy na fakt, że wokół może aż roić się od przerośniętych szczurów, szkieletów, impów i innego szemranego towarzystwa. Konieczna jest więc budowa struktur obronnych w postaci wież strzelniczych, co znowu prowadzi do wydatków. Ech, a miało być o przychodach.
No dobrze, drugim ze sposobów gromadzenia mamony są karawany. Te docierają do nas z wysuniętych placówek handlowych, które jednakże najpierw sami musimy wybudować, co wiąże się z pozbyciem się wokół takiego posterunku każdego potencjalnego zagrożenia. Problem w tym, że placówkę możemy wybudować tylko w z góry wskazanym miejscu na mapie, w którym najczęściej roi się przeciwników. Jak więc widać, kluczem do sukcesu jest takie zbalansowanie rozgrywki, aby stopniowo, możliwie bez zbędnego pośpiechu odkrywać nowe terytoria, a jednocześnie nie dać się złapać z ręką w nocniku, kiedy nasi słabo wyekwipowani i wyszkoleni bohaterowie będą musieli odpierać wściekłe ataki Minotaurów.
Skoro wszystko to wygląda tak zwyczajnie i w sumie podobnie, jak w innych grach, to dlaczego podziałało na mnie w sposób tak magnetyczny? Najprawdopodobniej z powodu zróżnicowania dostępnych scenariuszy. Oczywiście nie chodzi tu o jakieś szczególne urozmaicenia. Za każdym razem gra wygląda właściwie tak samo, czyli należy rozbudować królestwo, zatłuc wrogów i uszczęśliwić poddanych. Po prostu w Majesty 2 nie ma czasu na nudę. Tu cały czas coś się dzieje. Nawet kiedy nic się nie dzieje, to się dzieje. To nie żaden lapsus językowy. To nie Settlersi, gdzie na wybudowanie kilku podstawowych budynków czekasz osiemnaście lat świetlnych, a żeby nawiązać kontakt z wrogiem, musisz poczekać, aż Twój syn spłodzi potomka, który przejmie klawiaturę i poprowadzi do boju trzech wojaków. W jednym ze scenariuszy, zanim jeszcze zdążyłem wybudować pierwszą gildię, już nadleciał smok i puścił wszystko z dymem. Trzeba było kilkakrotnego podejścia do misji, zanim nauczyłem się sobie z nim radzić. Wytrwałość opłaciła się, bowiem po znalezieniu odpowiedniego sposobu, te latające jaszczury okazały się bułką z masłem i mogłem skupić się na rozbudowie królestwa. Niby szybko klikać nie trzeba, niby rozgrywka toczy się troszkę leniwym rytmem, a jednak od czasu do czasu w żyłach zatańczy adrenalina.