autor: Marcin Łukański
MotorStorm: Pacific Rift - test przed premierą - Strona 2
Każdy fan szalonych wyścigów czeka na drugą część serii, która otrzyma podtytuł Pacific Rift. Nadzieje wiązane z sequelem są bardzo duże, tym bardziej, że pierwsze zdjęcia z gry prezentują się wyśmienicie, a węgla do pieca dorzuca sam producent.
Przeczytaj recenzję MotorStorm: Pacific Rift - recenzja gry
Na szczęście w Pacific Rift nie zabraknie innego istotnego aspektu z pierwszej części – wielu dróg do jednego celu. W czasie wyścigów wielokrotnie natrafimy na różne mniej lub bardziej widoczne rozgałęzienia, skocznie, wzgórki oraz inne pagórki. Wybór trasy powinniśmy oczywiście dostosowywać zarówno do rodzaju prowadzonego przez nas pojazdu, jak i całej sytuacji na trasie.
Co ciekawe, niektóre z dostępnych dróg są na początku zablokowane (na przykład stertami opon i desek). Dopiero gdy przez blokadę przejedzie zmechanizowane stado potężnych monster trucków i innych, cięższych pojazdów, nowa trasa zostaje odblokowana i mogą skorzystać z niej też niewielkie samochody oraz leciutkie motocykle.
Mechaniczne igrzyska
Lista dostępnych samochodów w Pacific Rift jest bardzo podobna do tej z pierwszej części gry. Do tropikalnych potyczek ruszymy za sterami motorów, quadów, samochodów, buggy lub pick-upów. Ponadto pierwszy raz w serii pojawiają się potężne monster trucki.
System prowadzenia pojazdów jest identyczny jak w pierwszej części Motorstorm – w tym zakresie nic się nie zmieniło. Nadal walczymy z przyczepnością na zakrętach, nadal wszelkie gwałtowne zderzenia kończą się wysłaniem pojazdu na złomowisko i nadal mamy na pokładzie dopalacz, który – w przypadku nadużywania – może przegrzać silnik.
Oczywiście przyjrzeliśmy się dokładnie nowym, mechanicznym bestiom – monster truckom. Te potężne samochody przejadą przez sam środek dżungli, a kierowca zapewne nawet tego nie zauważy. „Potwory” najlepiej czują się na trudnym, grząskim, wodnistym terenie, na którym nadrabiają wszystkie straty związane z nie najwyższą prędkością. Prowadzenie monster trucków to nie lada wyzwanie. Jadąc nimi, mamy wrażenie, jakbyśmy zasiedli za kierownicą ciężarówki z dziurawymi oponami. Niejednokrotnie lądujemy na poboczu, starając się skutecznie pokonać trudniejszy zakręt. Niestety „zręczność” nie bardzo podąża w parze z monster truckami.

Podobnie jak w pierwszej części, każdy z dostępnych pojazdów lepiej prowadzi się na konkretnej nawierzchni. Za kierownicą motorów raczej powinniśmy unikać wszelkich utrudnień i wybierać w miarę czyste „szlaki”, za to prowadząc buggy, możemy już sobie pozwolić na zanurzenie kół w błocie. Pojazdami, które idealnie sprawdzają się w niemal każdych warunkach, są wspomniane już monster trucki. Niestety nie mogą one pochwalić się zbyt wysoką prędkością.
Warto zaznaczyć, że w Pacific Rift woda nie pełni jedynie roli utrudniającej dotarcie do mety przeszkody (acz czyni to bardzo skutecznie). Gdy wpadniemy naszym pojazdem w nawodnioną kotlinę, automatycznie ochłodzi się dopalacz i będziemy mogli znowu poczuć moc nitro. Tego typu zastosowanie wody powoduje, że nie zawsze opłaca się wybierać okrężną, z pozoru szybszą trasę i warto czasami nawet niewielkim motorkiem wpaść na bagienny teren, aby później zyskać przewagę.
Mimo że w Pacific Rift zastosowano identyczny system jazdy jak w pierwszej części, grając w wersję beta, miałem silne wrażenie, że „czegoś” tej grze brakuje. Czegoś, co było genialnie odwzorowane w pierwowzorze. Tym „czymś” jest poczucie prędkości. Motorstorm wraz z ogromnymi przestrzeniami oferował wyraźne uczucie kierowania prawdziwym demonem szybkości. Otoczenie lekko się zamazywało, na wszystkie strony chlapało błoto i wzbijał się kurz, w powietrzu latały części rozlatujących się pojazdów, a na trasie pozostawały wyraźne ślady pędzących maszyn.