autor: Borys Zajączkowski
Far Cry 2 - już graliśmy! - Strona 2
Tu nie będzie żadnych bajek dla dzieci o supermutantach. Będzie za to opowieść o człowieku, który nie ma nic do stracenia i ma zabić drugiego człowieka, który gdzieś tam jest. Na 50 kilometrach kwadratowych Afryki. Jak żywej.
Przeczytaj recenzję Far Cry 2 - recenzja gry
Przybywam nań w konkretnym celu: zostałem wynajęty po to, by wytropić i dorwać lokalnego handlarza bronią, którego interes kwitnie dzięki konfliktowi, który sam podsyca. Co najpiękniejsze, wcale nie muszę tego robić – jeśli odwrócę się na pięcie i pójdę sprawdzić, co jest za najbliższą górą, nie rozkwaszę nosa na żadnej niewidzialnej ścianie. Gdy będę chciał czymś się zająć, znajdę niejednego człowieka, który zleci mi popłatne i niebezpieczne zadanie – czasem bez związku z moim głównym celem wizyty w Afryce, czasem czegoś cennego będę mógł się przy okazji dowiedzieć. Jeśli po drodze napotkam dziką zwierzynę, będę mógł ją upolować, jeśli jakieś drzewo źle się mi będzie z otoczeniem komponować, nic nie stoi na przeszkodzie, by mu trochę gałęzi odrąbać. Na przykład granatem. Albo podpalić je i patrzeć, jak ogień je trawi, aż pozostanie po nim zwęglony kikut. Ale z ogniem trzeba ostrożnie, bo rozprzestrzenia się zgodnie z kierunkiem wiatru, a chwytają go nie tylko drzewa, ale generalnie wszystko, co zgodnie z naszą wiedzą winno się palić. Na przykład ludzie, a wśród nich i gracz. Ogień jest bardzo ważny dla wszystkiego, co się będzie na ekranie dziać.

Gdzieś na skraju dżungli i sawanny spotykam człowieka, który zleca mi wysadzenie rurociągu w pobliskim obozie. Przy okazji, w tej samej chacie spotykam jednego z 12 operujących w okolicy najemników, ludzi takich jak ja – jedną z tej dwunastki jest właśnie moja postać. Takie znajomości potrafią się okazać niezwykle przydatne, gdy padnę w walce, bowiem jeśli któryś z moich kumpli znajdzie się w pobliżu, gotów będzie mnie z krwawego bigosu wyciągnąć i opatrzyć. Wychodzę z chaty, wsiadam do przygodnego auta i podjeżdżam kilkaset metrów. Nie decyduję się na wjechanie do obozu od frontu, lecz zatrzymuję się wcześniej i przemykam bokiem. Chłopak z UbiSoftu poleca mi posłużenie się rakietnicą, a następnie wystrzelanie pozostałych przy życiu przeciwników z kałacha. Ja jednak nie lubię robić większego zamieszania, niż jest to konieczne. Sprawdzam okolicę na mapie, którą trzymam w ręce – w drugiej ręce kompas. Z pomocą lunetki wyławiam ludzi spomiędzy spowitych bujną roślinnością zabudowań – istotne z taktycznego punktu elementy zostają zaznaczone na mojej mapie. Na wieży dostrzegam snajpera. Mogę cichcem go zabić, zabrać mu snajperkę i wystrzelać wszystkich przeciwników ze stosunkowo bezpiecznego punktu na wieży. Podkradam się za stertę opon i... tracę zimną krew, bo nie mam ochoty czołgać się po krzakach przez kwadrans, gdy nade mną stoi tłumek dziennikarzy i każdy przeklina mnie za każdą minutę mojej gry. Kryję się dokładnie za oponami, biorę do ręki kałasznikowa i rozpoczynam precyzyjny ostrzał. Jeden strzał, jeden zabity. I nie sposób przy okazji nie zauważyć, jak ładna i dopracowana jest broń. Co więcej, gdy zdarzy się jej zaciąć, każdy jej rodzaj ma przypisaną własną animację jej naprawiania.