autor: Marek Grochowski
Need for Speed ProStreet - zapowiedź - Strona 2
Pomimo tego, że Carbon, ostatni twór kanadyjskiego oddziału EA, sprzedał się doskonale, jego twórcy postanowili zerwać wreszcie z ideą nielegalnych wyścigów. Czy oznacza to koniec ich widowiskowej serii? Przekonamy się grając w Need for Speed Pro Street.
Przeczytaj recenzję Need for Speed ProStreet - recenzja gry
Speed Challenge pozwoli nam z kolei śmigać po ponad dwudziestokilometrowych odcinkach tras, prowokujących do tego, aby rozwijać na nich nieprzyzwoicie wysokie prędkości. Zwycięży ten, komu na punktach pomiarowych uda się rozpędzić auto do pułapu, o którym rywale mogą jedynie pomarzyć. Przyda się w tym oczywiście nitro, ale użycie go w niewłaściwym momencie zaowocuje jedynie spektakularną kraksą, a nie wyższym miejscem w końcowej klasyfikacji. Zmiany dosięgną ponadto popularnego Driftu, ponieważ oprócz opcji samotnego palenia gum otrzymamy także możliwość ślizgania się w towarzystwie innego samochodu. Jeżeli przez cały czas będziemy zachowywać bardzo bliską odległość od swego kompana, autorzy nagrodzą nas dodatkową liczbą punktów, które przeznaczymy następnie na tuning oraz kupno nowych wozów. Drag natomiast na razie spowity jest tajemnicą. Musimy jednak wierzyć, że w tym roku wyścig na jedną czwartą mili będzie ciekawszy niż kiedykolwiek, gdyż programiści zarzekają się, że poświęcą mu co najmniej tyle samo uwagi, co carbonowemu trybowi Canyon Race.
To w zasadzie wszystko – żadnej jazdy po otwartym mieście, żadnych dodatkowych wyzwań. Na potrzeby Pro Street Elektronicy zrezygnują nawet z wprowadzania tandetnej historii z „żywymi aktorami” oraz komiksowymi wstawkami, zastępując ją „innymi formami motywacji”. Dostaniemy więc to, za co zapłacimy, czyli solidną, okrojoną z wszelkich rozpraszaczy uwagi, dawkę adrenaliny. Mało tego: aby cieszyć się postępami w wyścigowej karierze, nie będziemy musieli wygrywać każdych zawodów, gdyż o końcowej pozycji zadecyduje łączna punktacja ze wszystkich dyscyplin. Ci zaś, którym przez przypadek uda się ukończyć weekendowe konkurencje na najwyższym stopniu podium, dostaną szansę powalczenia z lokalnym królem wyścigów o jego własną, ukochaną furę.

A będzie o co się bić, bo Electronic Arts szykuje dla nas blisko 60 licencjonowanych maszyn, pochodzących z 26 fabryk, które w ciągu kilku minionych dekad zasłużyły się w branży motoryzacyjnej na tyle, że modele ich samochodów mogą wreszcie wzbogacić portfolio samego Need for Speed. Wśród wozów pojawią się m.in. liczne modele BMW oraz wyczekiwane przez wielu maniaków Hondy, a także garść perełek w postaci Mazdy RX-7 czy Plymouth Barracudy z 1970 roku. Nie zabraknie również takich marek, jak Porsche, Audi czy Chevrolet, o Aston Martinach i Toyotach już nie wspominając. Warto zaznaczyć, że dla wyrównania szans pomiędzy właścicielami poszczególnych aut oraz pozostania w zgodzie z rzeczywistością deweloperzy zdecydowali się na wprowadzenie do swego produktu jedynie ośmiu supercarów. Prawdziwi uliczni rajdowcy nie korzystają bowiem ze zbyt drogich wehikułów, ponieważ wiedzą, że ich cacka mogą w każdej chwili zamienić się w kupę złomu – wystarczy moment nieuwagi na torze.