BioShock - już graliśmy! - Strona 4
Bioshock to bardzo dobra strzelanina, której zaletą jest mroczny klimat, a także interesująco zapowiadająca się fabuła. Produkt nie jest pozbawiony wad, ale i tak bez wątpienia warto na niego poczekać.
Przeczytaj recenzję BioShock - recenzja gry
Wprowadzenie plazmidów sprawiło, że zmagania w Bioshock nabrały charakteru. Co prawda, to tylko zwykłe „czary”, które w reprezentowanym przez ten produkt gatunku, nie są żadną innowacją, ale naprawdę miło, że autorzy pokusili się o takie urozmaicenie. Mocy nie musimy wszakże traktować wyłącznie jako uzupełnienie broni palnej. Przydają się one również do rozwiązywania napotykanych problemów. Kilka zagadek, które pojawiły się w początkowej fazie gry, wymagało właśnie użycia plazmidów. Bez ognia nie stopiłbym lodu blokującego przejście do dalszej części kompleksu, a bez telekinezy nie wyciągnąłbym klucza z zamkniętego pomieszczenia przez rozbite okno.
Warto w tym miejscu zaznaczyć, że gracz może korzystać naraz z zaledwie kilku plazmidów. O ile na początku zmagań nie stanowi to większego problemu, tak później trzeba zadecydować, które umiejętności okażą się najbardziej przydatne...
Intruz musi zginąć
Akcja gry toczy się w podwodnym kompleksie, dlatego też w Bioshocku nie znajdziemy otwartych lokacji. Dominują małe, ciasne pomieszczenia, o ograniczonym polu manewru, co utrudnia walkę z potworami, zwłaszcza tymi największymi. Program zbudowany jest w podobnym stylu co System Shock 2. Często zdarza nam się przemierzać kilkukrotnie te same plansze i odblokowywać kolejne przejścia. Po załatwieniu wszystkich formalności w danej części placówki, zjeżdżamy niżej korzystając z windy. Nowe poziomy to oczywiście kolejne wyzwania stojące przed graczem.

Mimo ograniczonej powierzchni, w Rapture można się zgubić. Kilkukrotnie zdarzyło mi się włóczyć bez celu po uprzednio wyczyszczonych z potworów pomieszczeniach (w Bioshocku stwory nie odradzają się), gdyż nie miałem pomysłu, co robić dalej. W takich sytuacjach bardzo przydaje się mapa, a także opcja uruchomienia strzałki, po wybraniu z menu jednego z aktualnie wykonywanych zadań. Podobało mi się to, że drogowskaz wyświetlany jest na ekranie tylko wtedy, gdy tego naprawdę chcemy. Bioshock w żadnym wypadku nie prowadzi nas za rączkę, chyba że sobie tego zażyczymy.
Rapture to niegościnne miejsce, o czym przekonasz się zaraz na początku gry, gdy jeden z obłąkanych mieszkańców miasta spróbuje przedrzeć się do kabiny windy. Oczywistym jest, że z wszystkimi wrogami należy walczyć, inaczej nie przeżyjemy w kompleksie nawet jednej minuty. W udostępnionym przez autorów fragmencie programu, zobaczyłem w sumie czterech wrogów: zwykłych, opętanych ludzi, stanowiących typowe mięso armatnie, szybkie i niebezpieczne pielęgniarki oraz irytujących lekarzy, rzucających granatami. Przeciwnicy ci nie charakteryzują się niczym specjalnym. Co innego czwarty stwór, który stał się już wizytówką Bioshocka.
Pierwszy kontakt z Tatuśkami na długo zapada w pamięć. W jednej z lokacji zobaczymy, jak olbrzymi stwór przy pomocy świdra rozprawia się z mniejszym przeciwnikiem, a następnie rzuca go w kierunku szyby, zza której obserwujemy całą akcję. Tą budzącą grozę sceną autorzy chcieli zasugerować graczowi, że z zakutą w kombinezon płetwonurka istotą żartów nie ma. Niedługo potem można się zresztą o tym przekonać osobiście.