autor: Emil Ronda
Burnout Revenge - testujemy przed premierą - Strona 3
Najładniejsza gra na PS2 – bez dwóch zdań. Silnik graficzny pokazuje, jak wielkim jest osiągnięciem koderów, a walka na trasie jest w Burnout: Revenge piękna i zacięta jak nigdy dotąd!
Przeczytaj recenzję Burnout Revenge - recenzja gry
Powiew świeżości
To właśnie najważniejsza zmiana w serii – możliwość taranowania uczestników ruchu drogowego; poprzednio każda taka próba kończyła się dla nas boleśnie. Jest to o tyle istotne, że odpowiednio użyte, może spowodować nieliche problemy dla ścigających nas natrętów – po prostu zostawiamy za nami bałagan, jakiego nie powstydziliby się zostawić za sobą rodzimi politycy. Serio.
Takedowne’y to znak firmowy trzeciej części. Tu nie mogło zabraknąć tych jakże wymyślnych sposobów na zmiecenie przeciwnika z trasy. A nawet doszło kilka nowych metod: Ruch uliczny możesz teraz przerobić na groźną broń odpowiednio „rozstawiając” rodzinne bryczki i innych maruderów szosy. Także wspomniane wyskocznie dają możliwość – przy odrobinie szczęścia – naskoczyć na ulicznego wroga i załatwić go w pięknym stylu. Pamiętaj jednak, że wszystkie rodzaje takedowne’ów to broń obosieczna i konsola nie zawaha się wykorzystać, także tych nowych możliwości, przeciwko Wam!
W ogóle walka na trasie jest w Burnout: Revenge piękna i zacięta jak nigdy dotąd! Zmierzamy do kolejnej nowości, czyli do systemu tytułowej zemsty. Polega to na tym, że jeśli zostaniesz boleśnie wprasowany w jakąś ścianę przez jakiegoś kierowcę lub też w inny sposób potraktowany przez niego – delikatnie mówiąc – nieprzyjaźnie, wóz tego dżentelmena ukazywany jest dokładnie w kadrze kamery (brakuje tylko głosu mówiącego słowa: „przyjrzyj się, dogoń i zabij go!”) i od teraz będzie zaznaczony również specjalną czerwoną ikonką. Jeśli złapiesz frajera i odpłacisz mu pięknym za nadobne, konsola zaliczy Ci tzw. „Revenge Takedown” nabijając znacznie pasek turbo! Ciekawie? Jasne, prosta, ale jakże przyjemna zasada.

W tej wersji także inaczej prezentował się ulubiony przez wielu tryb „Road Rage”, czyli po polsku „nie ważne który będziesz na mecie, ważne ilu wrzucisz z trasy”. Różnica polega na tym, że pojawia się czas odliczany do zera. Jeśli przez te sekundy nikogo nie załatwisz – game over. Jeśli Ci się uda – do limitu czasowego dodaje się kilka cennych sekund. Ciekawe rozwiązanie, szkoda tylko, że po zaliczeniu ilości takedowne’ów wystarczającej na złoty medal, wyścig jest od razu przerywany. W „trójce” tak nie było i można było cieszyć się dobrą passą dalej! Mam nadzieję, że to przypadłość niedokończonej wersji.
Crash – czyli tryb polegający na zrobieniu jak największego karambolu na skrzyżowaniu. Tu piętno zmian jest chyba najbardziej odczuwalne. Poczynając od startu (zatrzymujesz latający na wskaźniku punkt i potem jeszcze raz próbujesz to powtórzyć – jeśli się uda, masz ogień z... rury), poprzez fakt, że zrezygnowano ze znanego z B3 polowania na mnożniki punktów, a skończywszy na tym, że całość ogólnie znowu polega bardziej na tym, by wmieszać w karambol jak największą ilość wozów. Zauważyłem też tzw. „target car”, czyli jeden pojazd, którego skasowanie daje sporo punktów. Gdy odpowiednio duża ilość samochodów solidnie się sprasuje, klepiemy (mashujemy) jeden przycisk na padzie powodując olbrzymią eksplozję roznosząca wszystko w przestrzeni w kilkunastu-kilkudziesięciu metrów. Plansze do crashów są teraz często wielopoziomowe i jeszcze ciekawiej zaplanowane, niż poprzednio. No ale tym trybem nie mogłem się do końca niestety nacieszyć, ponieważ ta wersja to...