Widzieliśmy The Settlers – ta reanimacja może się udać - Strona 2
Odetchnijcie z ulgą – The Settlers na razie robi wrażenie solidnego restartu serii, która od lat nie dawała o sobie znać. To dość bezpieczna gra, która raczej nie zrobi wielkiej furory, ale być może uratuje legendarną markę przed odejściem w zapomnienie.
Przeczytaj recenzję Recenzja Settlers: New Allies - ta gra nie chce, żebyś w nią grał
Nie samą pracą osadnik żyje
Wraz z coraz silniejszą ekonomią i większą populacją otrzymamy dostęp do kopalni miedzi czy węgla, lepszych budynków, bardziej zaawansowanych jednostek oraz oczywiście nowych terytoriów. A że sami na mapie nie będziemy, prędzej czy później trafimy na inną osadę o niezbyt pokojowym nastawieniu. Najbardziej naturalne w tej sytuacji będzie chwycić za broń i wypowiedzieć wojnę – i The Settlers taką opcję również proponuje. Istnieją więc systemy fortyfikacji, możliwość zdobywania wrogich zamków, pojawia się nawet specjalna jednostka: berserkerzy – wyszkoleni we wspinaniu się na mury, by łatwiej pozbyć się łuczników.

Do prób wskrzeszania nieco zapomnianych już marek zwykliśmy podchodzić z odpowiednim dystansem, ale The Settlers nieśmiało budzi nasze nadzieje. I to nie tylko ze względu na obiecujące materiały, ale też na to, kto pracuje przy grze. A Ubisoftowi udało się nakłonić do współpracy Volkera Werticha, projektanta, który stworzył pierwszą odsłonę cyklu (jeszcze na Amigę!) i pomógł w produkcji części trzeciej, a później zajmował się między innymi serią SpellForce. Teraz powraca na stare śmieci jako dyrektor kreatywny „ósemki”.
Areny, niepokoje i zamieszki
Równie dobrze możemy jednak załatwić sprawę bez przelewania krwi. Jeżeli wcześniej wybudowaliśmy w swoim mieście arenę, dysponujemy opcją rzucenia rękawicy wrogiemu władcy. Wynik pojedynku między rządzącymi zależy naturalnie od naszych wcześniejszych doświadczeń, zakładając jednak, że zwyciężymy w tym – jak nazywają to deweloperzy – starciu o honor, podkopiemy nieco pozycję naszego rywala. Jeśli wróci on do swojej stolicy na tarczy, poddana mu ludność może zacząć kwestionować jego umiejętności, a konflikty społeczne, które nie zostaną odpowiednio szybko zażegnane, przerodzić się w pełnoprawne zamieszki, prowadzące do obalenia rządzącego i przyłączenia jego ziem do naszej metropolii. To z kolei zapewni dostęp do całej rzeszy nowych osadników oraz budynków nietkniętych przez wojenną pożogę.
Wyjątkowo podoba mi się ten bardziej cwany sposób poszerzania własnych terytoriów i mam szczerą nadzieję, że opcje politycznych podchodów nie skończą się tylko na tym. Jeśli ósme The Settlers zwiększyłoby rolę społecznych nastrojów, nadałoby to całej zabawie dodatkowy smaczek – ale obawiam się, że w tej części deweloperzy poprzestaną raczej na ograniczonej liczbie nowości.
To jednak niekoniecznie coś złego. W momencie premiery nadchodzącego dzieła studia Blue Byte od ostatniej pełnoprawnej odsłony cyklu będzie nas dzielić niemal dekada. Nikt nie nazwie więc tej bardziej klasycznej części odcinaniem kuponów – wręcz przeciwnie, to coś, czego miłośnicy marki wyczekują z utęsknieniem. Nowe The Settlers wydaje się dość bezpieczną próbą przywrócenia dawnego blasku zakurzonej, ale nadal kultowej serii, i jako takie robi na razie bardzo solidne wrażenie. Sielankowy klimat, ładne widoczki, a jednocześnie sporo głębi w zarządzaniu naszymi włościami oraz dodatkowe opcje zdobywania nowych terenów – są szanse, że wyjdzie z tego spektakularne zmartwychwstanie zamiast ostatnich podrygów klasycznej marki.
ZASTRZEŻENIE
Koszty wyjazdu autora tekstu na targi gamescom 2018 pokryliśmy we własnym zakresie.