autor: Przemysław Zamęcki
Testujemy wersję beta gry Kingdom Come: Deliverance - pierwszy zgrzyt - Strona 4
Przełożenie premiery Kingdom Come: Deliverance w kontekście niedopracowanej wersji beta nakazuje zadać pytanie, czy Czechom ze studia Warhorse uda się dopiąć wszystko na ostatni guzik.
Przeczytaj recenzję Recenzja gry Kingdom Come: Deliverance - między Gothikiem a Wiedźminem
Na razie wygląda to tak, jakby Kingdom Come było przygodówką z domieszką chodzenia i jeżdżenia konno, bo walka niestety pozostaje fatalna. W stosunku do drugiej alfy nic nie zostało poprawione. Mieczem wymachuje się niczym patykiem i podobne doznania towarzyszą nam podczas walki wręcz. Okładanie się bronią białą, bez żadnego czucia, że w ręku mamy kawał żelastwa, bez żadnych sycących dźwięków sugerujących zgrzyt metalu o metal – z pewnością nie tego oczekiwaliśmy. Sterowanie jest mało intuicyjne i w rezultacie odnosi się wrażenie brania udziału w totalnie chaotycznej nawalance. Odczuć tych nie poprawia skopana sztuczna inteligencja, nakazująca przeć przed siebie po prostej, będącej najkrótszą drogą do postaci gracza, i wołająca o pomstę do nieba animacja szusujących na łyżwach we wszystkich kierunkach przeciwników.
Mówiąc szczerze, zupełnie nie wiem, co mam myśleć o dziele studia Warhorse. Na dobrą sprawę, nawet nie jestem pewien, czy Czesi nie robią sobie z nas beki i czy nazywając ten „ćwierćprodukt” betą, nie chcą zamydlić oczu jakimś inwestorom. Bo kiedy jadąc konno, zatrzymałem się gdzieś na ścieżce i zacząłem przeglądać mapę, zostałem nagle oderwany od tej czynności przez jakiegoś stróża prawa, który – nawet nie wiem z jakiego powodu – chciał mnie zamknąć w areszcie. Panie władzo, ja nic nie ukradłem! Mogłem go przekupić albo z nim walczyć lub potulnie udać się za nim do paki. Chciałem wypróbować grę i skrupulatnie skorzystać z okazji zostania więźniem, celem przetestowania tego elementu rozgrywki. Grzecznie zgodziłem się więc na odsiadkę, ale gra tylko wygasiła ekran, przeniosła mnie kilkaset metrów dalej i stwierdziła w komunikacie, że ponieważ jest wersją alfa i nie zawiera żadnego miasta z loszkiem, niniejszym podlegam amnestii. Zgłupiałem.
Chciałbym się mylić. Po premierze chciałbym móc uznać, że wszelkie wątpliwości, jakie wzbudziła we mnie ta zacna produkcja, były nieuzasadnione. Chciałbym, żeby Czechom udało się zrobić grę, w którą wsiąknę bez reszty, bo od czasu przeczytania trylogii husyckiej Andrzeja Sapkowskiego kibicuję temu narodowi jak nigdy wcześniej. A wiem, że jak nasi sąsiedzi chcą, to potrafią – vide Operation Flashpoint, Mafia i seria ArmA. Mam nadzieję, że Kingdom Come: Deliverance będzie można wymieniać jednym tchem właśnie z tymi tytułami. Ale na razie, pozwólcie, że pozostanę sceptyczny.