autor: Luc
Graliśmy w Tom Clancy's The Division - my, zrujnowany Nowy Jork i horda bandytów - Strona 4
Do premiery Tom Clancy’s The Division zostało już zaledwie kilka tygodni. Gra zbliża się do swojej finalnej wersji, a my na specjalnym pokazie mieliśmy okazję przekonać się, jak bardzo przypomina w obecnej wersji to, co obiecywali twórcy.
Przeczytaj recenzję Recenzja gry Tom Clancy's The Division - jest nieźle, ale co dalej?

Podczas przemierzania otwartego świata spotkamy nie tylko przeciwników i postacie związane z misjami. Po ulicach kręcą się także zwykli mieszkańcy, którzy jakimś cudem przeżyli w tej ciężkiej rzeczywistości. Niektórzy z nich będą prosić o pomoc – na przykład o butelkę wody. Jeżeli im ją wręczymy, otrzymamy punkty doświadczenia oraz jakiś losowy przedmiot. Wygląda na to, że warto będzie pomagać!
Mimo to i tak nabiegamy się w The Division wystarczająco, zwłaszcza podczas walki. Gra oferuje nieźle działający system odsłon, które jednak z uwagi na dynamiczny charakter potyczek często trzeba zmieniać. Dołączając do tego „konieczność” flankowania wrogów, unikania granatów i całej reszty, okazuje się, że nawet na niewielkim terenie zmuszeni jesteśmy do nieustannego ruchu. Wpadnięcie w tłum wrogów z pianą na ustach kończy się szybką śmiercią i jeśli chcemy odnosić jakiekolwiek sukcesy w PvP czy PvE, należy po prostu nauczyć się korzystać z dostępnych narzędzi. Wbrew pozorom nie jest to wcale łatwe. Choć system osłon i mechanika strzelania zostały nieźle zrealizowane, trzeba się do nich w pewien sposób przyzwyczaić. Całość wydaje się dość intuicyjna, ale wymaga też sporej precyzji – jedno złe, nieuważne kliknięcie i lądujemy za osłoną lub zatrzymujemy się w połowie biegu do nowej kryjówki. Sam repertuar ofensywno-defensywnych zagrań da się opanować znacznie łatwiej – korzystamy maksymalnie z trzech sztuk broni, trzech umiejętności oraz granatów i apteczek. Do tego dochodzi podstawowa walka wręcz, polegająca na wymierzaniu ciosów bagnetem. Nie ma tego przesadnie wiele, ale to i tak znacznie więcej, niż oferuje większość współczesnych tytułów tego typu... a gdy już nauczymy się to wszystko łączyć z odpowiednim poruszaniem się za osłonami, taktyczno-strategicznym zagrywkom nie ma końca. Zwłaszcza gdy gramy razem z innymi lub przeciwko nim.
Chaos nie zawsze jest piękny
No właśnie – pora na kilka słów o PvP. To w końcu tam odbywa się prawdziwy test umiejętności naszego agenta. Wspomniane już dark zones to jedyne miejsca, w których możemy podjąć bezpośrednią rywalizację z innymi osobami. Są one specjalnie oznakowane na mapie, a wejście do nich wymaga także przekroczenia specjalnych barier – o przypadkowym znalezieniu się w „strefie wojny” nie ma więc raczej mowy. Jedną rzecz trzeba jednak wyraźnie zaznaczyć – w dark zones wcale nie mamy obowiązku strzelania do innych graczy. Nic nie stoi na przeszkodzie, by połączyć siły z innymi drużynami i wspólnie stawić czoła komputerowym wrogom... lub powygłupiać się przy pomocy dostępnych emotek. Gdy jednak ktoś przypadkowo strzeli w kierunku innego gracza – rozpętuje się prawdziwe piekło. Jeżeli wcześniej wspominałem o poczuciu osamotnienia w otwartym świecie, to w mrocznej strefie po rozpoczęciu walki ustępuje ono wrażeniu totalnego chaosu. Wszyscy strzelają do wszystkich, nie wiadomo, komu ufać, a komu nie... i jedynie dyscyplina oraz zorganizowanie pozwalają wytrwać do samego końca. Co istotne, do stref PvP można wchodzić także samotnie. Jeżeli nie zdecydujemy się na granie ze znajomymi czy też matchmaking, wciąż możemy zwiedzać także i te rejony miasta. Nie ma jednak co ukrywać – znacznie bezpieczniejsi będziemy w trzyosobowej grupie.