Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać
Recenzja gry 19 marca 2013, 14:00

autor: fsm & Yuen

Recenzja gry StarCraft II: Heart of the Swarm - dodatek godny Królowej Ostrzy - Strona 2

Blizzard znowu strzela w dziesiątkę. Na rozszerzenie do świetnego StarCrafta II czekaliśmy długo, ale cierpliwość graczy została nagrodzona. Heart of the Swarm to produkt bardzo udany, zarówno po stronie kampanii singlowej, jaki i trybu dla wielu graczy.

Gra zaczyna się „po terrańsku” i jeszcze nie jako RTS. Po krótkim, uzasadnionym fabularnie samouczku mamy zestaw fajnych, liniowych misji w duchu prostego RPG. Kerrigan i Raynor przemierzają razem instalacje Dominium terran, gadają, strzelają do złych i generalnie jest jak za dawnych dobrych czasów. Dość szybko następuje nagły zwrot akcji i Sara zmuszona jest wrócić do Roju i przejąć nad nim kontrolę – zbuntowane matki szczepów roszczą sobie prawa do oślizgłego tronu, więc jedyna słuszna królowa spieszy zaprowadzić porządek. Nowy StarCraft staje się wówczas klasyczną strategią czasu rzeczywistego, w której główną rolę odgrywa zbieranie surowców, rozbudowywanie bazy i szkolenie nowych jednostek bojowych. Nie ma jednak mowy o nudzie – ludzie z Blizzarda dobrze wiedzą, w jaki sposób urozmaicić sprawdzoną mechanikę zabawy. Co prawda w Heart of the Swarm zabrakło tak czadowej misji, jaką była w Wings of Liberty „Epidemia”, ale na brak wrażeń narzekać nie można. Nawet jeśli gracz musi opiekować się skupiskiem uli i tworzyć oddziały szturmowe, to tu i ówdzie pojawia się jakiś twist.

Na polu bitwy zawsze występuje bohater (najczęściej Sara), czyli jednostka o wielkiej sile, której obecność potrafi zaważyć na losach każdego starcia. Poszczególne misje przeważnie mają różnego rodzaju czasowe ograniczenia – a to zaraz zaatakuje podmuch srogiej zimy, a to za chwilę uaktywni się straszna siła, która zabije naszą ukochaną królową, a to musimy sukcesywnie zdobywać kolejne punkty na mapie, by zabezpieczyć teren przed lądowaniem posiłków. Wspomniane powyżej misje RPG, w których kontrolujemy tylko Kerrigan i jej niewielkie wsparcie, występują również w późniejszych partiach kampanii (ba, kilka razy pojawiają się nawet pojedynki z bossami). Chcę jednak zwrócić Waszą uwagę na dwa zadania inne od pozostałych: cudowne, naznaczone lekkim klimatem Obcego poruszanie się larwą po statku protosów i infekowanie kolejnych organizmów oraz namiastkę kosmicznych bitew, jaka ma miejsce podczas misji z okrętem Hyperion w roli głównej.

Idzie rak, nieborak... - 2013-03-19
Idzie rak, nieborak...

Skoro już wspomniałem o Hyperionie... Rolę centralnej siedziby w Heart of the Swarm pełni Lewiatan – ogromny organizm, mieszczący miliony zergów oraz obleśny, zębaty i pełen śluzu „pokój konferencyjny”, w którym szefowa rozmawia ze swoimi podwładnymi, a także ma dostęp do komory ewolucyjnej, pozwalającej nie tylko modyfikować większość jednostek przed każdym wypadem na daną planetę, ale raz na jakiś czas dającej szansę przejścia specjalnej misji. Dzięki badaniom Abathura, głównego robala-naukowca, Kerrigan może zdecydować się na jedną z dwóch bardzo różnych odmian dla konkretnych rodzajów oddziałów. Po zaliczeniu krótkiego zadania prezentującego oba typy jednostki trzeba nieodwołalnie wybrać jej mutację. Przykład: ostateczny lądowy zabijaka, czyli ultralisk, w jednym wcieleniu zmienia się w dyszącą trucizną na prawo i lewo machinę do zabijania, zaś w drugim zyskuje możliwość odrodzenia się po śmierci (ale tylko raz na 60 sekund). Trudna decyzja? Pomnóżcie to razy siedem.

KWIŚĆ O SINGLU W HEART OF THE SWARM – 8/10

Heart of the Swarm to gra, której ocena przychodzi mi z trudem. Z jednej strony bawiłem się świetnie wykonując różnorodne i oryginalne misje, których ukończenie na wyższym poziomach trudności daje naprawdę sporo satysfakcji. Z drugiej zaś strony całkowicie zawiodła mnie fabuła. Historia Kerrigan jest bardzo przewidywalna i sztampowa, a poziom dialogów prowadzonych z załogą Lewiatana woła czasami o pomstę do nieba. Słysząc dawną Królową Ostrzy co chwilę wykładającą swojej załodze lekcje przywództwa, czułem się bardziej jak trener prowadzący kurs dla menadżerów, niż władca jednej z najpotężniejszych ras w galaktyce. Jako fana kosmicznego uniwersum Blizzarda, bardzo mnie to irytowało, ale jeśli od Heart of Swarm oczekujesz przede wszystkim dobrej rozgrywki, to na pewno się nie zawiedziesz.

Osobny akapit należy się postaci Kerrigan – to na niej skupia się delikatny aspekt RPG obecny w Heart of the Swarm. W toku kampanii główna bohaterka zdobywa kolejne poziomy doświadczenia, co przekłada się na więcej punktów życia, energii i nowe zdolności. Dość szybko między misjami pojawia się dostęp do czegoś w rodzaju prywatnej komory królowej, gdzie można wybierać z 21 umiejętności aktywnych i pasywnych (ostatnie zostają udostępnione na sześćdziesiątym poziomie). Muszę tu przyznać z wielką radością, że pod koniec kampanii Kerrigan bardzo skutecznie odgrywa rolę niepowstrzymanego żeńskiego zakapiora o ogromnej mocy, aczkolwiek możliwość natychmiastowego przyzwania podręcznej armii składającej się z kilkudziesięciu jednostek to duże ułatwienie.