Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać

Like a Dragon: Ishin Recenzja gry

Źródło fot. SEGA
i
Recenzja gry 22 lutego 2023, 16:30

Recenzja Like a Dragon: Ishin - honor, samuraje i karaoke

Ishin! to jedna ze słabszych odsłon serii Yakuza (Like a Dragon), jakie pojawiły się w ostatnich latach. Ale...

Recenzja powstała na bazie wersji PS5.

Dziewięć lat to szmat czasu. Hideo Kojima szybciej zdążył pożegnać się z Konami, zbudować od zera studio produkujące duże tytuły, stworzyć świetne Death Stranding i zapowiedzieć jego kontynuację. Microsoft w tym czasie przygotował fundamenty do zrewolucjonizowania sposobu, w jaki konsumujemy gry, sprawiając, że termin „Netflix gier wideo” przestał być abstrakcyjną koncepcją, a stał się oczywistą przyszłością branży. Wreszcie dziewięć lat wystarczyło, by cykl Yakuza, niedawno przemianowany na Like a Dragon, zyskał na Zachodzie rozpoznawalność, na jaką zawsze zasługiwał.

W 2014 roku hitowa w Japonii seria w Europie i Stanach była niemal nieznana, przez co Sega podjęła wówczas decyzję, by mocno hermetyczny, osadzony w XIX-wiecznej Japonii spin-off Ryu ga Gotoku Ishin! nie opuszczał granic Azji. Zresztą nie on jeden – podobny los spotkał też spin-offy na PSP, osadzonego w XVII wieku Kenzana! oraz garść remasterów. W pewnym momencie nawet pojawienie się na Zachodzie kolejnych głównych odsłon cyklu nie było wcale oczywiste. Sytuacja zmieniła się wraz z debiutem świetnej Yakuzy Zero w 2015 roku. Od tego momentu seria zaczęła stopniowo rosnąć w siłę, przyciągając coraz więcej Amerykanów i Europejczyków. Dzięki temu w 2023 niemożliwe stało się możliwym. Dziewięć lat po oryginalnej premierze możemy w końcu zagrać w Ishina. A w ramach rekompensaty za tak długi czas oczekiwania – od razu w uwspółcześnionej formie. Chociaż nie kryję, że z tym uwspółcześnianiem wyszło tak trochę średnio.

Okaerinasai!

PLUSY:
  1. wciągająca fabuła, pełna zwrotów akcji i znajomych twarzy występujących w nowych rolach;
  2. doskonale wykreowany świat przedstawiony, przenoszący typowe doświadczenie znane z cyklu Yakuza do historycznych realiów;
  3. świetny, oferujący dużą różnorodność system walki;
  4. morze aktywności pobocznych, często humorem i absurdem balansujących powagę głównego wątku fabularnego;
  5. wspaniale wykonane Kyo, w którym błyskawicznie zaczynamy czuć się jak w domu.
MINUSY:
  1. chociaż system walki zapewnia sporo frajdy, brakuje mu dopracowania charakteryzującego nowsze gry studia Ryu ga Gotoku;
  2. mało remake’owy ten remake – gra w wielu aspektach zatrzymała się w 2014 roku i razi „drewnianymi” animacjami, kiepską pracą kamery oraz nie najlepszą symulacją zachowania NPC.

Like a Dragon: Ishin! od początku nie pozostawia złudzeń. To po prostu kolejna Yakuza – ze wszystkimi tego konsekwencjami. Realia się zmieniły i zamiast współczesnego Tokio zwiedzamy XIX-wieczne Kioto (wówczas znane pod nazwą Kyo), ale poza tym wszystko jest po staremu. Raz jeszcze mamy do czynienia z poważną, przyprawioną potężną dawką testosteronu historią o marzeniach, lojalności, politycznych intrygach, zdradach i braterstwie, której ciężar równoważą pełne absurdu i humoru minigry oraz zadania poboczne. Rozgrywka upływa zaś w rytmie dyktowanym przez szalenie efektowne walki.

Fani od razu poczują się w Ishinie jak w domu. Ci, którzy się raz od tej serii odbili, czy to ze względu na zbyt dużą dawkę japońskości, czy z uwagi na unikalność rozgrywki, nie mają tu czego szukać – ponownie ich odrzuci, z tych samych powodów co ostatnio. Nowicjusze, którzy w końcu postanowili sprawdzić, o co chodzi w tym egzotycznym cyklu, mogą natomiast spodziewać się pełnego „yakuzowego doświadczenia” z jego licznymi wspaniałymi zaletami i kilkoma nieistotnymi wadami. Za to bez bagażu nawiązań do ośmiu innych odsłon serii, gdyż Like a Dragon: Ishin! funkcjonuje jako w pełni zamknięta historia.

Twoja twarz brzmi znajomo

Jak już wspomniałem, akcja Ishina toczy się w drugiej połowie XIX wieku. Był to burzliwy czas dla Japonii – zagraniczne siły zmusiły rząd do zakończenia izolacji. W Kyo zgromadziły się liczne frakcje i potężni przywódcy, którzy prowadzili polityczne gry, próbując wykorzystać zamęt do skierowania kraju na wybrane przez siebie tory. W pogoni za zemstą w sam środek tego zamieszania trafia Sakamoto Ryoma, nisko urodzony samuraj, który marzy o zniesieniu systemu klasowego – i to właśnie w niego przychodzi nam się wcielić.

W grze spotkamy sporo znajomych twarzy.Like a Dragon: Ishin!, SEGA, 2023

Sakamoto Ryoma to postać historyczna, podobnie jak całe grono innych barwnych bohaterów, którzy staną nam na drodze do celu albo wejdą z nami w sojusz w trakcie kilkudziesięciu godzin spędzonych w Kyo. Poświęciłem całe 20 minut wertowaniu angielskojęzycznej Wikipedii, jestem więc już ekspertem od dziejów Japonii i na tej podstawie mogę orzec, że zespół Ryu ga Gotoku sprawnie wykorzystał fakty historyczne, by na ich bazie wykreować własną, dość luźno trzymającą się oficjalnej, wersję dawnych wydarzeń. O ile wiele kluczowych zdarzeń i dat się zgadza, tak już powiązania między postaciami czy mniej istotne detale to raczej fikcja literacka, wkomponowana w styl narracji nieodbiegający od tego, do czego przyzwyczaiły nas pozostałe odsłony cyklu.

Twórcy zastosowali tu ciekawy zabieg, wykorzystując tych samych aktorów, co w głównej serii, ale wyznaczając im wynikające ze zmienionego miejsca akcji nowe role – często dopasowane tak, by przypominały ich klasyczne wcielenia, niemniej potrafiące również zaskoczyć. I tak Sakamoto Ryoma ma wygląd, charakter i głos starego dobrego Kiryu, a w jednej z kluczowych ról spotykamy Majimę, który, cóż, dalej jest tym samym wściekłym psem, co zawsze. Na naszej drodze pojawiają się też Akiyama, Ryuji Goda i wielu innych ulubieńców. Odkrywanie ich w nowych rolach, dawanie się zaskoczyć niespodziewanym sojuszom czy zdradom to frajda, którą z pewnością docenią weterani cyklu. Nowym odbiorcom te smaczki oczywiście umkną, ale podejrzewam, że w ich przypadku efekt zadziała w drugą stronę i podobnie przeżywać będą powroty tych bohaterów w głównych odsłonach serii. Nic więc straconego.

Opowieść mocno wciąga – cała intryga została nieźle pomyślana, oferując liczne zwroty akcji, dramatyczne momenty oraz ciekawych bohaterów. Byłem w nią zaangażowany do samego końca. Obyło się też bez szytych przesadnie grubymi nićmi pomysłów w rodzaju gumowych kul czy ukrytej pod wodą supertajnej broni sprzed kilkudziesięciu lat, które potrafiły wybijać z „wczutki” w innych odsłonach serii. Całość jest stosunkowo solidnie ugruntowana w realizmie (na tyle, na ile to w tym cyklu możliwe) i poza jedną jedyną sceną z samego finału, która wydała mi się aż za bardzo „yakuzowa” i twórcy zdecydowanie mogli ją sobie odpuścić, wszystko w historii przedstawionej w Ishinie mi się podobało.

Widowiskowość walk jest zachwycająca.Like a Dragon: Ishin!, SEGA, 2023

No może poza tym, że śledzenie fabuły było dla mnie momentami trudne, głównie przez spore nagromadzenie typowo japońskich nazw własnych i imion. Chociaż mam stosunkowo duży kontakt z japońską popkulturą, tutaj zdarzało mi się pogubić w tym, kto jest kim i w jakiej organizacji. Regularnie sprawdzałem dostępny w menu pauzy diagram przedstawiający powiązania pomiędzy kluczowymi postaciami. Twórcy chyba chcieli trochę ułatwić ten proces i zawarli w grze glosariusz tłumaczący pojawiające się w niej konkretne określenia, ale wygląda to tak, jakby... zapomnieli go dokończyć. Trudno mi inaczej wytłumaczyć fakt, że zawiera on zaledwie kilka zwrotów na krzyż.

Michał Grygorcewicz

Michał Grygorcewicz

Z wykształcenia inżynier informatyk, ale zawsze bardziej go ciągnęło do pisania niż programowania i to z tym pierwszym postanowił związać swoją przyszłość. Tworzy artykuły o grach od ponad dwudziestu lat. Zaczynał od amatorskich serwisów internetowych, które sam sobie kodował w HTML-u, potem trafił do nieco większych portali i ostatecznie skończył na GRYOnline.pl – najpierw jako współpracownik, a od 2021 roku jako pracownik działu Paid Products. W grach przede wszystkim szuka opowieści, emocji i immersji, jakich nie jest w stanie dać inne medium – stąd wśród jego ulubionych tytułów dominują produkcje stawiające na narrację. Uważa, że NieR: Automata to najlepsza gra, jaka kiedykolwiek powstała.

więcej

Recenzja Resident Evil 4 Remake - arcydzieło zostało zredefiniowane
Recenzja Resident Evil 4 Remake - arcydzieło zostało zredefiniowane

Recenzja gry

Jedna z najważniejszych gier branży wraca po raz kolejny. Remake Resident Evila 4 przenosi nas na stare śmieci, ale robi to w tak świeży i fantastyczny sposób, że nikt nie powinien mieć mu tego za złe.

Recenzja Forspoken. Nie takie straszne, jak je malują
Recenzja Forspoken. Nie takie straszne, jak je malują

Recenzja gry

Są gry, które już przed premierą spotykają się ze złym odbiorem. A gdy w końcu trafiają na rynek, okazują się tak kiepskie, jak większość przewidywała. W tym przypadku sytuacja wygląda jednak inaczej. Forspoken jest bowiem bardzo dobre.

Recenzja Dead Space Remake - nie mam się do czego przywalić
Recenzja Dead Space Remake - nie mam się do czego przywalić

Recenzja gry

W dzisiejszych czasach można mieć alergię na słowo "remake", ale w tym przypadku obejdzie się bez leków przeciwhistaminowych. Dead Space to przykład remake'u idealnego. Ulepsza grafę, poprawia mechaniki i dokłada coś nowego.